Detektyw w realu, to nie bohater filmowego serialu
Choć twierdzi, że jego zawód wcale nie jest ciekawszy od innych, czasami wręcz prozaiczny, a momentami nawet smutny, profesja detektywa jaką obrał sobie Mieczysław Panasiuk rozbudza wyobraźnię. Bezsprzecznie wpływ mają na to zarówno prawdziwe, jak i fikcyjne postaci detektywów np. Rutkowskiego czy Malanowskiego, nie mówiąc o amerykańskich bohaterach akcji.
– Detektyw kojarzy nam się z osobą, która rozwiązuje zagadki kryminalne, ociera o ryzyko, czasem sięga po broń.
– Moja rola jako detektywa, sprowadza się raczej do spraw rozwodowych, czasem chodzi o dzieci, rzadziej dotyczy spraw kryminalnych. Oczywiście mam pozwolenie na broń, ale jestem daleki od jej używania. W Ameryce zasady przyznawania licencji, podobnie jak i samo prawo, są zupełnie inne niż w Polsce. Będąc jeszcze policjantem w Rybniku otarłem się o Rutkowskiego przy słynnej sprawie w Rudach, gdzie żona zabiła, poćwiartowała i spaliła w kominku męża. To jest detektyw dla ludzi, którzy mają duże pieniądze. W odróżnieniu od niego, a także fikcyjnych bohaterów seriali detektywistycznych, którzy mogą sobie do woli swawolić, ja działam tylko w granicach prawa. I nie mam zamiaru go łamać, choć czasem granica jest cienka.
– Jak ma się to do oczekiwań klientów?
– Najgorzej, że w naszej pracy jesteśmy utożsamiani w telewizyjnymi bohaterami i zdradzana żona lub mąż, oczekują zdjęć lub filmu, najlepiej lekko pornograficznego. Niektóre klientki chcą zdjęcia, tylko po to, aby porównać czy kochanka męża jest ładniejsza. W procesie natomiast zdjęcia są mało istotne, najważniejsze jest co detektyw zobaczył i stwierdził w przygotowanym raporcie. Muszę więc zebrać materiał potwierdzający systematyczność spotkań dwojga ludzi czy też, że ktoś trwa w innym związku, prowadząc podwójne życie. W sądzie te dowody mogą być zinterpretowane na korzyść mojego klienta. Niekoniecznie trzeba też wykorzystywać technikę, którą w świetle prawa stosuje się w ograniczonym zakresie. Mogę doradzić czy wypożyczyć sprzęt, jeśli ktoś będzie chciał w swoim mieszkaniu założyć podsłuch. To jednak nie ja nagrywam, ale jego właściciel.
– Jak został pan detektywem?
– Gdyby 10 lat temu, kiedy byłem czynnym policjantem powiedziałaby mi pani, że zostanę prywatnym detektywem, uznałbym to za afront. Po przejściu na emeryturę, zmęczony pracą policyjną przeniosłem się na Opolszczyznę, gdzie wśród lasu odpoczywałem, a jednocześnie zajmowałem się handlem węglem, jako kierownik składu opałowego. Kiedy zmarła mi żona wróciłem, by zaopiekować się 17-letnią córką. Wtedy kolega zaproponował, abyśmy otworzyli agencję detektywistyczną. Prowadzimy ją obecnie czwarty rok.
– Czy łatwo zostać detektywem?
– Teraz tak. Po reformie Gowina o wiele prościej zdobyć uprawnienia. Zalicza się kurs i rejestruje firmę. Przydają się jednak wcześniejsze policyjne doświadczenie, m.in. znajomość prawa karnego, aby nie przekraczać swoich uprawnień. Istotna jest też znajomość prawa rodzinnego i oczywiście ustawy detektywistycznej. Kiedy zdawałem egzamin nie było możliwości, żeby jej nie znać. A ponadto przydaje się wiedza z prawa administracyjnego, która z kolei jest potrzebna do prowadzenia firmy.
– Kto korzysta częściej z pana usług – panie czy panowie?
– Z reguły panie są stroną bardziej pokrzywdzoną i czasem trzeba być detektywem – altruistą. Z czasów policyjnych pozostała we mnie empatia. Miałem niedawno sprawę dotyczącą małżeństwa z ponad 30-letnim stażem. Małżonkowie mieli już dorosłe dzieci, jedno niepełnosprawne. Mężczyzna postanowił się rozwieść pozostawiając dla innej pani swą żonę bez środków do życia. Odmówił płacenia alimentów. Długo wspieraliśmy tę panią, również psychicznie. Nasza wiedza z prawa cywilnego i rodzinnego przydała się w ukierunkowaniu klientki, jak powinna postępować podczas procesu rozwodowego.
