Leczył wszelkie choroby...
ks. Jan Szywalski przedstawia
„Przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych…i wielu z nich uzdrowił” (Mk 1,32). Tłumy szły za Jezusem nie tylko, by słuchać Jego nauczania, ale przede wszystkim „ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich” (Łk 6.17).
„Panie, daj, abym przejrzał”... „Jezu, przyjdź, moja córka dogorywa” … „Jeśli chcesz możesz mnie oczyścić”.
Czy wszystkich uzdrowił? Nie. Za czasów Pana Jezusa nie zniknęły ze świata choroby i cierpienia.
Światowy Dzień Chorego
Papież Jan Paweł II ustanowił 11 lutego Światowym Dniem Chorego. Dlaczego wybrał tę datę? Kościół w tym dniu wspomina objawienie się NMP we francuskim miasteczku Lourdes. W 1856 r. Bernadeta zobaczył tam w skalistej grocie w tym dniu po raz pierwszy „Piękną Panią”. Przy jednym z następnych objawień ta Pani kazała się jej umyć i napić ze źródła. Bernadeta chciała udać się do rzeczki za plecami, ale Matka Boska wskazała na miejsce w kącie groty. Z trudem wygrzebała dołek, zaczerpnęła trochę z pojawiającej się wody, usiłowała się umyć i napić właściwie rozmazując błoto po twarzy. Jednak z tego miejsca woda płynęła dalej. To było niewysychające źródło, a jej wody dawały zdrowie. 27 lutego kamieniarz, który odłamkiem skały utracił wzrok, odzyskał go mocą tej wody, 2 maja, mały umierający chłopiec, zanurzony w niej został uzdrowiony.
Lourdes stało się wielkim miejscem pielgrzymkowym przyciągającym przede wszystkim ludzi chorych. Zanurza się ich w wodzie tego źródła i zdarza się, że ktoś wychodzi z niej uzdrowiony. Czy wszyscy odzyskują zdrowie? Lourdes nie stał się szpitalem na wszelkie choroby. Bóg nie zniósł prawa śmierci i nie usunął cierpienia, ale Lourdes stało się miejscem wielkiej nadziei i ufnej modlitwy. „Panie, jeśli chcesz, możesz mnie uzdrowić”.
Spotkanie z chorym pielgrzymem
W 1991 r. mogłem uczestniczyć w pielgrzymce do tego szczególnego miejsca. Zaraz w pierwszy dzień odpowiedziałem na apel pielęgniarzy, którzy prosili, by pomóc przy przewiezieniu chorych do groty, czy na inne miejsca modlitewne. Zaznajomiłem się z pewnym panem na wózku inwalidzkim. Zawsze elegancko ubrany w czarny garnitur oczekiwał w holu hotelu dla chorych. Myślałem, że chyba jest księdzem i o to go zapytałem.
– Nie – zaprzeczył z uśmiechem – chociaż miałem pewne zadanie duchowe: pracowałem na lotnisku we Frankfurcie i opiekowałem się tam kaplicą. Gdy przyszła na mnie choroba paraliżu, zostałem zwolniony, przeszedłem na rentę, ale raz w roku mam bilet na darmowy przelot. Dlatego pielgrzymuję tu rokrocznie, by przeżyć tu kilka dni.
– Ma pa rodzinę? – badałem.
– Tak, byłem żonaty, mieliśmy dwoje dzieci, syna i córkę. Żona opuściła mnie jednak, gdy mnie sparaliżowało. Twierdziła, że wyszła za mąż za człowieka zdrowego, a nie inwalidę.
– Ma kogoś?
– Nie interesuje mnie to – odparł zachmurzony.
– A dzieci?
Twarz mu się rozjaśniła.
– Z dzieci jestem bardzo dumny. Syn jest dyrygentem w Berlinie, córka ma rodzinę w Hamburgu. Gdy tylko mogą, przyjeżdżają.
Nadszedł ostatni dzień naszego pobytu w Lourdes.
– I znów nie było cudu – rozkładałem ręce przy ostatnim spotkaniu.
– Nie liczyłem na cud. Jestem tu po raz siedemnasty, ale za każdym razem wracam stąd umocniony.
Rozjechaliśmy się; szkoda, że nie wymieniliśmy adresów.
Idź i ty czyń podobnie
Jesteśmy powołani do tego, by być przedłużeniem miłosiernej ręki Jezusa. W większym stopniu są nimi lekarze, pielęgniarki, członkowie hospicjów czy pracownicy Caritasu. Ale nie tylko.
„Chory mój bracie, cóż uczynić mogę dla ciebie?
Widząc twój ból – brakuje mi słów pocieszenia.
Ale pozwól niech rękę mą położę na twojej,
abyś odczuł obecność mej osoby przy tobie.
I Boga chcę prosić, by ulżył ci trochę,
a gest mój niech mówi o Jego dobroci”.
Oprócz chorych czekają na nas ludzie samotni. Jest ich i będzie coraz więcej. Nasze społeczeństwo się starzeje, a rodziny żyją w coraz większym rozproszeniu. Przebywa więc babci i dziadków, matek i ojców i samotnych w swych ścianach, wiszących w oknach, bo „może dziś ktoś przyjdzie”. Ale dzieci są daleko, najczęściej za pracą. Świat jest szeroki, granic prawie nie ma, więc tak zwani bliscy mieszkają coraz dalej. Dobrze, że są Domy Opieki Społecznej, choć są niestety często uspokojeniem sumienia dla młodych.
Chrystus w twoim bliźnim
„Cokolwiek uczyniliście jednemu z najmniejszych braci moich, toście Mnie uczynili... Byłem chorym, a odwiedziliście Mnie...Wejdźcie do Królestwa Ojca Mojego” (Mt 25). Nie mówi Jezus, by przynieść mu lekarstwa, nie mówi o prezentach, mówi o odwiedzaniu, o poświęcaniu komuś czasu. Naturalnie dotyczy to najpierw osób najbliższych, z którymi wiąże nas pokrewieństwo, czy koleżeństwo, ale jest dobrze upatrzyć sobie osobę obcą, o której wiem, że nie ma nikogo, do którego mogłaby usta otworzyć.
Coś za coś, czas to dziś pieniądz. Co może nam dać chora, czy samotna, w dodatku biedna osoba? Modlitwę! Prosić ją, nawet zobowiązywać ją do niej, niech modli się w podsuniętej intencji: „mam przed sobą ważny egzamin...szukam pracy... żenić się mam... dzieci mi chorują – proszę się za mnie w tych dniach pomodlić”. Taka duchowa odpłata jest korzystna dla obydwu stron: chory znajdzie pewien sens swej pustej egzystencji, a ja wsparcie duchowe.
W sytuacji chorego
Na końcu spróbujmy się wczuć w sytuację człowieka chorego czy niedołężnego. Prędzej czy później będzie to faktem, albo już jest rzeczywistością. Nie chciejmy się wtedy, jak – długo to możliwe – izolować od ludzi. Są dziś Kluby Seniorów, jest Uniwersytet III Wieku i jest Kościół ze swymi nabożeństwami. Tam oczekuje Ten, który jest Miłością. Często sam jest osamotniony w tabernakulum przy pustym kościele.
„Kto wierzy w Boga, nigdy nie jest sam” – powiedział staruszek Benedykt XVI, papież emeryt.