Piórem naczelnego
Mariusz Weidner Redaktor naczelny Nowin Raciborskich
W weekendy staram się nadrabiać zaniedbywane w tygodniu obowiązki rodzica i poświęcam czas córkom. Odwiedzam wtedy place zabaw, których w centrum miasta od pewnego czasu jest dość duży wybór. Zdecydowana większość tych na wskroś nowoczesnych obiektów powstała za pieniądze samorządu czyli od nas, szarych podatników. Na osiedlach straszą zwykle przeżarte rdzą huśtawki pamiętające PRL czy piaskownice, które stały się kuwetami dla dzikich kotów. Za to przy szkołach dumnie prężą się najnowsze wynalazki do dziecięcych wybryków. Niestety od dłuższego czasu zauważam na tych placach zabaw zatrważającą pustkę i nierzadko odnoszę wrażenie jakbym ze swoimi dziećmi należał do jakiejść etnicznej mniejszości, która decyduje się na posiadanie potomstwa. Z reguły - jeśli już kogoś tam spotykam - to przychodzą na place dziadkowie z wnukami. Jeden z nich, zasłużony nauczyciel raciborskiej szkoły, wystawił tej sytuacji prostą diagnozę. Rodzice są tak zapracowani by spłacić kredyty zaciągnięte już u progu kariery zawodowej, że na dzieci nie mają zbyt wiele czasu. Jeśli już się nań decydują to z niezbędną odsieczą przychodzą ich rodzice, o ile tylko są w dobrej kondycji by nadążyć nad żwawymi maluchami. Te puste place zabaw są dla mnie wizytówką polskiej rzeczywistości XXI wieku gdzie doszliśmy do stanu posiadania, z którego nie ma się jak cieszyć. W latach schyłkowej komuny raciborskie place zabaw niszczały i straszyły zamiast zachęcać do zabawy. Teraz urzekają i kuszą atrakcjami tylko coraz trudniej o bywalców tych miejsc.