Muzyka jest codziennością, sutasz jest pasją
Nic nie zmieniło się od czasu Marylin Monroe, która śpiewała, że diamenty są najlepszym przyjacielem kobiety. Dziś niekoniecznie muszą to być drogocenne kamienie, wystarczy oryginalna biżuteria, która doda nam pewności i sprawi, że poczujemy się piękne i niezwykłe w swej kobiecości. Sposób na to znalazła, mieszkająca od kilkudziesięciu lat w Raciborzu Elżbieta Malon, która wyspecjalizowała się w tworzeniu nietuzinkowych cudeniek ze sznurka.
Swą wrażliwość artystyczną pani Elżbieta kształtowała od dziecka. Muzyk, nauczycielka gry na fortepianie, od zawsze znajdowała przyjemność w robieniu rzeczy niezwykłych na drutach, szydełku, a w ostatnim czasie również z wełny i filcu. – Pojechałam na charytatywne spotkanie, gdzie robiłyśmy ozdoby na przedświąteczny kiermasz kościelny – wspomina, jak zafascynowała ją technika filcowania. Zaraz potem zakupiła potrzebne rzeczy do tworzenia różnych przedmiotów, które następnie zamieniły się w prezenty dla bliskich i znajomych. Pokusiła się nawet o ufilcowanie etui na komórkę i na tablet z ozdobnymi akcentami z wełny. Z filcowanej włóczki pani Elżbieta wykonała również kwiaty, które trudno odróżnić od prawdziwych. – Wszystko co zrobię, zawsze ktoś weźmie i już nie mam – mówi ze śmiechem o tym, jak niemal natychmiast jej prace znajdują nowego właściciela w rodzinie.
Sznurek z koralikiem lub kamykiem
Prawdziwy zachwyt wzbudza jednak biżuteria Elżbiety Malon. Połączenie niezwykłej pomysłowości i artyzmu, z niepowtarzalną formą i zegarmistrzowską precyzją sprawia, że wykonane przez nią kobiece ozdoby ze sznurka są jedyne w swoim rodzaju.
Sutasz nie jest czymś nowym, ale też w odróżnieniu od tradycyjnych paciorków na łańcuszkach, czy drucikach, stanowi prawdziwe dzieło artystycznego kunsztu.
Po raz pierwszy wykonaną w tej technice biżuterię pani Elżbieta zobaczyła na jarmarku w Nysie. Wraz z córką Olą zachwyciły się nią, ale do zakupu zniechęcała wysoka cena. Gdy więc wróciła, kupiła trochę sutaszu na próbę. – Oj, długo trwało zanim przełamałam się by zrobić pierwsze kolczyki. Najtrudniej było zszyć cienkie i wąskie sznurki, które wypadały z ręki, obszywać zarówno duże, jak i małe koraliki. Zabierałam się do pracy wiele razy, po czym zniechęcona niepowodzeniami, odkładałam ją na później – opowiada o początkach, kiedy brak wprawy brał górę nad zapałem.
Pierwsze kolczyki, które udało się jej wykonać były małe i składały się z dwóch części. – Zobacz co zrobiłam, chcesz? – zapytała córkę. – Ładne, chcę! – odparła natychmiast. Od tego momentu minęły trzy lata. Pani Elżbieta do perfekcji opanowała technikę sutaszu, która wydaje się nie skrywać przed nią żadnych tajemnic. Potwierdza to niezliczona ilość biżuterii: kolczyków, bransolet, wisiorków i kolii, których wykonanie, pomysłowość i wzornictwo świadczą o niezwykłym talencie ich autorki.
Pomimo że mnóstwo wzorów znajduje się dziś w internecie, pani Elżbieta stara się tworzyć z wyobraźni. Pomysły jak zawinąć sznurek, gdzie umieścić koraliki, a gdzie kamienie najpierw szkicuje na kartce. Praktyka często jednak odbiega od papierowego wzoru, ponieważ sznurki można wywijać na różne sposoby i w różny sposób je łączyć. Następnie wszystko zszywane jest bardzo cieniutką igłą, na którą można nanizać każdy nawet najmniejszy koralik. Pomimo nabytej wprawy to nadal bardzo czasochłonne zajęcie, szczególnie jeśli ozdoba ma być wykonana starannie. – Jeden kolczyk zajmuje nawet cztery godziny. Pierwszy robię zawsze dłużej od drugiego – dzieli się doświadczeniami pani Elżbieta. Jeszcze dziesięć lat temu, kiedy czynnie pracowała, nie mogłaby się poświęcić temu zajęciu. – Robiąc na drutach oglądam telewizję, wykonując sutasz, co najwyżej mogę słuchać muzyki – mówi emerytowana nauczycielka. Nie narzeka na brak zajęć, nadal akompaniuje uczniom w szkole muzycznej oraz uczy muzyki w jednej z raciborskich szkół podstawowych.
Królestwo sutaszu
W domu jej królestwem jest pokój z komputerem i wielkim stołem zastawionym sznurkami, pudełkami z koralikami i innymi ozdobami. W odróżnieniu od Raciborza, gdzie trudno pani Elżbiecie zdobywać potrzebne materiały do sutaszu, chętnie zagląda do córki mieszkającej w Nysie. Miejscowy mały sklepik oferuje wszystko, co potrzebuje raciborzanka. Trudno się dziwić, skoro prowadząca go właścicielka sama wykonuje artystyczne przedmioty. Pani Elżbieta ubolewa, że nie ma takiego miejsca w naszym mieście.
Biżuterię robi wyłącznie dla siebie, nie za długo jest jednak ona w jej posiadaniu. Chętnie ofiaruje ją córce i synowej, a także w formie urodzinowych upominków trafia do przyjaciółek i znajomych. – Jestem, jak przysłowiowy szewc, który bez butów chodzi. Ostatnio musiałam na szybko sprawić sobie komplet do sukienki, bo nie miałam co do niej założyć – śmieje się.
Do szkoły stara się nie wkładać żadnych ozdób. – Bransoletki przeszkadzają mi w grze, a poza tym dzieci bardziej zajmują się moją biżuterią niż nauką – tłumaczy.
Muzykująca rodzina
Cierpliwość, której wymaga sutasz wyćwiczyła od dziecka. Pani Elżbieta wraz z dwojgiem swego rodzeństwa, od kiedy pamięta, dzieliła czas pomiędzy naukę w szkole, a zajęciami gry na instrumencie. – Mama mówi, że nie potrafiliśmy się nawet bawić. Na podwórku spędzaliśmy 15 minut, po czym wracaliśmy do domu – opowiada o swym dzieciństwie w Tarnowskich Górach. Nie żałuje jednak chwil, które spędziła w szkole muzycznej i przy fortepianie. – Nie czułam, że się poświęcam, ponieważ wszystkie dzieci w moim otoczeniu miały podobne obowiązki – tłumaczy. Muzyka na dobre zagościła w domu państwa Malonów, dziś grają na instrumentach zarówno ich dzieci, jak i wnuk pani Elżbiety – Filip, który zachwycony jest perkusją i ksylofonem.
Mama Pani Elżbieta zawsze powtarza: „Co ja najlepszego zrobiłam, wszyscy tylko grają i na nic czasu nie mają”. Ona sama jednak niczego nie żałuje, a dziś z perspektywy lat wie, że czas włożony w muzykę i pasje nie został zmarnowany.
Ewa Osiecka