Przetańczyli razem noc – przeżyli wspólnie życie
W zwyczajnej codzienności tkwi tajemnica szczęśliwego związku małżeńskiego Janiny i Bolesława Kędziorów, którzy od 55 lat potrafią razem zgodnie iść przez życie. Nie zważając na przeciwności odnajdują w nim radość w budowaniu wspólnej kochającej się rodziny. W Raciborzu mieszkają od 43 lat, najpierw w Ocicach, gdzie kupili dom, a od sześciu lat przy ul. Warszawskiej.
Oboje urodzili się na Wschodzie, pani Janina w Busku koło Lwowa, a pan Bolesław w Kiwercach na Wołyniu. Podobnie jak wiele polskich rodzin musieli uciekać przed ukraińską eksterminacją. Pani Janina miała siedem lat, gdy z rodzicami przyjechała w rzeszowskie. Tam w Dąbrowicach koła Tarnobrzegu rozpoczęła swoją edukację. Kończyła ją zaś w podgłubczyckim Klisinie, gdzie na stałe osiadła jej rodzina. Naukę pani Janina kontynuowała w Prudniku. Po maturze w 1954 r. podjęła pracę w przedszkolu najpierw w Wechowicach, a potem w Mokrem. Wykształcenie uzupełniła kończąc w 1970 r. dwuletnie studia na kierunku wychowanie przedszkolne w SN w Opolu. Przyszłego męża poznała na zabawie w rodzinnym Klisinie.
Pan Bolesław do Polski przyjechał gdy miał 10 lat. W rodzinnych Kiwercach nie miał możliwości pójścia do szkoły, którą po wybuchu wojny zlikwidowano, a nauczycieli wywieziono na Sybir. Pochodzi z licznej ośmioosobowej rodziny. Podczas bombardowania Lwowa zginęła jego mama. – Zdarzyło się to zaraz na początku wojny. Mama przebywała w lwowskim szpitalu z podejrzeniem raka nogi. Tato, który pojechał po nią, zastał część budynku w gruzach. „Władek, twoja Marysia nie żyje” poinformowała ojca sąsiadka, która leżała w innej części szpitala – opowiada o tragedii z dzieciństwa pan Bolesław. Miał wtedy cztery lata, najmłodszy brat – dwa latka, a najstarszy 12 lat. Pamięta, że po powrocie taty cała szóstka dzieci skupiła się wokół niego i wszyscy płakali. – Przez trzy lata ojciec sam nas wychowywał, potem ponownie się ożenił, moja macocha była wspaniałą kobietą. Zmarła w Baborowie dożywając 88 lat – dodaje.
Rodzina Kędziorów z Ukrainy przyjechała najpierw w poznańskie, a następnie do Wrocławia. Ponieważ ojcu nie podobały się duże miasta wyjechali na podwrocławską wieś, potem do Prudnika, a następnie w okolice Głubczyc. Prawie półtora roku tułali się, pomieszkując kątem m.in. w pegeerze w Pomorzowicach. To właśnie wtedy na swej drodze spotkał panią Janinę.
– Ze znajomymi poszedłem na zabawę do Klisina. Kolega z Pomorzowic tańczył z panną, która bardzo mi się podobała. Zacząłem się interesować i wypytywać o nią. Kiedy dowiedziałem się, że nie jest to jego dziewczyna, poprosiłem ją do tańca. Odprowadzając do domu, zaproponowałem następne spotkanie. Było to 17 września 1958 r. – dokładnie pamięta ten dzień pan Bolesław. Pani Janinie podobały się piękne włosy przystojnego młodzieńca. Poza tym był świetnym tancerzem, przecież tańczył w zespole tańca „Łączność miasta ze wsią” w Wińsku w powiecie wołowskim. Po ośmiu miesiącach pobrali się, pani Janina miała 21, a pan Bolesław 23 lata. W lutym 1960 r. przeprowadzili się do Grobnik koło Głubczyc, gdzie mieszkali 11 lat. Kupili następnie stary dom w pobliżu ocickiej szkoły w Raciborzu, który własnymi siłami przebudowali i wyremontowali.
Przez 25 lat pani Janina pracowała w przedszkolu. Zmogło ją chroniczne zapalenie krtani. W 1979 r. przeszła na rentę zawodową. Ponieważ jednak syn kontynuował naukę i potrzebne były pieniądze na internat, zatrudniła się w raciborskiej cukrowni. Pan Bolesław z zawodu ślusarz mechanik, jak sam przyznaje, stworzony został do handlu. Pracował m.in. jako kierownik sklepu i gospody „Marysieńka” w Głubczycach.
Państwo Kędziorowie są rodzicami trójki dzieci: Małgorzaty, Andrzeja i Grzegorza, doczekali się też pięciorga wnucząt i dwóch prawnuków. Dumni są też z wychowania swoich pociech. Pani Janina opowiada, że jak w domu pojawił się telewizor cała trójka po obejrzeniu bajki o ósmej była w łóżkach. – To dzieci muszą słuchać rodziców, a nie odwrotnie – dodaje konsekwentna mama.
Państwo Kędziorowie przy swoim domu na Ocicach hodowali kury, czarne kaczki, a nawet świnki. – Pochodzimy z rodzin rolniczych, mój ojciec zajmował się rolnictwem jeszcze na Wschodzie, a gdy przyjechaliśmy do Polski też osiadł na gospodarstwie – wyjaśnia pani Janina.
Dziś dom zamienili na łatwiejsze w prowadzeniu mieszkanie. Mają mniej pracy i więcej czasu, by pójść na spacer lub na działkę. Z własnych warzyw pani Janina gotuje dla męża ulubiony barszcz ukraiński i zupę pomidorową. – Kiedyś nie było soboty, aby żona nie upiekła pysznych rogalików, czy placka na kruchym cieście – wspomina pan Bolesław. Nadal jednak nie rezygnuje z domowych przetworów. Z działki zebrała agrest na powidła, przygotowuje kompoty, bez których pan Bolesław nie wyobraża sobie zimy i kiszone ogórki. – Tak nauczyliśmy się żyć i tak żyjemy – mówi o wspólnej codzienności jubilatka.
Ewa Osiecka