Masz oczy naszej matki
List ze Stanów przychodzi w maju 2015 roku. „Moja droga Wando, jestem taka szczęśliwa, że się odnalazłyśmy w końcu – pisze Catherine. To jedno zdanie, okupione morzem łez wzruszenia, na zawsze zmienia życie Wandy. Po siedemdziesięciu latach nadziei odnajduje rodzinę.
Musiała być aniołem, bo wybrała właśnie mnie
Pierwszego domu dziecka nie może pamiętać. Trafia do niego zaraz po urodzeniu, w listopadzie 1945 roku. Znajduje się w niewielkim mieście Wunstorf, położonym w Dolnej Saksonii, gdzie w obozach pracy przebywa wiele Polek. Po dwóch latach, wraz z innymi polskimi dziećmi zostaje przewieziona do kraju. Jest ciężko chora. Nie chodzi, ma początki jaskry, a jej całe ciało pokrywają wrzody. Żadna z sióstr prowadzących dom dziecka w Głubczycach nie wierzy, że znajdzie się jakaś rodzina, która przygarnie małą Wandzię Famulewicz. Ale staje się inaczej. Najpierw zwraca na nią uwagę Jan Muszak, który dla sióstr wykonuje prace introligatorskie. Oboje z żoną nie mogą mieć dzieci, a tych do pokochania i zaadoptowania jest tak wiele. Gdy w domu dziecka zjawia się jego żona Maria, pragnie od razu zobaczyć Wandzię. Elegancka, młoda kobieta bierze na ręce schorowaną dziewczynkę i obdarza miłością, której wystarcza na przeżycie późniejszych trudnych lat w kolejnych domach dziecka.
Wanda nie wie, że nie jest biologiczną córką Muszaków, nie dziwi ją też że nosi inne niż oni nazwisko. Zakonnice traktuje jak rodzinę. Przychodzi tu często z ojcem, gdy ma coś do zrobienia i pozostaje pod ich opieką, gdy rodzice gdzieś wychodzą. Poza tym cały czas spędza z mamą. Obie pokonują wiele kilometrów, by dotrzeć do najlepszych specjalistów. To dzięki jej niestrudzonej walce dziewczynka zaczyna chodzić, a częste wizyty u doktor Gawliczek w Raciborzu sprawiają, że udaje się ją uratować przed całkowitą ślepotą. Ale poza tymi zmaganiami Wanda zapamiętuje najpiękniejsze chwile spędzane z rodzicami: festyny dla dzieci w „Marysieńce” pod Głubczycami, wyjazdy na pikniki organizowane przez straż pożarną, w której udziela się jej ojciec, wycieczki do rodziny w Ząbkowicach Śląskich i Paczkowie albo wyprawy na maliny do lasu.
Kiedy Wanda wspomina po latach swój pierwszy dom, jest w tych wspomnieniach idylliczny obraz rodziny, która przygarnia do siebie nie tylko chore dziecko, ale i głuchoniemego introligatora, który pomaga panu Janowi w pracy. Miłości wystarcza też dla kota, psa i Wojtka – ukochanej lalki Wandzi, z którą rozstaje się dopiero gdy sama jest babcią i może ją podarować swojej wnuczce. Mama na zawsze pozostaje dla niej wzorcem dobroci i szlachetności. Gdy umiera, świat ośmioletniej dziewczynki rozsypuje się na kawałki. Będzie go sklejała przez wiele lat i będzie to robiła z determinacją, której nauczyła się od mamy. Jedynej, która nią była naprawdę.
Tułaczka w poszukiwaniu domu
To nie jest twoja prawdziwa mama – słyszy podczas pogrzebu od „życzliwej” sąsiadki, ale jest za mała, by zrozumieć co to oznacza. Zrozpaczony Jan, dopiero po śmierci żony, w obawie że odbiorą mu dziecko, postanawia córkę adoptować. Jak na ironię losu, Wanda, zyskując nowe nazwisko, traci ojca, który po czterech latach samotnego wychowywania dziewczynki oddaje ją z powrotem do prowadzonego przez siostry domu dziecka. Muszakówna przyjmuje to dzielnie i ani na siostry, ani na ukochanego tatę nigdy złego słowa nie powie.
