Na straganie w dzień targowy czeskie słyszy się rozmowy
Telewizja Ostrawa zrobiła kiedyś program o tym, czym różni się Zabełków od Londynu i Paryża. Okazało się, że Czesi jeżdżą do modowych metropolii na wyprzedaże, a konkurencyjność zabełkowskiego targowiska polega na tym, że jest bliżej i ma lepsze ceny. Nic więc dziwnego, że większość tutejszych handlowców mówi po czesku, a za towary można płacić w koronach.
Lekcja czeskiego
– W interesach to się człowiek lepiej dogada z Czechami niż z Polakami. To są nadzwyczajni ludzie, nie to co nasi, ci to lubią sobie pomarudzić – mówi Lucjan Kuś, który od 10 lat przyjeżdża do Zabełkowa z Turzy Śląskiej. Jego firma, dziś prowadzona przez syna Adama, od 1993 roku zajmuje się handlem meblami ogrodowymi i altanami. Na sporym placu targowym można zajrzeć do każdego z drewnianych domków i usiąść przy świerkowej lub sosnowej ławie. Korzystają z tego nie tylko potencjalni nabywcy, ale i spragnieni w sobotnie południe odrobiny cienia. Na stołach znajdujemy przygotowane w języku czeskim ulotki z ofertą i adresem strony internetowej, również w tym języku. – Po tylu latach pracy przy granicy my wszyscy już po czesku mówimy. W końcu klient nasz pan – kwituje ze śmiechem pan Lucjan i zostawia nas dla kolejnych Czechów.
W alejce obok znajdujemy sklep o wdzięcznej nazwie „Pod Strechom”. Tradice dobre chuti, czyli tradycyjne dobre smaki przyciągają naszych południowych sąsiadów, stąd dwujęzyczna załoga. Marzena Oczadły mówi, że przyjeżdżają przede wszystkim po świeże mięso, które jest przywożone z ubojni drobiu w Krzyżkowicach. Zatrudniona tu Czeszka Blanka Bortlikowa tłumaczy preferencje swoich rodaków: – U nas nie ma takich rodzajów wędlin jak w Polsce. Nasi klienci kupują chętnie wędzony boczek, kiełbasę żywiecką i lwowską bo one, dzięki tradycyjnym recepturom i odpowiednim przyprawom mają niepowtarzalny smak.
A jak wiadomo, nic tak nie łączy narodów jak dobra kuchnia. Tej można popróbować właściwie na każdym kroku, bo pełno tu barów i kafejek dla znużonych zakupami.
– Kiedy 22 lata temu zakładałem targowisko było naprawdę trudno i wszyscy mówili mi, że jestem wariat, ale udało się – mówi zadowolony Janusz Prucnal i wspomina czasy, kiedy przez granicę można było przewozić tylko określone towary i w ograniczonych ilościach. Dziś można tu kupić i wywieźć właściwie wszystko od artykułów spożywczych, po ubrania, na wyposażeniu wnętrz skończywszy. Rośliny z Opolszczyzny, mięso z Siewierza, meble z Kalwarii Zebrzydowskiej i górskie oscypki dodają temu miejscu kolorytu, bo jak mówi pan Prucnal, targowisko ma rację bytu tylko wtedy, gdy jest różnorodność.
Zielony to kolor nadziei
Paweł Wieczorek przyjeżdża do Zabełkowa w czwartki i soboty z miejscowości Szczyty koło Baborowa. Tam pomaga synowi Joachimowi prowadzić gospodarstwo ogrodnicze. Same szklarnie zajmują 1500 m kw. A pracuje w nich cała rodzina. Pasję do rolnictwa pan Paweł przejął po rodzicach. Do Zabełkowa przywiózł pelargonie, fuksje i surfinie, które doskonale nadają się na balkon. – Nowością jest sundawilla, która charakteryzuje się szybkim wzrostem oraz odpornością na niekorzystne warunki. Jest to krzyżówka japońska – tłumaczy pan Paweł, który dodaje, że największą konkurencją dla jego roślin są te sprowadzane z Holandii i Danii. Krystyna Jaros takiego zagrożenia nie widzi, bo holenderskie drzewka do naszego klimatu nie nadają się. Rzadko kiedy potrafią przetrwać długie i mroźne zimy. Od kilku lat prowadzi razem z mężem Sławomirem szkółkę roślin ozdobnych w Miedoni. – Zmusiło nas do tego życie. Straciliśmy pracę, więc postanowiliśmy spróbować czegoś innego. Ja jestem chemiczką a mąż elektrykiem, ale ogrodnictwo mam we krwi, bo prowadzili je moi rodzice a teraz brat – tłumaczy. Do Zabełkowa przyjeżdża od kiedy zamknięto mały targ w Raciborzu. – 98 procent klientów stanowią Czesi – mówi pani Krystyna i na dowód tego podchodzą kolejni sąsiedzi zza granicy zainteresowani drzewkami. My też podziwiamy rośliny, które mają nietypowe kształty i kolory. Jest wśród nich okrągła tuja Teddy, stożkowata aurea nana i mieniące się kolorami jesiennych liści heuchery czyli żurawki, które są roślinami skalnikowatymi i całkowicie mrozoodpornymi. – Bukszpan w rogu kosztuje 300 koron, tak samo jak jałowiec sabiński, można dać dłuższy palik i okręcać go wokół niego – wyjaśnia Czechom pani Krystyna. – Nasza córka studiuje konserwatorstwo zabytków w Toruniu, więc wątpię by wróciła do Raciborza, a my będziemy tu tak długo, jak zdrowie pozwoli, mam nadzieję że przynajmniej do emerytury – podsumowuje.
