Lato to szczególnie radosny i długo wyczekiwany moment przez większość dzieci. Nie wszystkie jednak przepadają za ostatnim szkolnym dzwonkiem, na przekór nudzie, tęskniąc za swą szkolną klasą pełną rówieśników, w której zawsze się coś dzieje, coś co czasem pozwala zapomnieć o własnej chorobie.
Zwykle takie oczekiwania przejawiają uczniowie szkoły specjalnej, ale też ich rodzice niosący ogromny bagaż doświadczeń. Ponieważ, kiedy rodzi się bardzo chore dziecko, nagle świat ucieka spod stóp. Następuje niekończący się czas poszukiwania pomocy, przedzierania się przez często zbyt „ciasne drzwi” gabinetów lekarskich, nieustanne wsłuchiwanie się w rady, opinie i diagnozy. Rodzice zwykle nie dopuszczają myśli, że tak już będzie, a przecież może być jeszcze gorzej. Pocieszają swe dzieci, często sami tracąc ostatnią nadzieję. A jak bez niej walczyć, kiedy specjaliści nie dają szansy, a wszyscy wokół rozkładają ręce? Jak podnieść na duchu chore pociechy, wykonujące codziennie bolesne ćwiczenia i dodać otuchy, gdy czeka je kolejny pobyt w szpitalu? Tę nadzieję ponownie odnalazło dwoje dzieci, które trafiły do Zespołu Szkół Specjalnych w Raciborzu. Po konsultacji u prowadzącego rehabilitację Zbigniewa Grochowskiego ponownie stanęły przed szansą, która można odmienić ich los. Jeśli tylko znajdą się ludzie, którzy zechcą im pomóc.
n
Wiktoria
U Wiktorii jeszcze w łonie matki wykryto przepuklinę oponowo-rdzeniową i wodogłowie. Lekarze nie dawali jej żadnych szans. Już w pierwszej dobie życia czekała ją bardzo poważna operacja. Dzięki ciężkiej pracy bliskich i rehabilitacji, mając 5 lat Wiktoria stanęła na nogi. Radość była krótka, dziewczynka nie rosła. Mając 9 lat musiała przejść kolejną operację kręgosłupa, miała zakotwiczony rdzeń kręgowy. Niestety, zabieg nie udał się. Do szpitala poszła na własnych nóżkach, wróciła na wózku. Straciła radość życia i marzenia, że będzie zdrowa. – Jak mam pogodzić się z tym co mnie spotkało? Chciałabym chodzić, biegać, zrywać dla mamy kwiatki i zrobić jej miłą niespodziankę. Często widzę, jak płacze. Nie chcę żeby przeze mnie płakała – mówi Wiktoria. Wymaga codziennej rehabilitacji, bardzo drogich sprzętów pomocniczych, ponieważ jej kręgosłup zaczął się krzywić. W lipcu znów trafi do szpitala. Mama wychowuje ją sama, nie jest im łatwo. – Czy nad Raciborzem latają czasem dobre anioły? Może usłyszą moje skargi i modlitwę o pomoc – patrzy w niebo dziewczynka.
Jurek
Wsparcia potrzebuje też Jurek. Ma 21 lat i dopiero teraz z mamą i rodzeństwem własne mieszkanie. Jest przykuty do wózka inwalidzkiego. Jak miał 10 lat uciekli od złego człowieka, którym był jego ojciec. Mieszkali to tu, to tam i nie było możliwości rehabilitacji. Urodził się w szóstym miesiącu ciąży w klinice w Zabrzu. Przeżył, jego siostrzyczka bliźniaczka – nie. Kiedy jego mama dowiedziała się, że ma porażenie mózgowe zdecydowała się walczyć o jego życie. Rehabilitacja sprawiła, że na początku nawet chodził trzymając się wózka. Po pobycie w szpitalu jego nogi zrobiły się wiotkie. Potem jeszcze czasem jeździł na turnusy rehabilitacyjne. W końcu trafił do szkoły specjalnej na Ostrogu. Od rehabilitanta Zbigniewa Grochowskiego usłyszał, że znów może stanąć na nogi. – Będę musiał bardzo dużo ćwiczyć i czasem będzie bolało. To potrwa i pewnie będzie konieczna jakaś operacja, ale ja zgodzę się na wszystko, ja chcę sam chodzić, ja chcę być samodzielny – mówi Jurek. Na bardzo intensywną rehabilitację potrzebne są jednak pieniądze. – Pomóżcie mi je zdobyć – prosi chłopiec.