Żył dla innych, zapominając o sobie
ks. Jan Szywalski przedstawia
„Do końca ich umiłował” – głosi napis na jego grobie. Słowa te w Piśmie św. dotyczą właściwie Pana Jezusa, ale czyż być kapłanem nie jest być odbiciem Chrystusa? Upodobnienie do Jezusa było u ks. Gadego bardzo czytelne; rzadko spotyka się człowieka tak żyjącego dla innych z zapomnieniem o sobie.
Gdy przybyłem w 1962 r. do Raciborza, cały prezbiterat raciborski był gronem czcigodnych, zasiedziałych, często sędziwych wiekiem kapłanów. Ks. Gade, proboszcz ocicki, nie był wśród nich najstarszy, ale otaczał go pewien nimb świętości. Przekonałem się, że ta opinia sięga bardzo daleko.
Do drzwi starowiejskiej plebanii, gdzie byłem wtedy wikarym, zadzwonił rankiem pewnego dnia człowiek, który przedstawił mi się jako ksiądz ze wschodnich Niemiec.
– Jestem przejazdem, musiałem samochód oddać tu obok do naprawy i chciałbym zobaczyć tego świątobliwego kapłana mieszkającego tu w Raciborzu, o którym to słyszałem tyle dobrego.
Nie wiedziałem o kogo chodzi; na pewno nie o mnie, ani o nikogo z naszej plebanii.
– Czy jest ksiądz pewny, że chodzi o księdza z parafii św. Mikołaja?
Nie; nie był tego pewny, wie tylko, że jest w Raciborzu.
Naraz mnie oświeciło:
– Czy chodzi może o ks. Gadego?
– Ja, ja, so heißt er! – przyznał.
Wskazałem mu drogę do Ocic, ale samochód miał zepsuty, ja zaś auta jeszcze wtedy nie miałem.
Dom rodzinny
Ks. Bernard Gade urodził się 12 października 1911 r. w Zabrzu Mikulczycach. Ojciec jego był sztygarem w kopalni, takim z autorytetem u górników; mówiono, że gdy przechodził, górnicy przestawali kląć. Rodzeństwa Bernard miał sporo: w rodzinie było 10 dzieci; dwie jego siostry żyją dotychczas. Bernard był najstarszy. Zaraz po maturze wybrał się na teologię do Wrocławia. Po kilku latach w jego ślady poszedł młodszy brat Maksymilian. Zresztą w jego rodzinie były tradycje kapłańskie: ks. Karol Gade, brat ojca, był proboszczem w Maciowakrzu, zaś brat matki był proboszczem berlińskiej katedry św. Jadwigi.
Początki kapłaństwa
Bernard miał zaledwie 23 lata, gdy 27 stycznia 1935 r. przyjął święcenia kapłańskie we Wrocławiu. Został mianowany wikarym na Starej Wsi w Raciborzu u ks. prałata Carla Ulitzki. Już po dwóch latach ściąga go jednak kardynał Bertram do Wrocławia jako wikarego katedralnego. Gdy kardynał szukał ochotnika na duszpasterza robotników sezonowych ze Śląska w Meklemburgii, on sam zgłosił się do tego trudnego zadania. Z całą właściwą mu gorliwością poświęcił się tej sprawie. Objeżdżał motocyklem różne miejsca, by jako kapłan być do dyspozycji katolickich robotników. Podpadł wkrótce brunatnym władzom nazistowskim; został aresztowany, zatrzymany i wydalony. Wrócił do katedry wrocławskiej, ale w 1937 r. upomniał się o niego ks. Ulitzka ze Starej Wsi. Wiązał z jego osobą pewne plany: widział go, mimo młodego wieku, proboszczem w nowej robotniczej dzielnicy Raciborza w Ocicach, gdzie właśnie poświęcono kościół św. Józefa.
W Ocicach
Kościół jako budynek stał gotowy, ale czekała go trudna praca budowy wspólnoty parafialnej, by z różnych, przypadkowo osiedlonych tu ludzi, utworzyć rodzinę Bożą.
Mieszkańcy nowego osiedla byli najczęściej biedni, rodziny bardzo liczne. Na 2.500 mieszkańców było 700 dzieci szkolnych i tyleż w wieku przedszkolnym. Dziwi nas do dziś imponująco duży budynek szkolny w Ocicach, ale taka była potrzeba. Ks. Gade nie miał plebanii, chciał mieszkać w małym domku, jak inni.
