Diakon zwany złotą rączką
ks. Jan Szywalski przedstawia
„Powierzmy urząd (diakona) mężom cieszącym się dobrą sławą, pełnym Ducha i mądrości” (Dz 6,3) – mówili kiedyś apostołowie i dobrali sobie siedmiu pomocników, by pomagali im w pracy, przede wszystkim charytatywnej, a sami mogli oddawać się modlitwie i głoszeniu słowa.
Sakrament kapłaństwa ma trzy stopnie: biskupstwo, prezbiteriat i diakonat. Pełnię kapłaństwa posiada biskup posiadający władzę święceń, czyli wkładania rąk na następców, tak jak to czynili apostołowie w imię Jezusa. Przy ich boku stoją prezbiterzy – kapłani, posiadający władzę sprawowania Eucharystii i rozgrzeszania. Do pomocy są diakoni. Diakonat był przez ostatnie wieki jakby w uśpieniu; był tylko kolejnym stopniem do kapłaństwa. Dopiero gdy zaczynało brakować kapłanów, zwrócono uwagę na diakonat stały. W wielu krajach, zwłaszcza Europy zachodniej, wierni przyzwyczaili się do tego, że przy ołtarzu obok księdza stoi diakon, który wyręcza go w różnych zadaniach. U nas stałych diakonów jest jeszcze bardzo mało.
Od pół roku jednym z nich jest Rudolf Wilczek z Pietrowic Wielkich, z którym przeprowadzam wywiad.
– Diakon jest przeznaczony do pomocy w Kościele. Czy głównie do pracy charytatywnej, jak w Dziejach Apostolskich?
– Nie tylko, także do zadań pastoralnych. Diakonat stały to pomost między osobami świeckimi a kapłanami; żyje wśród świeckich, a jest duchownym.
– Pan niedawno otrzymał święcenia…
– Święceń udzielił mi ks. bp Paweł Stobrawa 26 czerwca 2015 r. u nas w Pietrowicach Wielkich w kościele parafialnym.
– Potrzebne było przygotowanie?
– Wymogiem jest magisterium z teologii, a więc ukończenie studium teologicznego ze stopniem magisterskim oraz dwuletnie praktyczne przygotowanie do urzędu.
– Gdzie pan ukończył teologię?
– Zaczynałem studiować teologię jako świecki człowiek już w latach 80., kiedy w Opolu utworzono filię KUL-u.
– Z własnego zainteresowania?
– Tak; zawsze interesowałem się teologią, szczególnie misyjną. Zacząłem studiować dla siebie, chciałem podwyższyć poziom swojej wiary. Później byłem w seminarium u ojców misjonarzy, księży werbistów w Nysie. Składałem u nich śluby czasowe, na kilka lat. Byłem na praktyce misyjnej w Boliwii. Po wygaśnięciu ślubów kontynuowałem studia na KUL-u w Lublinie i tam napisałem pracę magisterską.
– Czy do kapłaństwa pana nie ciągnęło?
– Raczej do pracy misyjnej.
– Magister teologii i co dalej?
– Po obronie pracy przy pomocy prokury ojców werbistów pojechałem najpierw uczyć się języka angielskiego na Filipinach, a z stamtąd do Papui Nowej Gwinei. Tu miałem znajomego ojca Andrzeja Sobonia, zajmowałem się w jego parafii młodzieżą; prowadziliśmy projekt przygotowania do zawodów.
– Do jakich?
– Do wszystkich. Nazywają mnie „złotą rączką”, jestem elektrykiem, ale znam się także na stolarstwie, na ślusarstwie. Byłem tam dwa lata. Potem bp Francesco Sarego (Włoch) z Goroki na Nowej Gwinei poprosił mnie do swej diecezji jako menadżera Centrum Pastoralno-Katechetycznego. Po roku przeniesiono mnie do Uniwersytetu Słowa Bożego zarządzanego przez ojców werbistów w Madang. Tam byłem czynny przez ostatnie lata jako dyrektor finansowy. Dorywczo też wykładałem. W sumie na Papui Nowej Gwinei byłem 15 lat.
– Co było powodem powrotu?