Panie przychodzą do nas zupełnie nieprzygotowane, biorą sprawy we własne ręce i nie korzystają z pomocy adwokata, na którego zwykle je nie stać. Czasem bywa odwrotnie. Miałem sytuację, gdy pani odeszła od męża do innego mężczyzny, a na dodatek zażądała alimentów. Mąż był na tyle delikatny, że nie chciał mieszać w problemy małżeńskie swych dorosłych dzieci. Zaryzykował więc wydatek na detektywa. Musiałam dowieść, że kobieta mieszka z innym mężczyzną i przeprowadzić wywiad potwierdzający tę sytuację. Nie zawsze znam zakończenie spraw. Wolę nie dochodzić, aby nie czuć rozgoryczenia, jeśli nie uda się wygrać, a tak też się zdarza moim klientom.
– Wyspecjalizował się Pan więc w sprawach rozwodowych.
– Tych jest najwięcej, dużo mniej kryminalnych, zdarzają się też sprawy dotyczące opieki, ewentualnie przemocy w rodzinie. Miałem sprawę, w której ojciec nie interesował się dzieckiem, do momentu kiedy pani wystąpiła o alimenty. Wtedy poczuł się tatusiem i zaczął ją atakować, zapisał się nawet do organizacji obrony praw ojców, wykorzystując jej pomoc dla swoich celów. Faktycznie był to kawał drania: szukał na ciele dziecka znaków wskazujących na pobicie, wszczynał sprawy karne, składał zawiadomienia, założył matce chłopca niebieską kartę. Pani wynajęła nas do zabezpieczenia jego spotkań z dzieckiem. Pracując w policji miałem do czynienia często z bandytami, jako detektyw jestem zwykle po stronie osób pokrzywdzonych. Staję się bardziej miękki, dlatego i cena za sprawy nie zawsze jest odpowiednio wysoka do ponoszonych kosztów.
– A jak wycenia pan swoją pracę?
– Wbrew pozorom zawód ten nie jest bardzo opłacalny i trudno byłoby z niego żyć bez dodatkowego źródła utrzymania. Usługa detektywistyczna nie jest tania i przekracza 130 zł za godzinę i zależy od przejechanych kilometrów, a także zaangażowania własnych sił i środków.
Bardziej czasochłonne i kosztowne są sprawy kryminalne. Miałem kilka propozycji takich spraw. Jedna dotyczyła śmiertelnego pobicia. Klientce jednak bardziej zależało na usprawiedliwieniu niedostatecznej opieki nad synem, który zmarł w jej obecności. Nasza rola w tym przypadku była niewielka, gdyż sprawa po dochodzeniu policyjnym umorzona została decyzją prokuratora.
– Co poradziłby Pan osobom, które planują skorzystać z pomocy detektywa?
– Powinni nas wynajmować w momencie pojawienia się podejrzenia o zdradę, a nie kiedy sprawa jest już zaawansowana. Bywa, że ludzie są tak zakochani, że już na niczym im nie zależy. W jednej z moich spraw do podziału były miliony, a mężczyzna nie krył się ze swym nowym związkiem, pomimo że wiedział, że straci duży majątek.
Na spotkaniach z klientami uprzedzam, co jest ważne dla sądu, proponuję też kontakt z prawnikiem. Bywa, że adwokat, nie widzi potrzeby zatrudnienia detektywa. Wtedy pan lub pani nie wracają do mnie. Nie boleję nad tym, choć z pewnością cierpi na tym mój portfel, bo w takiej sytuacji mógłby to być łatwy grosz do zarobienia.
– Jak na mapie pracy detektywa prezentuje się Racibórz?
– Pomimo że w porównaniu z Rybnikiem jest miastem mniejszym, mam tu dużo spraw. Przy czym w Rybniku jest kilku detektywów. Zlecenia mieliśmy też z okolicznych miejscowości na Opolszczyźnie. Nie bez znaczenia jest fakt, że w tych stronach dużo ludzi pracuje poza granicami kraju.
– Czy trudno było panu zmienić się z policjanta w detektywa?
– Na pewno jakieś ciągotki policyjne zostały we mnie. Przechodząc na emeryturę musiałem przystosować się do innego życia w społeczeństwie, po to by nie widzieć w każdym człowieku potencjalnego przestępcy. A to udręka, aby takich nawyków się pozbyć. Korzystam dziś z pomocy przyjaciół – emerytów policyjnych. Takim ludziom ufam, zresztą to dzięki nim podjąłem się tej pracy. Doświadczenia są podobne do tych, które wyniosłem z 30-letniej policyjnej roboty. Ludzie w swych zachowaniach są bardzo przewidywalni i postępują jednakowo w określonych sytuacjach. W pewnym sensie jest to dobre, dla nas detektywów. Dziś widzę pewne szanse w nowej reformie prawa karnego. Zakrojona trochę na wzór amerykański, sprawi że dowody będą mogli gromadzić nie tylko skarżący, ale i strona oskarżana, a to oznacza również więcej pracy dla nas, detektywów.
Ewa Osiecka