Polska rolnictwem stoi
Janusz Kudełka handluje w Zabełkowie od 20 lat. – W czasach, kiedy była zamknięta granica, Czesi przyjeżdżali częściej i kupowali więcej. Teraz i ich i nas wykańczają supermarkety. Ludzie są wygodni i wolą zrobić wszystkie zakupy w jednym miejscu – tłumaczy i dodaje, że jest coraz trudniej: – Nieprzespane noce, zaniedbana żona, ale trzeba zacisnąć zęby bo nikt mnie na starość już nie zatrudni. Na szczęście nasi sąsiedzi cenią polskie warzywa i owoce, po które przyjeżdżają na targ. – My już nie robimy zapraw, a oni właśnie po to kupują ogórki i jak to na targu, lubią się potargować – mówi pan Janusz i zaczyna się zastanawiać, czy my na pewno dobrze napiszemy o tutejszym handlu. – Wie pani, przyjechali tu kiedyś dziennikarze z czeskiej gazety, porozmawiali z nami a potem napisali na odwrót i wyszło na to, że u nas jest wszystko złe – tłumaczy swoje obawy mając jednak nadzieję, że w końcu okażemy się patriotami. – Mój syn to jest patriotą. Wrócił z Anglii żeby w Polsce założyć firmę – mówi pan Janusz i żeby nie być gołosłownym prowadzi nas do niego na przeciwległy plac targowy.
Pan Rafał skończył wodzisławską Budowlankę, ale o pracę w tej branży nie jest łatwo, stąd pomysł na handel. Po towar jeździ do hurtowni do Katowic i Krakowa, ale niektóre produkty bierze od lokalnych rolników. – Ziemniaki mam z Lekartowa, truskawki z raciborskich Ocic a jajka z Bukowa – wyjaśnia pan Kudełka i nie bez zdziwienia mówi, że ostatnio hitem sprzedażowym jest polski cukier, podobno tańszy od czeskiego.
Najstarszą rolniczką sprzedającą swoje produkty na zabełkowskim targu jest Edeltrauda Galdia, która ma gospodarstwo przy Kozielskiej w Raciborzu. Najpierw prowadzili je dziadkowie, potem mama, bo ojciec nie wrócił z wojny. Teraz została na nim sama, bo młodzi ludzie do pracy na roli nie garną się. – Gdybym miała 100 hektarów to robiłyby za mnie maszyny, ale mam tylko pięć, więc trzeba się napracować – pani Edeltrauda pokazuje nam spracowane ręce i tłumaczy, że syn jest nauczycielem, więc nie będzie komu przekazać ziemi. – A ja bez niej nie umiem żyć. Od pięćdziesięciu lat prowadzę gospodarstwo i powiem pani szczerze, że ja to robię z zamiłowania – mówi pani Galdia, a kiedy widzę z jaką energią uwija się między truskawkami, sałatą i kapustą, to zaczynam wierzyć, że praca, którą się kocha dodaje sił.
Jak bambusy pokonały stringi
Stragany uginają się od ubrań przywożonych z hurtowni w całej Polsce. Na wieszakach wiszą komunijne sukienki (choć Czechy to jedno z najbardziej zateizowanych państw na świecie), garnitury, żakiety, kurtki i to, czego nie kupi się w żadnej sieciówce i w żadnym markowym sklepie – fartuchy dla gospodyń. – Kupują je przeważnie starsze panie, zarówno Czeszki, jak i Polki. To towar deficytowy, dostępny przeważnie tylko na targu – komentuje jedna ze sprzedawczyń i dodaje, że młode panie fartuchów w kuchni nie używają, bo to przeżytek.
Dominika Brudny ma na swoim stoisku rzeczy, które się modzie nie poddają: bawełniane i pończochowe skarpetki dla całej rodziny, które zawsze były i będą na czasie. Do Zabełkowa przyjeżdża z Wodzisławia Śląskiego we wtorki, czwartki i soboty, a na tutejszym targowisku znana jest z tego, że każdą wolną chwilę wykorzystuje na dzierganie. – Robię na szydełku i drutach, wyszywam obrazki, ale tylko dla siebie, bliskich i znajomych – pani Dominika prezentuje nam ręcznie wykonaną bluzeczkę, którą ma na sobie. Szkoda, że takie wyjątkowe, ręcznie robione rzeczy nie są dostępne na targu.
Sklepiki z bielizną są oblegane przez cały dzień. Co preferują nasi południowi sąsiedzi? – Panie chwalą sobie duży wybór biustonoszy. Nie bez znaczenia jest też to, że polskie firmy szyją bieliznę od rozmiaru 36 do 56, a przy tym jest ona naprawdę dobra jakościowo i atrakcyjna wizualnie. Stringi dawno wyszły z mody. Teraz hitem są majtki z włókna bambusowego – pani Michaela prezentuje nam jedne z nich. Zaletą takich majtek jest ich antyseptyczność, czyli ochrona przed bakteriami i zarazkami oraz to, że zimą grzeją a latem chłodzą. – Są takie delikatne, że właściwie w ogóle nie czuć, że ma się je na sobie – dodaje sprzedawczyni, a mój redakcyjny kolega Paweł głośno się zastanawia: – To jak ich nie czuć to po co właściwie zakładać? – Bo największa frajda jest w ściąganiu – wyjaśnia pani Michaela Polakom, bo Czesi takie oczywiste rzeczy wiedzą.
Tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Paweł Okulowski