– W Goroka ożeniłem się w 2001 r. Żona pochodzi z Filipin. Razem pracowaliśmy na Uniwersytecie Słowa Bożego. Ona jest psychologiem i prowadziła wykłady z tej dziedziny. W 2005 r. urodził się nam syn. Chodził tam do przedszkola, ale, gdy miał pójść do szkoły, postanowiliśmy wrócić do Polski. Było to w maju 2012 r.
– Czuł się Pan cały czas Polakiem?
– Oczywiście, ale rozważaliśmy także możliwość przeniesienia się do ojczyzny żony, na Filipiny, w końcu jednak wybraliśmy Polskę. Praca na Nowej Gwinei nam odpowiadała, ale myśleliśmy teraz więcej o rodzinie; wróciliśmy dla syna.
– Tu Pan pracuje?
– Brat prowadzi własną firmę; pracuję u niego.
– Diakonat nie jest zawodem?
– Diakon jest pomocny w służbie Kościołowi.
– Głównie charytatywnej?
– Także duszpasterskiej. Jestem diakonem dopiero od czerwca tego roku, ale już ochrzciłem dwoje dzieci, uczestniczyłem w pogrzebach, w tym mojego ojca, głosiłem kilka razy kazania.
– Jak ludzie to przyjmują?
– Ludzie są bardzo otwarci; może dlatego, że święcenia miałem w naszej parafii. Widzą mnie w asyście przy ołtarzu, podaję im komunię św. Mają czasem trudności jak się zwracać do mnie.
– Ilu jest diakonów stałych?
– W całej Polsce na razie 17, a w naszej diecezji opolskiej jest nas pięciu.
– Czy z przyjęciem święceń są związane dodatkowe obowiązki?
– Jesteśmy zobowiązani do codziennego odmawiania brewiarza: jutrzni i nieszporów. Mamy dbać o osobisty wzrost duchowego życia. Jestem poprzez dekret biskupa posłany do posługi w parafii, ale nie mogę zaniedbać rodziny. Należymy z żoną do Kościoła Domowego, do oazy rodzin działającej w naszej parafii w Pietrowicach Wielkich.
– Czy służba przy parafii jest odpłatna?
– Posługa diakona jest gratisowa. Utrzymuję siebie i rodzinę z pracy zawodowej. Żona dorabia udzielając korepetycji z języka angielskiego.
– Co dało panu impuls do diakonatu?
– Na misjach byliśmy bardzo aktywni w Kościele; chcieliśmy i tu coś więcej dać z siebie prócz niedzielnego udziału we mszy św. Ks. Pośpiech, proboszcz z Gamowa, gdzie mieszkaliśmy tuż po naszym powrocie, prosił, abym został szafarzem komunii św. Uczestniczyłem na kursie w Opolu jesienią 2012 r. Tam dowiedziałem się, że w Polsce też jest stały diakonat i że w opolskiej diecezji przygotowuje się aktualnie czterech kandydatów do tej posługi. Ja już w Boliwii zetknąłem się z diakonami, którzy żyli w świecie i mieli rodziny. W 2013 r. był nowy nabór na kurs diakonatu i znowu ks. Edmund Pośpiech zagaił mnie, czy nie chciałbym wziąć w nim udział. Dodatkowo motywował mnie do tego o. Henryk Kałuża, werbista.
– Miał pan już ukończoną teologię?
– Tak, ale trzeba było dodatkowo odbyć przygotowanie i praktyczne przeszkolenie na szafarza chrztów, ślubów, by prowadzić pogrzeby czy głosić kazania. Równolegle była prowadzona formacja duchowa.
– W Polsce nie brakuje jeszcze kapłanów…
– W Polsce jeszcze traktuje się trochę diakonów na zasadzie „wskakuj tam, gdzie ksiądz nie może”. Jednak diakoni byli zawsze w Kościele. Ich obecność jest wartością samą w sobie. To część Kościoła; bez diakonatu byłby uboższy.
– Diakonów nie obowiązuje celibat?
– Mężczyzna żonaty może być diakonem, natomiast diakon stanu wolnego, przyjmujący święcenia zobowiązuje się zachować bezżenność.