„Opawska” – czeska kuchnia w polskim wydaniu
Mieszkańcy pobliskiego bloku nigdy nie pokochali restauracji tak jak jej klienci i załoga. Ani zabiegi kolejnych kierowników, ani poczęstunek w postaci reglamentowanych towarów nie zmiękczył serc tych, którzy marzyli o spokojnym śnie. Za to innym do dziś śnią się zimne nóżki i knedliki, serwowane niegdyś w „Opawskiej”.
Klepkomani wciąż na bani
Restaurację, która wzięła swoją nazwę od ulicy, przy której się znajdowała, otwarto w lutym 1974 roku. – Byłam wtedy uczennicą drugiej klasy zaangażowaną w przygotowywania do uroczystego otwarcia lokalu. Przywozili wtedy nowe meble i wyposażenie, a mnie się wszystko w tej restauracji podobało – wspomina Genowefa Lachowska, która praktyki w „Opawskiej” zaczynała jeszcze jako Genowefa Surma. – Na ścianach były modne tynki zakończone boazerią a po obu stronach lokalu umieszczono kwadratowe kolumny, wokół których na górze zamontowano lampy. Po lewej stronie od wejścia znajdował się bufet z napojami, alkoholem oraz szafą chłodniczą, w której trzymaliśmy wyroby garmażeryjne. Na końcu restauracji stał podest dla orkiestry, a przed nim podwieszany okrągły sufit z oświetleniem, bo w tej części odbywały się na parkiecie imprezy taneczne – dodaje pani Genia, która po szkole została tu zatrudniona jako kelnerka.
Pierwszą kierowniczką restauracji była Kazimiera Czarnecka, która przeszła tu z baru „Turystycznego”. Pracowała z Józefem Felbingerem, który był szefem kuchni, jego zastępcą Urszulą Krall, starszą bufetową Marią Góralik i bufetową Magdaleną Przybyłą. – Moim zastępcą była najpierw Helena Warchał, a potem mistrz kelnerski Zygfryd Szyra. Jako kelnerki pracowały Genowefa Lachowska i Genowefa Sobocik, a kalkulatorką była Bożena Czarniecka. Pamiętam też pierwszego sylwestra, którego organizowaliśmy w „Opawskiej”. Zapisy zaczęły się kilka miesięcy wcześniej, a każda para, przed wejściem do lokalu, dostawała bukiecik kwiatów – opowiada pani Kazimiera. Wspomina też tłumy klientów, którzy chciały skorzystać z niedzielnych obiadów i serwowanych w „Opawskiej” dań ze świniobicia. – Na podawanie tych potraw mieliśmy wyznaczony jeden dzień, podczas którego można było u nas zjeść żurek śląski, krupnioki, bułczanki czy gulasz podawany w kociołkach – dodaje kierowniczka.
Dancingi odbywały się we wtorki i soboty, a ze względu na lokalizację restauracji (mieściły się nad nią mieszkania komunalne). Mieszkańcy musieli na każdą imprezę wyrazić zgodę. – Kiedy w maju 1985 roku obejmowałem funkcję kierownika, tego wymogu już nie było. Z opowiadań wiem jednak jak radziła sobie z nim moja poprzedniczka, pani Czapla. Wysyłała do mieszkańców kelnerów z wódeczką oraz szynką i bez problemu zdobywała ich podpisy – mówi Jan Kuchciński.
Kłopotów przysparzała też głośno pracująca mechaniczna wentylacją, która przeszkadzała mieszkańcom, a także klienci z pobliskiego baru piwnego. – „Klepka” była czynna do 21.00 a nasza restauracja do 22.00, więc to całe, mocno podchmielone towarzystwo, przychodziło do nas. Musiałyśmy sobie z nimi jakoś radzić. Jak był na zmianie Zygfryd Szyra, to nie było problemu, ale moja koleżanka starcie z jednym z klientów przypłaciła zdrowiem, bo złamał jej rękę – mówi pani Kazimiera, która przeszła potem do stołówki „Rafako”.
