Chce pomagać bo sam wygrał ze śmiercią
29-letni Krzysztof Sałajczyk z Budzisk sześć lat temu przeszedł koszmar. Był uczestnikiem fatalnego w skutkach wypadku drogowego. Wygrał życie i teraz chce podziękować losowi pomagając innym.
2 lutego 2010 roku, Krzysztof razem z dwoma kolegami wybrał się autobusem do Raciborza po prezent na „osiemnastkę” znajomego. Z powrotem też chcieli jechać autobusem, ale spotkali kolegę. Wracał samochodem z dziewczyną z Raciborza i zaproponował, że ich podwiezie. – Nie przeczuwaliśmy, że coś się może stać, ucieszyliśmy się nawet, bo do domu z Raciborza jest 16 kilometrów, a autobus się wlecze. Siedziałem obok kierowcy, dochodziła godzina czwarta po południu. Nagle w Ciechowicach suzuki wpadł w poślizg. Zjechał na przeciwległy pas ruchu i uderzył w barierkę mostu. - Żelastwo wbiło się w bok samochodu, w miejscu, gdzie siedziałem. Nic nie pamiętam z wypadku, straciłem przytomność – opowiada Krzysztof.
Po wypadku zabrali go do szpitala, gdzie uratowano jego narządy wewnętrzne. Miał pękniętą wątrobę, wyciętą śledzionę oraz zatamowane krwotoki. Po kilku godzinach przetransportowano go do szpitala w Sosnowcu. Lekarze powiedzieli jego tacie: „cieszmy się że jeszcze żyje, dajemy jeden procent szansy, że wyjdzie z tego”. – Przeżyłem noc, drugą, trzecią, potem była ta nowatorska operacja. Nie wiem, co się ze mną działo. Cztery tygodnie farmakologicznej śpiączki – wspomina Sałajczyk.
Po wybudzeniu dowiedział się od lekarzy co się stało. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak zagrożone było jego życie. – Gdy mój stan się polepszył, przenieśli mnie na oddział rehabilitacji medycznej. Zaczęła się walka o powrót do pełnej sprawności, bo nie byłem w stanie chodzić, a nawet sam funkcjonować. Przychodziło do mnie wiele osób. Dowiedziałem się, że jestem pierwszym pacjentem w Polsce, któremu zespolono trzy złamane żebra. Przychodzili dziennikarze. Doszło do mnie, ile miałem szczęścia – mówi Krzysztof.
Jego życie bardzo się zmieniło. Przechodził długą i żmudną rehabilitację, spędzał godziny w gabinetach lekarskich i salach rehabilitacyjnych, jeździł po sanatoriach. Wrócił do pełnej sprawności. Teraz chce zmienić życie ludzi, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji jak on.
Sałajczyk rok temu wpadł na pomysł utworzenia fundacji. – Mam wielkie szczęście, bo miałem przy sobie rodzinę, która bardzo mi pomagała. Spotkałem wielu wspaniałych ludzi, którzy pomagali na wszystkie możliwe sposoby. Wiem, jak spory był to wydatek finansowy i ile kosztowały leki oraz prywatne zabiegi – wyjaśnił K. Sałajczyk.
Sprawa z odszkodowaniem za wypadek trwała długo. Krzysztof otrzymał dużą sumę pieniędzy i stwierdził, że nie może ich roztrwonić. – Pomyślałem, że mogę chociaż w jakimś małym stopniu podziękować za daną mi szansę i pomóc komuś. Od dawna jestem w Ochotniczej Straży Pożarnej, oddawałem krew, starałem się robić wszystko, żeby tylko komuś pomóc. Ciągle było to jednak zbyt mało. Marzyłem o stworzeniu czegoś wielkiego, czegoś co będzie miało duży wpływ na pomoc ludziom. Stąd pomysł o założenia fundacji – wyznał Krzysztof. Co chce przez to osiągnąć? – Jest dużo osób niepełnosprawnych którym należy się pomoc. Wielu ludzi nie wie, jakie możliwości mają. Dlatego chciałbym im pomagać - wyjaśnia K. Sałajczyk. Ma to być kompleksowa pomoc osobom poszkodowanym oraz ich rodzinom. Zaczynając od pomocy finansowej, po załatwianie sprzętu rehabilitacyjnego, wyjazdów na turnusy rehabilitacyjne, a także pomoc psychologiczna i prawna, której wiele osób bardzo potrzebuje. - Mam też na myśli pomoc przy codziennych czynnościach, jak chociażby zrobienie zakupów osobom, które tego potrzebują – kończy założyciel Fundacji Pomocna Dłoń Po Wypadku.
Maciej Kozina
Więcej informacji można uzyskać na stronie internetowej
www.pomocnadlonpowypadku.pl