Niedziela pracująca
moim zdaniem: Artur Wierzbicki - radny powiatowy
– Moja mama walczyła o wolne soboty, a ja będę walczyła o wolną niedzielę – twardo powiedziała Beata, sprzedawczyni w jednym ze sklepików przy hipermarkecie. „Wolna niedziela” utkwiła mi mocno w pamięci.
Po jednym z długich letnich weekendów wybrałem się do centrum handlowego pod Oborą. Zaskoczyło mnie, że w poniedziałek jest tu więcej samochodów niż mogłem się spodziewać. W pasażu przy hipermarkecie spotkałem swoją koleżankę ze szkoły podstawowej. Nic się nie zmieniła. Ten sam błysk w oku i jasność wyrażania trafnych opinii. Podzieliłem się z nią swoim spostrzeżeniem odnośnie problemów z parkowaniem.
Beata wyjaśniła mi, że stan obecny to nic nadzwyczajnego, bo tak jest po każdej wolnej niedzieli w handlu. – Święto było, sklep nieczynny, to teraz ludzie nadrabiają – szybko zdiagnozowała to, czego byłem świadkiem. – Dziś to i tak „pikuś” – kontynuowała. – Wiesz co tu się działo przed tą wolną niedzielą? Makabra była. Jeden dzień bez możliwości zakupów, a ludzie z pełnymi koszykami stąd wychodzili jak przed Bożym Narodzeniem – w lekko podniesionym tonie zakończyła swoją wypowiedź.
Zarysowała mi obraz klienta centrum. Wyszło na to, że zwykła – robocza – niedziela to najlepszy czas na rodzinne zakupy. Ludzie przychodzą do wielkich sklepów całymi rodzinami i snują się między półkami i stoiskami zwolna zapełniając koszyki kolorowym towarem.
– Nowe czasy, więc jest nowa jakość spędzania wolnego czasu – pomyślałem. Pozwoliłem sobie na uwagę, że jak ludzie wydają pieniądze to znaczy, że są majętni i mają pracę. – To chyba dobry znak? – uśmiechnąłem się. I od tej chwili rozmowa nabrała zupełnie innego tonu.
– Panie Wierzbicki, jak oni przychodzą i wydają te pieniądze to zysk idzie tam, do Warszawy lub za granicę – tonem stanowczym powiedziała rozmówczyni. Takiego uzasadnienia z ust tej ciepłej osoby się nie spodziewałem. Ale to był tylko wstęp do mocnej w argumentach wypowiedzi. – My, sprzedawczynie musimy przyjść do sklepu w niedzielę, bo klientów jest więcej. Nie dostajemy premii za to, że pracujemy w niedzielę. Dostajemy dzień do wybrania w tygodniu – utyskiwała, przedłużając za każdym razem słowo „my”. Ale zaraz „my” ustąpiło bardziej osobistemu „ja”. – Artur, a kiedy ja mam pójść ze swoim dzieckiem na spacer do południa? Chyba dopiero w środę. Tylko wtedy jest w przedszkolu – smutnym głosem Beata odpowiedziała sobie sama.
W duchu ucieszyłem się, że rozmawiamy w środku tygodnia, a ja niedziele spędzam z rodziną z dala od hipermarketów. Sobota wolna od pracy była kiedyś luksusem. Prawo do wolnych sobót było jednym z postulatów Sierpnia 80. Przez długi czas handlowa niedziela była elementem rytuału PRL poprzedzającego Boże Narodzenie. Teraz ten postkomunistyczny przywilej jest nam powszechny i jest w nas. Niedziela, dzień odpoczynku, jednak nie dla wszystkich.
Sądzę, że żadna ustawa nie zabroni nam zakupów w niedzielę. Nie trafiają do mnie argumenty potężnych sieci handlowych, że będą musiały zwalniać pracowników, gdyby posłowie zabronili niedzielnego handlu w wielkopowierzchniowych sklepach. Klienci i tak kupią co mają kupić tylko wcześniej. Wówczas będą to zakupy przemyślane, by następnego dnia nie „głodować”. Jednak zawsze można kupić coś w spożywczaku na osiedlu u sąsiada, a nie tylko w supermarkecie oświetlonym jarzeniówkami. „Durne zakupy” w biblijnym Dniu Pańskim mają wpływ na bezimienne kasjerki i ich rodziny. To ich losem powinniśmy się przejąć, a nie polityką korporacji. Te poradzą sobie nawet gdy zmienimy nasze przyzwyczajenia.