Czarna herbata i gimnastyka
recepta na 90 lat autorstwa Anieli Czogały
Kuźnia Raciborska. 18 stycznia pani Aniela Czogała obchodziła swoje 90-te urodziny. Z tej okazji odwiedziła ją delegacja z Urzędu Miasta w Kuźni Raciborskiej z burmistrzem Pawłem Machą oraz kierownikiem USC Katarzyną Emrich na czele. My poprosiliśmy jubilatkę aby opowiedziała naszej gazecie o swoim życiu.
Aniela Czogała przyszła na świat w Kuźni Raciborskiej w 1925 r. w wielodzietnej, polskiej rodzinie. Była jednym z siedmiorga dzieci swoich rodziców. Kiedy urodziła się jej najmłodsza siostra, w tygodzień po porodzie zmarła jej mama. Aniela miała wtedy 4 latka. – Do mojego taty przyszedł wujek Augustyn z ciotką Albertyną. Żyli ze sobą już długo w zgodzie, ale nie mieli żadnych dzieci. Poprosili ojca czy nie podarowałby im jednego dziecka – wspomina pani Aniela. Jej ojciec przez pewien czas się opierał twierdząc, że tak nie wolno robić. Po długim namyśle musiał dojść do wniosku, że jego rodzina nie ma złych intencji. Padło na małą Anielę. – Od tego czasu mieszkałam z wujkiem i ciotką w ich domu przy ul. Mickiewicza. Z czasem zaczęłam ich traktować jak rodziców – mówi jubilatka.
Czasy dzieciństwa różniły się bardzo od warunków jakie obserwujemy dzisiaj. – Kiedy dostaliśmy kieszonkowe, to był to zwykle 1 fenig. Za to można było kupić jednego cukierka! Co dziś kupisz za 1 grosz? – zastanawia się 90-latka. Wielką atrakcją dzieci w ówczesnej Kuźni był np. przelot samolotu z fabryki czekolady, z którego zrzucano słodkości nad ówczesnym rynkiem (ul. Mickiewicza). – To było wielkie wydarzenie, bo cukierki były wtedy dla nas wielką atrakcją – przywołuje wspomnienia. Podobne wrażenia wywoływał w dzieciach autobus, w którym rozdawali budyń. Dorosłych elektryzowała z kolei wizyta cysterny z piwem, do której stawali w kolejce mężczyźni z wielkimi dzbanami.
– Wychowanie wtedy było bardzo surowe. Normalnym było, że niegrzeczne dzieci dostawały lanie i chodziły z sinym tyłkiem. Nikomu to nie zaszkodziło, a wszyscy wyrośli na porządnych ludzi – przekonuje.
Wojenna ruletka
Aniela skończyła szkołę w wieku 15 lat. Był rok 1938 i w tamtym okresie, zgodnie z niemieckim prawem panującym na terenach pod władzą Niemiec, młodzież polskiego pochodzenia musiała przez rok pracować na terenie Rzeszy. – Zawieźli mnie więc do pracy na fermę kur pod Rostockiem. Było to duże gospodarstwo, gdzie mieli 1500 kur – wspomina. Gdy wróciła do domu już trwała wojna. – Musiałam wtedy pracować na polu u wujka i ciotki. Za moją pracę i opiekę już wtedy obiecali mi spadek – opowiada.
Wojna oszczędziła młodej dziewczynie gwałtownych przeżyć. Mając pole, bydło, świnie ludzie dawali sobie jakoś radę. Tylko jeden drastyczny moment zapadł w pamięci ówczesnej nastolatki. – Niemcy opuścili już miasto. Pojawili się żołnierze Armii Czerwonej, którzy nie byli pewni czy wrogowie się jeszcze nie ukrywają po domach. Dla pewności wrzucili granat do jednego z budynków gospodarczych u sąsiada. Wybuch był tak mocny, że zabił dwóch młodych chłopców, którzy akurat wtedy przechodzili ulicą. To były pierwsze ofiary wojny w Kuźni Raciborskiej – relacjonuje obrazy z 1945 roku.
Silna jak koń!
