Inspirator mistrzów
IKONY RACIBORSKIEGO SPORTU – MIECZYSŁAW SWADŹBA
Historia trenera Swadźby udowadnia, że utytułowanymi trenerami nie zostają wyłącznie byli wybitni sportowcy. - Pierwszy raz rakietę tenisową wziąłem do rąk w wieku 18 lat, zabrałem się za treningi zbyt późno, aby odnieść jakieś szczególne sukcesy. Zawsze powtarzam, że osiągnięcia to mieli dopiero moi wychowankowie – przyznaje szkoleniowiec. Na zdjęciu w swoim sklepie.
Po 40 latach rodzinny Wrocław zamienił na Racibórz. Zaczął życie prywatne, ale i zawodowe od nowa – na nieznanym sobie gruncie, otoczony obcymi ludźmi, z którymi jednak – dzięki swojej otwartości – momentalnie nawiązał koleżeński kontakt. Podopieczni Mieczysława Swadźby cenią go za życzliwość, profesjonalizm i sprawiedliwe sądy, współpracownicy widzą w nim ambitnego perfekcjonistę, z kolei dla swoich wychowanków zawsze pozostanie mentorem i trenerem-wizjonerem.
Do Raciborza „przywiózł” metody treningowy, które sprawdzały się we Wrocławiu i na turniejach w całym kraju. Przez lata wychował dziesiątki świetnych tenisistów, realizując się ponadto w roli pedagoga-wuefisty. Przekłamaniem nie będzie, że praca w szkole była i jest dla niego motorem napędowym, dzięki niej bowiem łączy jednocześnie swoje dwie największe namiętności: aktywność fizyczną i współpracę z dziećmi i młodzieżą.
Kompletnie zielony
Szukając życiowej ścieżki nie rozglądał się długo. Myśl, że warto byłoby zostać nauczycielem pojawiła się już w młodości. Miał w sobie coś, być może drobinki charyzmy, co pozwalało jego słowom przebić się do umysłów najmłodszych. – Mietek jest człowiekiem, który bardzo wcześnie z zawodu pedagoga uczynił misję. Nigdy nie chciał wyłącznie realizować osobistych zainteresowań, lecz zarażać nimi innych, co na dłuższą metę kapitalnie mu się udało – mówią współpracownicy Swadźby ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Raciborzu, w której pracuje nieprzerwanie od połowy lat 90. Sam zainteresowany przyznaje, że czuje się nauczycielem z powołania. Do wykonywania tej profesji kształcił się we wrocławskiej oraz warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Co ciekawe, pierwszym szczeblem edukacyjnej drabiny była dla niego… pedagogiczna szkoła techniczna, w której uczył się obróbki plastycznej. Dzięki ukończeniu tej placówki otrzymał pierwszą w karierze poważną posadę.
Praca w szkole podstawowej co prawda spełniała jego wymagania, ale czegoś mu brakowało. W końcu postanowił bliżej zainteresować się sportem, który zawsze podskórnie go absorbował. Tak Swadźba wspomina pierwszy kontakt z aktywnością fizyczną: – Jeszcze w szkole średniej, w jedną z letnich niedziel – pamiętam to jak dziś –zadzwonił do mnie kolega z pytaniem, czy nie chciałbym przejść się z nim na korty tenisowe. Początkowo… nie wiedziałem nawet o co w tym wszystkim chodzi. Ale odpowiedziałem, że chętnie z nim pójdę, o ile wcześniej opowie mi na czym ten tenis polega. Byłem kompletnie zielony i kumpel jeszcze w tramwaju tłumaczył mi zasady gry. Później oczywiście koncertowo mnie ograł, ale haczyk połknąłem – przyznaje pan Mieczysław, dopowiadając, że historia działa się w 1971 roku. Od tamtego dnia Swadźba pragnął tylko jednego: nauczyć się grać w tenisa, zrozumieć jego istotę, a w przyszłości być może szkolić innych, choć ta ostatnia myśl jeszcze wtedy nie przemykała przez jego głowę dość często. – Byłem ambitny. Przez lata regularnie jeździłem na wrocławskie korty, aby podglądać zawodników, brać z nich przykład. Sam także grałem, chociaż z perspektywy czasu widzę, że zacząłem zbyt późno, aby cokolwiek osiągnąć. Szczerze mówiąc, nie miałem nawet takich marzeń. Robiłem to jedynie dla przyjemności – twierdzi nasz bohater.
