Piotr Scholz w podróży truckiem po Ameryce
W niezwykłą podróż po Stanach zaprosił znanego raciborskiego prezentera Radia „Vanessa”, przyjaciel – kierowca trucka Jerzy Szyrzyna, który każdego miesiąca przemierza kilkanaście tysięcy mil wzdłuż i wszerz Ameryki.
Przejazd z Chicago do Los Angeles w Kalifornii, trwa zwykle tydzień w obie strony. Załadowana po brzegi ciężarówka, która jest odpowiednikiem europejskich TIR-ów pokonuje wtedy ok. 5 tys. mil, a więc prawie 7 tys. km równymi, jak stół autostradami. I choć nie jest to najdłuższa trasa mieszkającego na stałe w Ameryce Ślązaka, trudno dziwić się, że radiowiec z Raciborza długo zastanawiał się przed z pozoru jednostajną wyprawą. Ostateczną decyzję podjął niemal w ostatniej chwili, bo wieczorem w przeddzień wyjazdu.
Zaskoczyła ich zima
Pierwsze 160 mil z Illinois aż do granicy stanu Ohio (amerykańskie przepisy, podobnie jak polskie ściśle określają czas pracy kierowcy za kierownicą trucka) przemierzali wyłącznie polami. Prosta niekończąca się linia amerykańskiej highway w monotonnym krajobrazie sprawiła, że Piotr Scholz pożałował swej decyzji. – Gdybyśmy nie zjeżdżali do miast, przez dwa dni widziałbym wyłącznie pola, pasące się zwierzęta i drogę równie płaską, jak tereny wokół niej – wspomina początkowo zły, że pozwolił się namówić na taki „wypad”.
Krajobraz zmienił się niemal całkowicie za granicą stanu Kolorado, gdzie jadących powitały piękne górskie widoki. Gdy wyjeżdżali z Chicago pogoda była ładna, a temperatury sięgały 20oC, w Kolorado natomiast nie obyło się bez niespodzianek. – Musieliśmy nadrobić 400 mil drogi, ponieważ spadł śnieg i autostrada była nieprzejezdna. Amerykanie zamykają ją wtedy i trzeba wracać lub czekać aż ponownie przywrócona zostanie do ruchu. Może to potrwać dobę i dłużej – opowiada pan Piotr o zasadach, które w polskich, a nawet europejskich realiach raczej są nie do pomyślenia. Nie widział też, aby ktoś próbował omijać przepisy i bramki zakazujące wjazd. – Wszyscy stali grzecznie i czekali aż stopnieje śnieg – śmieje się. Dzień opóźnienia rekompensowały rewelacyjne obrazy przełęczy i kanionów, a droga którą jechali – ku zdziwieniu dziennikarza – była prosta i równa pomimo, że przebiegała niemal centralnie przez góry, a nawet ich szczyty.
Jeszcze kilkakrotnie zaskakiwani byli, poza zmianami czasu, zmianami temperatury a wręcz klimatu. Gdy wyjeżdżali było ciepło, w drodze czekała na nich tak sroga zima, że trzeba było zakładać łańcuchy na koła, a na miejscu w Kalifornii powitały 30-stopniowe upały.
Kilkakrotnie zatrzymywali się na stacjach benzynowych, przeznaczonych specjalnie dla trucków. – Można tam zrobić potrzebne zakupy, zjeść obiad, wziąć prysznic. Nadarzyła się też okazja, aby spróbować tradycyjnej kawy, która Amerykanie piją „litrami”. Panu Piotrowi, przyzwyczajonemu do parzonej w Polsce, nie smakowała, bo jest tak lekka, że przypomina raczej herbatę. Na jednej ze stacji benzynowych kolejna niespodzianka. – Stoimy na parkingu przed Kalifornią i nagle słyszę śląski szlagier. Idę za muzyką i natykam się na „naszych”! – cieszy się ze spotkania pan Piotr. Mieszkający na stałe w Kentucky i jadący na wakacje Ślązacy wywodzą się m.in. z Chorzowa. Piotr Scholz miał sposobność ponownie spotkać się z nimi już w Polsce.