Gdy trafia tu po raz drugi, w domu mieszka trzysta dzieci, ale ona nie jest kolejną anonimową dziewczynką tylko Wandzią, która przychodziła tu często w odwiedziny, a teraz zostanie trochę dłużej. Dłużej, jak się wkrótce okazuje, to zaledwie rok. Po represjach, jakie wobec kościoła wprowadzają władze, głubczycki dom dziecka zostaje zamknięty, a dzieci przewiezione do innych państwowych placówek w regionie. Wanda, wraz z czterema innymi dziewczynkami, trafia do Opola, gdzie wychowanki sióstr traktowane są szczególnie źle. Ciężka praca i ciągły stres powodują u Wandy, chorej wcześniej na gruźlicę, kolejne napady kaszlu. W końcu kierowniczka ośrodka decyduje o przeniesieniu jej do domu dziecka w Skorogoszczy. Dopiero tu czuje, że może dalej składać swój rozsypany świat w jedną całość.
Jej kolejnym aniołem staje się kierowniczka domu – Helena Kuksanowicz. Od początku nie wierzy w opinię wystawioną dziewczynce w Opolu, która sugeruje wysłanie jej do poprawczaka. Od razu obdarza ją zaufaniem i powierza opiekę nad swoim półrocznym synkiem Darkiem. Za przyzwoleniem pani Heleny, Wanda może chodzić do kościoła, co w Opolu jest traktowane jako łamanie zasad i surowo karane. 15-letnia Muszakówna dostaje też szansę na zarobienie pierwszych w życiu pieniędzy, pracując w domu dziecka, po lekcjach, jako praczka.
Kiedy świat Wandy zaczyna się układać w jedną całość, z kuratorium przychodzi decyzja, że skoro dziewczynka ma ojca, dłużej w domu dziecka i na garnuszku państwa przebywać nie może. Problem jednak w tym, że pan Jan ma już drugą żonę, a ta o Wandzie nie chce nawet słyszeć. Jedynym rozwiązaniem jest szkoła z internatem. I właśnie taką znajduje w Raciborzu. Przy okazji spełnia się jej marzenie. Zostanie pielęgniarką!
Pani Helena żegna dziewczynę ze łzami w oczach i po kryjomu zaopatruje w wyprawkę, która według przepisów jej się nie należy. Wanda opuszcza swój ostatni dom z walizką w ręku i nadzieją w sercu. Tę ostatnią traci jeszcze tego samego dnia, gdy okazuje się, że do szkoły pielęgniarskiej przyjmują wyłącznie dziewczęta, które skończyły 16 lat, a jej brakuje roku. Z pomocą przychodzi dyrektorka żeńskiego liceum – Irena Ścibor-Rylska, która przyjmuje Wandę do swojej szkoły na rok tylko po to, by mogła mieszkać w internacie. Kiedy zbliżają się święta, trzeba go jednak opuścić. Wszystkie dziewczęta wyjeżdżają do swoich rodzin, tylko Wanda nie ma gdzie się podziać. Za namową przyjaciółki symuluje więc atak wyrostka robaczkowego i od razu dostaje się na oddział chirurgiczny raciborskiego szpitala. Gdy otwiera oczy po narkozie, czuje, że właśnie tu, przez następne tygodnie, będzie jej dom. Czuje się szczęśliwa.
Siostra Wandzia od aniołków
W szkole pielęgniarskiej Wanda czuje się jak ryba w wodzie, ale gdy koleżanki wyjeżdżają na upragnione wakacje, jej cały dobytek trafia w pudłach do przechowalni internatu, a ona jedzie do pracy w pegeerze. Tylko tam mogą jej zapewnić wikt i nocleg. Zarobione w tym czasie pieniądze muszą wystarczyć na kolejny rok nauki i pokrycie podstawowych potrzeb.
Szkołę kończy z wyróżnieniem i od razu zaczyna pracę w raciborskim szpitalu, najpierw na chirurgii, potem ortopedii, by następnych 12 lat spędzić na oddziale noworodków. Mieszka w hotelu dla pielęgniarek i chętnie bierze dyżury w niedziele i święta, bo i tak nie ma ich z kim spędzić. Znając sytuację Wandy, ordynator Andrzej Majewski przychodzi co roku na oddział z opłatkiem i życzeniami. Przynosi bigos i dobre słowo. A na oddziale wciąż radość, bo codziennie rodzi się nowe życie. Lepszej pracy siostra Muszakówna nie mogła sobie wymarzyć, a dzieci już na zawsze pozostaną jej oczkiem w głowie. Do dziś pamięta imiona wcześniaków, trojaczki, które przyszły na świat w Raciborzu i te najsmutniejsze chwile, gdy matki lub dziecka nie można było uratować. Szpital na Bema to po domu w Głubczycach pierwsze miejsce, w którym czuje się naprawdę potrzebna.
