3 pytania do Leonarda Malcharczyka o rozbrat z polityką
Racibórz
– Zniknął pan na dobre z samorządu choć był pan jednym z aktywniejszych i najbardziej doświadczonych radnych. Jak pan ocenia to z obecnej perspektywy? Nie żałuje decyzji?
– Muszę przyznać, że pierwsze tygodnie po nowym rozdaniu w radzie powiatu były dla mnie trudne. Jakoś nie mogłem się pogodzić z tym, że mnie tam nie ma. Odchodząc podkreślałem, że w powiecie można zrobić jeszcze wiele dobrego. Z drugiej strony przypomniałem sobie z jaką zawziętością kopano mnie po kostkach gdy próbowałem zabrać głos w ważnych dla rozwoju sprawach. W tych okolicznościach to moje wyzwolenie uważam za coś dobrego.
– Odciął się pan zupełnie czy zerka od czasu do czasu co słychać w starostwie?
– Czytam „Nowiny Raciborskie” i zaglądam na portal. Łapię się na spostrzeżeniach, że następcy sięgają po moje pomysły. Myślę sobie „ale to już chyba było”. Był w radzie powiatu niejaki Malcharczyk, który te inicjatywy już podejmował, proponował identyczne rozwiązania. Cieszę się, że nie tylko ja zwracam na to uwagę, bo dziennikarze też to wyłapują.
– Nie wierzę, że zaprzestał pan aktywności na polu pozazawodowym. Mam rację?
– Zaangażowałem się na Opolszczyźnie w parę projektów. Tutaj moje inicjatywy są odbierane pozytywnie. Obecnym władzom powiatu polecam lekturę opolskiej prasy, która niedawno opisywała rozwój tutejszej strefy ekonomicznej. To zasługa osób, które sprowadziłem kiedyś na prezentację do Raciborza na posiedzenie komisji rozwoju. Lekceważono moje starania, a wszystko co dotyczyło Opolszczyzny stało się tematem tabu. Dziś można podziwać tych ludzi za to jak bardzo „pociągnęli” sprawy gospodarcze. Zawsze uważałem, że uchylonych drzwi nie warto wyważać. Powiat raciborski z powodzeniem mógłby czerpać z wiedzy sąsiadów z Opolszczyzny.
not. Mariusz Weidner