Instruktorskie ciągoty wzięły nad nim górę w 1982 roku. – Zdobyłem pierwsze uprawnienia i od razu wskoczyłem na głęboką wodę. Pod szyldem MDK Wrocław zebrałem grupkę młodych tenisistów. Widziałem w tym projekcie duży potencjał, od razu jednak zaznaczyłem, że sportowe sukcesy nie przyjdą z dnia na dzień. Że potrzeba czasu.
Okazało się, że miał nosa. Cierpliwość i prowadzenie treningów z tak zwaną „zimną głową” przyniosły w końcu plony. – To była wspaniała młodzież. Odnosiliśmy sukcesy na wielu turniejach, także za granicą. Największymi osiągnięcia było wicemistrzostwo kraju oraz Drużynowe Mistrzostwo Polski w 1992 roku– informuje, dodając, że jego wychowankowie z powodzeniem rywalizowali z największymi tenisistami młodego pokolenia, w gronie których nie brakowało między innymi Mariusza Fyrstenberga i Marcina Matkowskiego, czyli polskiej pary deblistów odnoszących obecnie sukcesy na najlepszych kortach świata. – Do teraz przed oczami mam mecz mojego najlepszego zawodnika Bartka Dąbrowskiego, który pewnie pokonał Matkowskiego. W drugim spotkaniu na tym samym turnieju inny z moich podopiecznych po niesamowicie zaciętej walce z Fyrstenbergiem musiał uznać jego wyższość w ostatnich gemach - opowiada z dumą Swadźba.
Nowa jakość
Mieczysław Swadźba przybył do Raciborza w 1993 roku. – Do przeprowadzki namówiła mnie żona. To była trudna decyzja, ponieważ we Wrocławiu miałem niemal wszystko: pracę w szkole, w której przez trzy lata byłem nawet zastępcą dyrektora ds. szkolenia oraz treningi w klubie – zdradza. Ale nie było co płakać nad rozlanym mlekiem, w Raciborzu stworzono bowiem Swadźbie odpowiednie warunki, aby mógł realizować plany, które założył sobie będąc jeszcze we Wrocławiu.
Bardzo szybko i żwawo usadowił się na trudnym gruncie, jakim dla trenerów był zawsze Racibórz. Stworzył Młodzieżową Szkołę Tenisa, która już na zawsze stała się jego znakiem rozpoznawczym. – Chciałem zbudować struktury szkolenia młodzieży, których tutaj brakowało – przyznaje i kontynuuje: - To był dobry czas na takie projekty. Robiąc nabór do MST chodziłem po wszystkich szkołach i widząc, jak wiele dzieci jest zainteresowanych treningami, obawiałem się, że jeśli przyjdzie nawet 10 procent z tych, które się zgłosiły, nie znajdę dla wszystkich miejsca – przyznaje z entuzjazmem. Przed powodzią w 1997 roku pod okiem Swadźby szkoliło się blisko osiemdziesięciu zawodników. – Mieliśmy na OSiRze świetne warunki. Dzierżawiłem korty, domek, przy nim była kawiarenka. Przez lata tworzyliśmy wielką rodzinę, robiliśmy wspólne grille, zawody, młodzież aż garnęła się do sportu – wspomina z nostalgią raciborski trener. Jednym z nielicznych problemów była mała liczba turniejów odbywających się w okolicy. – Zaczęliśmy jeździć do Bohumina, moi podopieczni reprezentowali tamtejszy „Sokol”. W Raciborzu z kolei moja Szkoła rywalizowała zawsze z sekcją pana Henryka Swobody. Muszę przyznać, że przez lata wytworzyła się między nami zdrowa rywalizacja, która pozytywnie wpływała na raciborski tenis.
Sam nigdy nie doświadczył wielkich osiągnięć, ale wychowanków miał zacnych. W samym Raciborzu wychował kilku utalentowanych sportowców. – Wie pan co najbardziej napawa mnie dumą? Nie sukcesy, medale, trofea, lecz to, że zainteresowałem tych ludzi tenisem i nauczyłem pewnego rodzaju zachowania się na korcie. Nawet po latach potrafię po samym ustawieniu się zawodnika czy ruchu rakietą rozpoznać swojego byłego podopiecznego.