Niebawem nastał czas wojny. Pod koniec marca 1945 r. Armia Czerwona zajęła Racibórz. Ks. Gade trwał na stanowisku, bronił kościoła i ludzi; o mało nie zginął z rąk pijanego Rosjanina.
Czasy powojenne
Powojenne Ocice już nie były tą samą wspólnotą parafialną. Część ludzi wyjechała, przybyli nowi. Trudna praca integracyjna zaczęła się od nowa. Nowo przybyłym należało głosić Słowo Boże po polsku, taki był nakaz nowych władz, miejscowi zaś parafianie znali tylko niemiecki.
Spadły na niego nowe obowiązki. Administrator Apostolski Śląska Opolskiego, ks. Bolesław Kominek zlecił mu funkcję ojca duchownego w nowo założonym Seminarium Duchownym. Musiał tę funkcję pogodzić z obowiązkami proboszcza. Trzeba sobie wyobrazić: w poniedziałek pedałował rowerem na dworzec główny Raciborza, jechał pociągiem do Opola czy Nysy, wracał w sobotę, wsiadał na rower i wspinał się pod górkę do Ocic, by być proboszczem dla parafian przez niedzielę, zaś w poniedziałek trzeba było znów być w seminarium.
Jego popularność była solą w oku czerwonego reżimu. Miała mu m.in. za złe, że w bibliotece seminaryjnej gromadził, obok polskich, także niemieckie książki. W 1954 r. został skazany na wygnanie. Los ten dzielił z ks. prymasem Wyszyńskim, administratorem Kominkiem i dwudziestoma innymi kapłanami Śląska Opolskiego. Z przewrotną ironią uzasadniono wyrok: „nienawiść ludu”, podczas gdy cała parafia płakała gdy go żegnano.
Znalazł schronienie w diecezji tarnowskiej, w Kamienicy, podgórskiej parafii. Wprowadził tu comiesięczne odwiedziny chorych wędrując do nich dalekimi górskimi ścieżkami.
Wrócił do Raciborza wiosną 1957 r. Jego sąsiad, ks. Spyrka zdołał w tym czasie wystawić plebanię w Ocicach. Dalej pełen żarliwości udzielał się wszędzie, gdzie potrzebował jego pomocy. Głosił rekolekcje, okolicznościowe kazania, przede wszystkim jednak był znany jako spowiednik, czy to w klasztorach u sióstr, czy na odpustach u Matki Bożej. „Nasz Bernardzik!” mówiły ciągle czule starowiejskie kobiety na widok dawnego wikarego.
Przyszedł czas na wyróżnienia: został dziekanem najpierw dekanatu, potem całego rejonu raciborskiego. Bp Nossol wybrał go jako przedstawiciela duchowieństwa do wręczenia daru relikwii św. Jacka papieżowi na Górze św. Anny. Otrzymał tytuł prałata.
Starość
W 1990 r. stracił wzrok. Przyjął to jako krzyż z woli Bożej. Zrezygnował z prowadzenia parafii. Mieszkał znowu w domku osiedlowym i po omacku, znając drogę na pamięć, szedł codziennie, często jeszcze przed świtem, do kościoła. Tam na klęczkach odprawiał Drogę Krzyżową, potem siadał do konfesjonału, a mszę św. odprawiał u boku swego następcy. W nowym proboszczu, ks. Henryku Wycisku, miał delikatnego opiekuna. W domu zaś była przy nim jego siostra Klara. Z bratem związała całe swoje życie: przez wiele lat była jego pomocnicą na kilku etatach: jako gospodyni, organistka, katechetka i stroicielka kościoła. Teraz dzieliła z nim krzyż starości.
Ks. Gade dożył diamentowego jubileuszu kapłańskiego. Miałem wtedy, jako dziekan, okazję powiedzieć, że „razem z nim jubileusz miał jego przedwojenny rower, jego stary płaszcz, jego teczka, zawsze ta sama i jego futrzana czapka po wujku – księdzu”.
Tydzień później, 4 lutego 1995 r., umarł – świadomy i zaopatrzony sakramentami przez ks. Wyciska. Przy wyprowadzeniu zwłok ks. bp Gerard Kusz powiedział: „Dziś modlimy się za niego, może przyjdzie czas, kiedy będziemy się modlili do niego”. Chciałbym, by to proroctwo się kiedyś spełniło.