Zimne nóżki lubią pływać
Obsługa lokalu miała ubrania szyte na miarę przez zakład krawiecki Praktycznej Pani, który mieścił się na pierwszym piętrze kamienicy przy placu Wolności. – Chodziłyśmy tam na przymiarki i pamiętam, że w latach 70. miałyśmy granatowe sukienki mini, do których trzeba było zakładać białe fartuszki, we włosy wpinać wstążki i nosić obuwie zdrowotne, które dostawałyśmy z PSS-u. Te białe wiązane buciki były rewelacyjne. Można w nich było wytrzymać niejedną imprezę i nogi nie bolały – opowiada Genowefa Lachowska. I wie co mówi, bo lokal znany był z dancingów i imprez weselnych. – Cała restauracja, z wyjątkiem parkietu w części przeznaczonej do tańczenia, wyłożona była wykładziną dywanową. Za czasów kierowniczki Hildegardy Czapli, przed każdym weselem musiałyśmy ją dokładnie szorować – mówi ze śmiechem pani Genowefa.
Gdy w 1978 roku Zygfryd Szyra objął funkcję zastępcy kierowniczki, zmieniła się też obsada kuchni. Szefową została Urszula Krall, a jej zastępcą Edeltrauda Czekała. Kazimiera Czarnecka pamięta jak ogromnym wyzwaniem dla kucharzy okazało się przyjęcie weselne, na którym organizator zażyczył sobie w menu perliczki, kuropatwy i indyczki, które sam zresztą do lokalu dostarczył. Wraz z nimi przyjechała cała zastawa kryształowych mis i kieliszków, które świetnie wpasowały się w klimat królewskiej imprezy.
Za czasów Jana Kuchcińskiego, którego zastępcą była Janina Jabłońska, kuchni szefowała Elfryda Mężyk (zastępowała ją Beata Juzek). Ówczesna bufetowa Genowefa Lachowska wspomina stan wojenny, w którym alkohol mógł być sprzedawany dopiero od godziny 13.00 i w każdy dzień obowiązywała reglamentacja. – W ofercie bufetu „Opawskiej” były wódki, piwo butelkowe i wina. Oczywiście najlepiej schodził alkohol wysokoprocentowy: Stołowa, Wistula, Czysta i wiśniówka. Gdy dysponowaliśmy tylko kartonem wódki to po jego sprzedaży mogliśmy oferować jedynie wino. Był też czas, gdy można było podawać alkohol wyłącznie z zakąską i muszę przyznać, że nasza garmażerka była wspaniała. Koreczki, śledziki, tatar i galaretki z nóżek klienci bardzo sobie chwalili – podsumowuje pani Genowefa. Z zimnymi nóżkami wiąże się też najbardziej gorące wspomnienie Jana Kuchcińskiego. – Do dziś mam przed oczami obraz chłodni o pojemności 1200 litrów pełnej krowich kopyt, który zastałem obejmując lokal. To były czasy sprzedaży wiązanej. Jak się brało kopyta, to dostawało się lepsze mięso, stąd te zapasy. Robiliśmy z nich potem galaretki. Jak je stawialiśmy latem na stołach, to się rozpływały, bo bez klimatyzacji nawet zimna płyta była na ciepło – opowiada pan Jan.
Mimo wielu problemów, lokal cieszył się zawsze sporym powodzeniem nie tylko wśród klientów, ale i jego obsługi. Weselne przyjęcie Genowefy Lachowskiej, podobnie jak komunie jej córek, odbyło się właśnie w „Opawskiej”. – Byłam z tą restauracją związana od początku. Zaczynałam jeszcze jako uczennica, potem pracowałam jako kelnerka, a na koniec barmanka. Spędziłam tam 17 lat i wspominam ten czas bardzo mile i z ogromnym sentymentem – podsumowuje pani Genia, która dziś pracuje w Barze „Ekspres”.
Cmunda po kaplicku
Nad jakością jedzenia w „Opawskiej” czuwali technolodzy z PSS-u. – Mieliśmy częste kontrole, podczas których pobierane były do analizy próbki jedzenia, a nawet kawy. Każdy lokal miał swoją kalkulatorkę, która na podstawie receptur ustalała z czego dokładnie konkretne danie musi się składać i ile powinno ważyć i tych wyliczeń trzeba było ściśle przestrzegać. Na przykład kotlet mielony musiał mieć odpowiednią ilość mięsa, żeby klient nie czuł się oszukany – tłumaczy Kazimiera Czarnecka, która funkcję kalkulatorki pełniła w barze „Turystycznym”, „Hotelowej” i „Raciborskiej”. Mielone kotlety były w czasach kryzysu daniem tak popularnym, że kucharze mogliby je przyrządzać z zamkniętymi oczami. Gdy jednak PSS sprowadził w latach 80. do restauracji kalmary, wszyscy zachodzili w głowę co z nimi zrobić. – Nikt nie miał pojęcia jak się je przyrządza, więc kucharze je usmażyli, zamiast najpierw ugotować. Zrobiły się przez to takie gumowe, że nie nadawały się do jedzenia. W końcu wpadli na pomysł, żeby z nich robić flaczki – wspomina ze śmiechem Jan Kuchciński.