Wanda nie pamięta kiedy pierwszy raz zaczyna myśleć o swej biologicznej matce. Może wtedy gdy na jej zmianie rodzi 19-letnia dziewczyna, której stara się potem pomagać, a może gdy musi zawieźć do domu dziecka pozostawionego w szpitalu małego Wacusia? Z całego serca pragnie zabrać go do siebie, ale jako panna mieszkająca w hotelu nie ma na to szans. – Będziesz miała jeszcze własne dzieci – uspokaja ją doktor Majewski, a ona już wie, że najpierw musi się dowiedzieć czegoś o sobie. Kiedy z Polskiego Czerwonego Krzyża przychodzi odpowiedź, Wanda zostaje pozbawiona jakichkolwiek złudzeń. Angelina Famulewicz, po wyjściu za mąż, zrzeka się notarialnie praw do dziecka, wobec czego ujawnienie jej danych adresowych staje się niemożliwe. Przez wiele lat do tematu już nie wraca, choć nigdy myśleć o nim nie przestaje. Nie wie, że po śmierci matki opiekująca się nią córka Catherine odnajduje napisany po polsku list. Postanawia go przetłumaczyć i w ten sposób dowiaduje się o swojej przyrodniej siostrze Wandzie, którą chce jak najszybciej odnaleźć.
Listy z Ameryki
Pierwszy list ze Stanów przychodzi w maju 2015 roku. „Moja droga Wando, jestem taka szczęśliwa, że się odnalazłyśmy w końcu (…) Jest tyle tego, co chciałabym Ci powiedzieć, że nawet nie wiem gdzie mam zacząć” – pisze Catherine, a w następnym liście przesyła rodzinne zdjęcia. Z tych zdjęć i szczątkowych informacji wyłania się obraz urodzonej w 1926 roku we Lwowie Angeliny, która mając zaledwie 16 lat zostaje wywieziona na roboty do Niemiec. W obozie poznaje ukraińskiego chłopaka, z którym zachodzi w ciążę. Zanim przychodzi rozwiązanie, Ivan ginie z rąk niemieckiego oficera. Mała Wanda, która dostaje imię po swej babci, rodzi się poważnie chora. Samotna, 19-letnia Angelina postanawia zostawić ją w szpitalu, a sama udaje się statkiem do Australii, a następnie Ameryki. Wychodzi za mąż i, jak wynika z dokumentów, aby nie pozbawiać dziecka możliwości adopcyjnych, w 1951 roku zrzeka się praw rodzicielskich. W Stanach rodzi jeszcze ośmioro dzieci. Troje z nich umiera, ale Wanda ma jeszcze dwie siostry i trzech braci.
Widzę, że masz piękne głęboko niebieskie oczy naszej matki – pisze Catherine w kolejnym liście i przesyła przedwojenne rodzinne fotografie z Lwowa, zdjęcia matki z Niemiec i powojenne z USA. Na jednym z nich uśmiechnięta starsza pani patrzy prosto w obiektyw. – Ma taką łagodną twarz i szczery uśmiech. Musiała być dobrym człowiekiem, choć tak wiele przeszła. Szczerze jej współczuję – mówi pani Wanda przyglądając się zdjęciu matki. Sama jest i matką i babcią, a od niedawna również siostrą i córką. Co zrobić z taką wiedzą, gdy ma się prawie 70 lat? Nie robię sobie nadziei, że się niebawem spotkamy, bo moja skromna emerytura mi na to nie pozwala. Catherine przeszła właśnie poważną operację, więc ona też nie przyleci, ale cieszę się, że będą kolejne listy i kolejne zdjęcia, które traktuję jak relikwie. To mi na razie musi wystarczyć – mówi wzruszona pani Wanda.
Katarzyna Gruchot