Wspomnienia Eufemii Pytlik
Zapraszam wszystkich 90-latków na kawę!
Kornowac, Pogrzebień. 1 sierpnia 1925 r. w Pogrzebieniu przy ul. Pamiątki przyszła na świat Eufemia. Córka Teodora i Agnieszki Czekałów wychowywała się z piątką rodzeństwa (czworo nadal żyje). Razem chodzili do miejscowej szkoły, a po lekcjach spędzali wolny czas w pogrzebieńskim pałacu, gdzie skupiało się życie wioski. Dziś w tym miejscu mają swój klasztor salezjanki. Po ukończeniu szkoły wiatr dziejów przywiał wojenne zmiany. Młodzież z okolic była wysyłana do pracy w głębi Niemiec. Rodzice Eufemii chcieli tego uniknąć i postarali się dla niej o pracę w Opawie. – Tam spędziłam sześć lat. Pracowałam w niemieckim pensjonacie jako pomoc – wspomina 90-latka. – Czułam się Polką i dlatego uważałam, że mam więcej do powiedzenia niż inni. Wiadomo, że trzeba się było podporządkować, poza tym byłam robotna i zasłużyłam na szacunek, ale i tak często miałam problemy bo powiedziałam kilka słów za dużo – dodaje.
Ocalony ojciec religijnej rodziny
Nie wszystkie wspomnienia pani Eufemii łączą się dziś w ciągły nurt. Koleje pochodzi z okresu gdy do Pogrzebienia wkroczyli czerwonoarmiści. – Mój ojciec był powstańcem śląskim. Ukrywał u nas w domu dwóch Francuzów. Pamiętam jak Rosjanie ich znaleźli i postawili pod lufą karabinów razem z moim ojcem. Francuzów rozstrzelali, zaś nam udało się ich wyprosić aby oszczędzili tatę – przywołuje echo pamięci. Wojnę przeżyła cała rodzina Czekałów. Religijna rodzina była bardzo związana z miejscowym kościołem (ojciec Teodor był kościelnym za czasów proboszcza Józefa Długołęckiego). Wkrótce po wojnie wszyscy brali udział w rozbudowie kościoła w Pogrzebieniu. – Jeździliśmy po cegły po zniszczonej synagodze w Raciborzu. Mówiliśmy na to miejsce „bóżnica” – opowiada niedawna solenizantka.
Ślub z młynarzem z Kornowaca
Antoni Pytlik mieszkał niedaleko Eufemii, choć już w Kornowacu. Znali się od małego. W czasie wojny wcielono go do Wermachtu i wysłano na front wschodni. Tam został ranny i nawet odznaczony żelaznym krzyżem. Nie był jednak zadowolony ze swojego losu i podczas pobytu w Rydze postanowił uciec z wojska. Dezerter znalazł pomoc u pewnej siostry zakonnej z Polski, która mu pomogła. Niemcy przez dwa lata uważali go za zaginionego. On wrócił do domu w styczniu 1945 r. Rok potem razem z Eufemią stanęli na ślubnym kobiercu. Za rok na świat przyszedł ich pierwszy syn.
Po ślubie młoda para zamieszkała w domu Antoniego. W tym domu mieścił się kiedyś młyn parowy i gdy były suche dni (podobne do obecnych) cała rodzina jeździła zaprzęgniętym w konie wozem po wodę. Potem napęd młyna zastąpiono nowocześniejszym silnikiem.
W 1957 roku. młyn zamknięto. Rodzina musiała szukać innych źródeł zarobku. – Mieliśmy małe gospodarstwo, które dla licznej rodziny nie wystarczało. Mój mąż znalazł pracę w jednostce wojskowej jako złota rączka. Ja pracowałam w starostwie powiatowym w Raciborzu jako goniec. Jeździłam na czerwonym rowerze po całym powiecie rozwożąc dokumenty – mówi pani Eufemia i pamięta jak wielki szacunek miała wówczas u sołtysów. Kiedy na świat przyszło kolejnych dwóch synów i córka młoda mama skupiła się na pilnowaniu domowego ogniska. Cały czas mieli małe gospodarstwo, na którym do dziś hodują m.in. niepryskane i smaczne truskawki.
Czytam, gotuję, spaceruję
W wielopokoleniowym domu (podobnie jak dziś) w dorosły wiek wchodziła kolejna generacja. W połowie lat 80. rodzice przekazali dom i gospodarstwo dzieciom. Wcześniej małżonkowie dwa razy byli na wczasach w Niemczech, przez co zresztą Antoni stracił pracę. W 1996 r. pani Eufemia pożegnała męża i została sama z dziećmi oraz ich potomstwem. Dziś w sumie ma 10 wnucząt i 9 prawnucząt. – To dla mnie największa radość kiedy wszyscy się do mnie zjadą. Na moich niedawnych urodzinach, które odprawiałam w pogrzebieńskim Oratorium było 37 osób! – cieszy się jubilatka. Satysfakcji nie ukrywa z faktu, że nadal lubi czytać (bez okularów) i potrafi zrobić sobie śniadanie czy obiad. Wolny czas lubi spędzać na ogrodzie przy domu. – Pozdrawiam całą rodzinę i znajomych z lat młodości, których zapraszam na kawę. Jestem przygotowana na wszelkie odwiedziny – pani Eufemia korzysta z okazji. Jej apel nie jest gołosłowny, bo rocznik 1925 okazał się w okolicy niezwykle żywotny i rówieśników pani Eufemii żyje bodajże pięcioro. – To między innymi Andrzej Kura z Pogrzebienia, z którym chodziłam do szkoły, a o którym pisaliście niedawno w gazecie – dodaje.
Dobra rada
Co wpłynęło na długie zdrowie pani Eufemii? – Nigdy nie piłam ani nie paliłam. Miałam dużo ruchu w pracy, jadłam zdrowe, swojskie jedzenie. A poza tym jestem bardzo wierząca i widocznie czuwa nade mną Opatrzność Boża – tłumaczy mieszkanka Kornowaca. – Dlatego trzeba przyjmować życie jakie jest i nie warto się zbyt zamartwiać – radzi na koniec.
Jubilatkę z okazji jej 90. urodzin odwiedził wójt Grzegorz Niestrój z szefową OPS-u Katarzyną Buczek. Złożyli życzenia, prezenty i dyplom. Redakcja Nowin dołącza swoje winszowania i życzy pani Eufemii kolejnych okrągłych jubileuszy w otoczeniu licznej rodziny.
Marcin Wojnarowski