Piórem naczelnego
Mariusz Weidner - Redaktor naczelny Nowin Raciborskich
16 listopada wybierzemy nowy samorząd. To dla mnie czwarte wybory, w których mogę wybierać prezydenta miasta. Cieszę się, że wybór ten nie jest już zależny od układu sił w radzie miasta. Tam dobierało się włodarza według klucza partyjnego. Teraz zwycięzca pochodzący z wyboru ludu czuje przed nim bezpośrednią odpowiedzialność. Z drugiej strony przyszły prezydent – aby rządzić skutecznie – musi mieć swoje zaplecze w radzie. Ustawodawca zmusił kandydujących w Raciborzu do pociągnięcia za sobą minimum dwunastu kandydatów do rady miasta, czyli przyszłej większości w tym gremium. Zrobił to po to, aby ubiegający się o urząd miał choć teoretyczne podstawy do myślenia o rządzeniu i obiecywania tego wyborcom. W przeciwnym razie będzie skazany na kompromisy i niepowodzenia w walce z radnymi, którym nie będzie mu z nim po drodze. Nie jest tajemnicą, że tylko dwóch z obecnie kandydujących ma odpowiednie zaplecze by móc dotrzymać swych obietnic wyborczych. Obstawili wszystkie okręgi wyborcze swoimi ludźmi. Trzecia kandydatka ma tylko 11 osób za sobą, co oznacza już na starcie, że sama nie będzie mogła rządzić. To ważna informacja w obliczu zapowiedzi odważnych reform bo w przypadku wygranej trzeba będzie je konsultować z konkurentami, a to droga pod górkę. Tym bardziej, że partnerami mają być rzekomo dwaj obecni radni, którzy już jedną koalicję próbowali rozbić. Racibórz przeżywał podobny scenariusz za kadencji Jana Osuchowskiego. Był on osamotniony w starciu z radą i wielokrotnie z nią przegrał. Powszechnie uważa się jego kadencję, właśnie z powyższych powodów, za czas stracony dla miasta.