W 1947 r. Anielę zaczepił na ulicy nieznajomy Henryk, mistrz stolarstwa starszy od dziewczyny o 15 lat. – Zapytał mnie czy może mi towarzyszyć w spacerze. Nie odmówiła. Na drugi dzień przyszedł do mojego domu, kiedy ja akurat ciepałam gnój i zagadywał. Tak się jakoś nasze losy związały i tego samego roku się pobraliśmy – mówi uśmiechnięta. Henryk miał już wówczas swój dom, ale musiał przeprowadzić się do swojej żony i jej przybranych rodziców, gdyż Aniela za nic nie chciała ich opuścić. Los sprawił, że Henryk nosił takie samo nazwisko jak Aniela.
Z tamtego okresu w pamięci jubilatki pozostały wspomnienia o tym jak do miasta przyjechali polscy myśliwi, mający się zająć gospodarką leśną. – Mieli flinty w fatalnym stanie i chyba za bardzo się na tym nie znali. Pomagał im mój wujek. A jako że nie mieli mu jak się odpłacić to pozwalali na pobór drzewa z lasu – wspomina.
Aniela cały czas pracowała na polu w gospodarstwie. Tylko po wojnie były ciężkie lata, choć jeśli ktoś był pracowity to sobie dał radę. – Później korzystaliśmy z dobrodziejstw ziemi i zwierząt gospodarskich. Przez pewien czas sprzedawałam codziennie po 30 litrów mleka! Ze świni mieliśmy mięso, z warzyw robiłam przetwory. Miałam narobionych po 150 słoików na zimę – zaskakuje pamięcią. – Miałam siły jak koń. Mąż mi przepowiedział, że z takim zdrowiem będę żyć sto lat – uśmiecha się jubilatka.
Dom – milczący świadek
Małżonkowie doczekali się czterech córek. Henryk pracował jako stolarz, Aniela całe życie na gospodarstwie. Wszyscy dalej mieszkali w domu przy u. Mickiewicza. To były piękne lata, żyliśmy wszyscy w zgodzie. Czas płynie jednak nieubłaganie. W domu gdzie odprawili wesela swoim córkom, pożegnali się z wujkiem Augustynem, później z ojcem Henrykiem i w końcu z ciotką Albertyną (zmarła w wieku 92 lat i do końca poruszała się samodzielnie i lubiła czarną kawę). – Mieszkałam tam sama do czasu kiedy mogłam sobie poradzić. Na początku problemów ze zdrowiem odwiedzała mnie najstarsza córka. Wkrótce musiałam się do niej przeprowadzić (do domu Henryka przy ul. Topolowej). I tak już sobie mieszkamy od dwóch lat – mówi pani Aniela.
Nie wszyscy wiedzą, ale większość domów, które wybudowano przy ulicach Świerkowej i Wierzbowej, stoi na byłym polu Anieli Czogały.
Radość ze słońca
Obecnie pani Aniela ma 10 wnucząt i 8 prawnucząt. Choroba zabrała jej możliwość swobodnego poruszania się. Pomimo tego ma bardzo dobrą pamięć i świeżość umysłu. Co według niej wpływa na dobrą kondycję? – Trzeba pić dużo gorzkiej herbaty. Od dzieciństwa to mój ulubiony napój. Jak szłam w pole to brała dzban herbaty i miałam spokój. Wolę to od wszystkich soków, które według mnie są nafaszerowane chemią. Chemię odradzam wszystkim – radzi seniorka. Dodaje, że niewątpliwie dla zdrowia potrzebna jest gimnastyka. – Całe życie pracowałam fizycznie i to były moje ćwiczenia. Trzeba dużo się ruszać – poleca. – Czasem jak wstaję rano to się czuję jakbym wczoraj miała 18 lat – dodaje z uśmiechem.
Co dziś sprawia jubilatce radość? – Kiedy budzę się rano i widzę jak wstaje słońce. Kiedy odwiedzają mnie wnuki i prawnuki jest tyle uciechy. Lubię kiedy przychodzą do mnie koleżanki, ale one mało pamiętają i muszę im wszystko przypominać. Dalej lubię dużo czytać książek. Lubiłam to już kiedy byłam młoda, ale wujek i ciotka mnie gonili i musiałam się z książkami kryć. Oglądam też seriale, a w piątek zawsze czytam gazetę bo chcę wiedzieć co się dzieje na świecie – to lepsze źródło informacji od telewizji. Rozum też potrzebuje gimnastyki i chyba dlatego tak mnie wszystko jeszcze interesuje – tłumaczy. Burmistrzowi Pawłowi Masze (kapitanowi żeglugi wielkiej) 90-latka powiedziała, aby tak prowadził miasto i gminę aby dopłynęli do dobrego portu.
Marcin Wojnarowski