Gmina Krzyżanowice w tragicznym 1945 roku - część 3 ostatnia
W gminie Chałupki starosta zamianował wójta dopiero 3 lipca 1945 r. Został nim, poprzednio zamieszkały w Rychwałdzkie (Śląsk Zaolziański) Paweł Lewan (ur. 1906).
Jego zastępcą został pochodzący z Bogumina Józef Sasuła (ur. 1902). Nie był nim długo, bo już w sierpniu został wójtem gminy Kuźnia Raciborska. Zastąpił go Stanisław Lis. Pierwsza ocena działalności urzędu gminy w Chałupkach była dość obiecująca: „Gmina posiada możliwości i może być jedyną gminą samowystarczalną w powiecie, lecz warunkiem do samowystarczalności musi być plan działalności w pracy taki, jaki dotychczas stwierdzony został u wójta Lewana w gminie Chałupki”.
Jeszcze przed oficjalnym objęciem władzy przez nową administrację rozpoczęła się w opisywanych miejscowościach akcja prześladowania i szykanowania miejscowej ludności. W naprędce zorganizowanych obozach – więzieniach umieszczano rodziny, które uznane za niemieckie miały być wysiedlone do Niemiec. Często ofiarami uwięzienia byli najbogatsi gospodarze, gdyż na przejęcie ich gospodarstw mieli ochotę inicjatorzy tych aresztowań. Obozy takie znajdowały się w Krzyżanowicach, w zabudowaniach pałacu oraz w Chałupkach, w byłej gospodzie u Hartmanna. Po jakimś czasie więźniów wypuszczono, choć często nie mieli już do czego wracać, gdyż ich gospodarstwa były już zamieszkałe przez „nowych gospodarzy”.
Bez marek, bez złotówek
Sytuacja mieszkańców podraciborskich miejscowościach była w połowie 1945 r. katastrofalna. Nie było gdzie mieszkać. Spalona lub zbombardowana była większość budynków mieszkalnych i gospodarczych. Dla przykładu – Tworków zniszczony był w 85%, Krzyżanowice w 75%, Bieńkowice w 60 – 70%. Brakowało też żywności. Nie działał handel, zresztą nawet gdyby działał, mieszkańcy nie mieliby za co kupować. Dotychczasowe niemieckie pieniądze przestały być ważne, a nowych polskich nie były skąd zdobyć. Fabryki i warsztaty nie działały, poza tym nie miałby kto w nich pracować. Trzeba sobie uświadomić, że w pierwszych miesiącach po zakończeniu działań wojennych we wsiach pozostały tylko kobiety, starcy i dzieci, praktycznie nie było mężczyzn. Wszyscy zdolni nosić broń dostali powołania do wojska (Wehrmachtu) i albo stracili życie, albo byli w niewoli, albo udało im się tego uniknąć i wracali gdzieś na własną rękę do swoich domów. Ci, którzy nie byli na froncie, zostali w ostatnich tygodniach przymusowo wcieleni do Volkssturmu. Do tego dochodziły aresztowania, których ofiarą padali – słusznie i niesłusznie – wszyscy podejrzani o jakiekolwiek związki z nazistowską władzą.
Sytuacji bytowej mieszkańców nie pomagał nawet rolniczy charakter zamieszkiwanych miejscowości. Większość zapasów zboża, czy ziemniaków została zniszczona bądź zarekwirowana. Nie było mięsa. Brak było wszelkiego inwentarza żywego. Dotkliwy brak zwierząt pociągowych praktycznie uniemożliwiał zbiór lichych ozimin (wiosną pola nie były obrabiane). Ponadto większość pól była albo zniszczona w wyniku działań wojennych, albo jeszcze zaminowana. Ludziom zajrzał w oczy głód. Próbowano cokolwiek zasiać lub zasadzić w ogrodach lub na skrawkach pól. Jeżeli gdzieś uchowało się trochę zboża, mielono go na mąkę ręcznie. Z takiej „grubej” mąki gotowano grysik na wodzie. Z buraków cukrowych lub czerwonych gotowano syrop, który służył do osładzania pokarmów i smarowania chleba. W wyniku braku pożywienia, a także trudnych warunków higienicznych, wśród mieszkańców zaczęły szerzyć się śmiertelne choroby, w tym groźny tyfus. Ta choroba okazała się dla wielu śmiertelna – zmarło na nią krótko po wojnie prawie 100 osób. Jednym ze sposobów radzenia sobie z brakiem żywności i środków do życia był szmugiel do pobliskiej Czechosłowacji.
Czesi weszli czołgami
Sytuacja troszkę poprawiła się po żniwach. Mimo zniszczonych i zaminowanych pól, braku koni i narzędzi, udało się trochę plonów zebrać. We wspomnieniach z tamtych czasów często pojawia się wątek wzajemnej pomocy i wsparcia. Kto miał trochę zboża i ziemniaków pomagał tym, którzy nic nie mieli. Ludzie dzielili się miejscem w ocalałych budynkach, tak by nikt nie musiał spać pod gołym niebem. Bywało, że na jednym miejscu, często w jednych piwnicach, mieszkało i po 30 osób.
Kolejnym elementem niesprzyjającym stabilizowaniu się sytuacji były niepewność, co do przyszłej przynależności państwowej. Należy zauważyć, że tuż po zakończeniu wojny Krzyżanowice i inne miejscowości były pod faktyczną okupacją sowiecką. Polskiej administracji nie było, pojawiała się tylko jakaś milicja. Czesi agitowali za Czechosłowacją, potem nawet weszli z czołgami, część mieszkańców wierzyła w powrót administracji niemieckiej, a ci słuchający radia twierdzili, że niedługo wybuchnie kolejna wojna, tym razem między Rosją z Zachodem. W tej sytuacji najlepiej było się nie wychylać i być przygotowanym na każdą ewentualność. Przejawem tego było posiadanie trzech rodzajów flag – czerwonej, biało-czerwonej i tej samej z niebieskim trójkątem z drugiej strony. W razie potrzeby wywieszano tę flagę, której akurat żądano.
W lipcu i sierpniu, po pierwszych tygodniach od oficjalnego przejęcia władzy przez tymczasowe zarządy gminne, wydawało się, że sytuacja będzie się powoli normować. Zaczęli wracać mężowie i synowie, którym udało się uniknąć sowieckiej niewoli. Powracali ci, którzy przed frontem uciekli do Czechosłowacji. Pomalutku zaczęła budzić się do życia gospodarka. Ale niestety – to nie był koniec złych doświadczeń. Nowa władza zaczęła wprowadzać nowe porządki. Zaczął się upokarzający proces weryfikacji i połączone z tym wysiedlenia lub ucieczki na Zachód. Następnie nastąpiło odniemczanie, czyli zwalczanie wszelkich przejawów niemczyzny, przymusowa zmiana imion i nazwisk itd. Potem „bitwa o handel” i tępienie „kułaków”. Ale to już tematy na kolejny artykuł…