Jak sam mówi, tenis to skomplikowana technicznie dyscyplina, trochę podobna do siatkówki. Tego typu porównanie w jego ustach nie jest przypadkowe, jest bowiem nawiązaniem do kariery braci Galińskich - siatkarzy, ale i… tenisistów pełną gębą. – Mieli dar do tenisa. Bez kompleksów rywalizowali z najlepszymi. Nawet nie jestem w stanie ocenić, który z nich był zdolniejszy: Karol czy Olek. Jestem natomiast przekonany, że w profesjonalnym tenisie mogliby osiągnąć bardzo wiele – twierdzi nauczyciel, a komplementów nie szczędzi mu Karol Galiński, który trenował pod skrzydłami Swadźby sześć lat: - Pan Mietek to wymagający trener. Nauczył nas cierpliwości, sumienności i pokory, co przydało nam się później także na siatkarskich parkietach. Pamiętam, że największe batalie w Raciborzu prowadziliśmy wówczas z braćmi Lewandowskimi. Trener Swadźba namawiał nas, abyśmy zajęli się tenisem na poważnie, bo, jak mówił, to w tej dyscyplinie mamy szansę naprawdę wiele osiągnąć – zdradza siatkarz AGH 100RK AZS Kraków.
Gen sportowca
- Jako trener, ale i nauczyciel starałem się zawsze prowadzić wszechstronne szkolenie. Sam trenowałem kilkanaście dyscyplin, więc wiem, że sprawność ogólna, wielopłaszczyznowość, umiejętność odnalezienia się w każdym elemencie sportu jest bardzo ważna – podkreśla pan Mieczysław, dodając, że jest szkoleniowcem tzw. starej daty. – Wyznaję zasady, jak ja to mówię, zdrowej szkoły trenerskiej. U mnie na zajęciach nie ma smartfonów czy tabletów, lecz są ćwiczenia – mówi. - Prowadząc zajęcia, staram się dzieci zainspirować, nigdy jednak niczego im nie narzucam – zaznacza.
Wśród raciborskich nauczycieli wychowania fizycznego jest wizjonerem. Inicjatywę na lekcjach oddał bowiem… uczniom. – Na każde zajęcia jeden z uczniów przygotowuje swój program treningowy, który opiera się na jego ukochanej dyscyplinie sportu. Chciałem połączyć przyjemne z pożytecznym. I tak na przykład w ubiegłym tygodniu jedna z dziewczynek prowadziła zajęcia z tańca współczesnego, capoeiry, innym razem graliśmy w badmintona czy szczypiorniaka.
Nigdy nie nałożył sobie klapek na oczy, nie widział wyłącznie tenisa. Interesowały go przeróżne dyscypliny, wiele z nich sam praktykował. Miał w sobie gen sportowca, z którym nawet nie chciał walczyć. Jeszcze w szkole średniej trafił do sekcji judo, które trenował kolejnych pięć lat. Nawet dzisiaj na lekcjach w-f umieszcza w programie zajęć naukę podstaw judo i samoobrony. Co jakiś czas zabiera podopiecznych na basen, uczy ich pływać, organizuje w wodzie gry i zabawa, a także prowadzi zajęcia z ratownictwa wodnego.
Z dawnych lat pozostała również pasja do sportów zimowych. We Wrocławiu na zajęciach pozalekcyjnych szkolił młodzież w jeździe na łyżwach, co przełożyło się na kilkukrotny udział szkolnej reprezentacji w mistrzostwach Polski, obecnie natomiast prowadzi liczne szkolenia w narciarstwie zjazdowym oraz organizuje zimowe obozy narciarsko-snowboardowe. – Największym sukcesem w tej dziedzinie jest to, że młodzi ludzie, których uczymy, po kilku latach sami robią uprawnienia instruktora i nauczają innych. To taka pozytywna zmiana pokoleń – wtrąca z satysfakcją.
Niedawno wspólnie z żoną postanowił wrócić do uprawiania narciarstwa biegowego. Wyznaje zasadę, że każda pora jest dobra, aby aktywnie wypocząć. Jak mówi, niedługo znów przyjdzie wiosna, a wraz z nią piesze oraz rowerowe wędrówki po górach. Jak widzimy, Mieczysław Swadźba nigdy się nie nudzi. Zresztą podobnie jak osoby, które mają przyjemność być zaproszone do jego świata przepełnionego sportem.
Wojciech Kowalczyk