Praca liczona w milach
Do Kalifornii pan Jerzy wraz z towarzyszącym mu panem Piotrem wieźli owoce, a w drodze powrotnej – ryby. Dowiedzieli się tego jedynie z dokumentów przewozowych, ponieważ do kabiny trucka mocuje się zaplombowane przyczepy. Na towar można ewentualnie spojrzeć przy rozładunku. W każdym stanie, po przekroczeniu granicy, na drodze w oznaczonych miejscach znajdowały się wagi. Dane porównywane były z faktycznym ciężarem samochodu, jednocześnie sprawdzany był czas pracy kierowcy. Jeśli okazałoby się, że jechał dłużej niż było mu wolno, mógłby stracić licencję. Dlatego prowadzący trucki cieszą się jeśli wagi są nieczynne, bo wtenczas mogą nieco nagiąć przepisy, jechać dłużej i szybciej dotrzeć do celu. Bywa jednak, że kierowca sam czuje potrzebę odpoczynku. – Byliśmy zaledwie 70 mil, a więc ok. 100 km do Chicago, ale Jurek był tak zmęczony, że musieliśmy zatrzymać się na parkingu – wspomina pan Piotr.
Jerzy Sarzyna wykonuje maksymalnie trzy kursy w miesiącu. Firma wymaga dwóch przejazdów, a można zrobić nawet cztery, zależy to jednak od samych kierowców i ich potrzeb finansowych. Pan Piotr, aby towarzyszyć swemu przyjacielowi musiał napisać oświadczenie, w którym zadeklarował, że podróżuje na własną odpowiedzialność, a także przedstawić dokument potwierdzający jego ubezpieczenie z Polski.
Każdy stan jest inny
Pan Jerzy nadrobił wiele mil, aby prezenterowi pokazać ciekawe miejsca. – Ameryka fascynowała swą specyfiką, przede wszystkim widzianych zza szyb trucka krajobrazów. Już po kilku milach, wjeżdżając do stanu widziałem różnice – mówi pan Piotr, który w drodze do Los Angeles przejeżdżał przez pięć stanów: Illinois, Ohio, Kolorado, Utah, Arizona i Kalifornia. Z drogi zachwyciło go m.in. Salt Lake City z wieżyczkami kościołów, otoczone górami. Miasteczko założone zostało przez mormonów (członkowie Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich), którzy również dziś stanowią 80 proc. jego mieszkańców. Przez stan Utah przebiegała też highway 12 – jedna z najpiękniejszych autostrad w USA, która wiła się wśród malowniczych kanionów, ostrych grzbietów górskich i pustynnych połaci skalnych. Nie można było nie ulec ich urokowi. Kalifornia natomiast przywitała ich palmami i słońcem, ale też remont oraz zakorkowanymi ulicami „miasta aniołów”, do centrum którego track musiał wjechać, by odstawić ładunek.
Pana Piotra zadziwiło, że w odróżnieniu od Europy, na poboczach amerykańskich autostrad nie było reklam. – Poza tymi w bezpośrednim sąsiedztwie miast, trudno było zobaczyć jakikolwiek bilbord. Amerykanie uważają, że jeśli ktoś musi przemierzyć dziesiątki mil, nie będzie specjalnie zjeżdżał, aby coś kupić. Bilbordy więc tylko z rzadka pojawiały się przed wjazdami do miejscowości. Nie było również dużych tablic drogowych wyznaczających kierunki jazdy. Autostrada była prosta, wystarczyły więc małe kierunkowskazy – tłumaczy Piotr Scholz.
Znużony pierwszymi dniami w trucku, z upływem drogi coraz bardziej przekonywał się do takiej podróży, niezrażony nawet spartańskimi warunkami. – Nagleni czasem, który straciliśmy na przestojach w górzystym Kolorado, zatrzymywaliśmy tylko na dwóch – trzech postojach w ciągu doby. Czasem był problem nawet z myciem – wspomina. Podróż jednak tak zafascynowała go, że przy kolejnej okazji wyjazdu do Stanów znów chciałby wybrać się w drogę „ciężarówką”, ale może już w zupełnie innym kierunku Ameryki.
Ewa Osiecka