Nowością lat 80. była wprowadzona w „Opawskiej” kuchnia czeska, która utrzymała się do końca jej istnienia. – Mieliśmy z Czechami z Opawy wymianę. My jeździliśmy do nich, a oni przyjeżdżali do nas. W końcu dostaliśmy od nich menu z przepisami, które na język polski tłumaczył dla nas pan Siostrzonek. Od tego czasu ciastkarnia przy Kolejowej, którą kierował Jurek Czajka, zaczęła piec opawiany, adwokatki i cymesy, a my męczyliśmy się z knedlikami, do których musieliśmy sprowadzać mąkę z Czech, bo nasza się nie nadawała. Dodam tylko, że zamówienie trzeba było robić przez Warszawę – podsumowuje Jan Kuchciński, który szczególnie dobrze pamięta rok 1986. – Rodziła mi się wtedy córka, a ja biegałem z Czechami od lokalu do lokalu. W końcu razem z nimi świętowałem pępkowe – wspomina pan Jan.
Kolejna kierowniczka restauracji – Teresa Jakubiec (później Adamiec) – kierowała lokalem przez rok od listopada 1988 do listopada 1989 roku. Jej zastępcą była Jadwiga Besz, a kuchni szefował Stanisław Niedziela. Po jego przejściu do stołówki Rafako, funkcję tę objęła Maria Weizer, a jej zastępcą został Alfred Kamradek. – Pamiętam kelnerki Danusię Wróblewską i Beatę Małankę oraz sylwestra, którego załoga „Opawskiej” organizowała w Rafako. Problemy z mieszkańcami sprawiły, że za moich czasów w restauracji odbyły się tylko dwa wesela. Za to na śniadania przychodzili do nas zapaśnicy z Unii Racibórz, a przy pełnej sali obowiązywała wtedy zasada wstrzymywania wydawania alkoholu – wspomina pani Teresa. Alfred Kamradek przypomina sobie serwowane wtedy w restauracji typowe dania naszych sąsiadów, wśród których królowała cmuda po kaplicku (czyli placek ziemniaczany z kiszoną kapustą i gulaszem) oraz svickowa na smetane (polędwiczka wołowa w śmietanie). Na tę drugą, jak podkreśla obecny szef kuchni w „Raciborskiej”, restauracja dostawała specjalny przydział mięsa.
Po pani Teresie, zaledwie przez kilka miesięcy, „Opawską” kierowała Zofia Bociuk. Po niej, ze zlikwidowanej właśnie „Jubilatki” trafiła tu Anna Miechówka, która miała za zadanie zamknąć restaurację. W grudniu 1990 roku lokal przejęła spółka Wega, która po gruntownym remoncie i zmianie wystroju 25 stycznia następnego roku otworzyła uroczyście swoją restaurację. Ta wytrzymała tu zaledwie rok. W lipcu 1992 roku w miejscu lokalu powstały delikatesy firmy Aldoma, a dziś znajduje się tu zakład szklarski.
Katarzyna Gruchot
Kierownicy restauracji „Opawskiej” (otwarcie w 1974 roku)
Kazimiera Czarnecka (1974 – 1979)
Hildegarda Czapla (1980 – 1985)
Jan Kuchciński (1985 – 1988)
Teresa Jakubiec (1988 – 1989)
Zofia Bociuk (1989 – 1990)
Anna Miechówka 1990 rok
Wszystkie osoby, które mogą uzupełnić informacje na temat historii PSS Społem autorka tekstu prosi o kontakt telefoniczny (32 415 47 27 wew. 14) lub mejlowy: k.gruchot@nowiny.pl.