Trzynastka przyniosła nam szczęście
W tym miejscu łatwo było o łzy wzruszenia, gdy przyszła panna młoda pokazywała się rodzinie w ślubnej sukni, albo gdy kupowany razem z ojcem pierwszy garnitur wydawał się przepustką do dorosłości. – Mickiewicza 13 to szczęśliwy adres dla nas wszystkich. Mam nadzieję, że to samo będą mogli powiedzieć przedsiębiorcy, którzy przyjdą tu po mnie – mówi właścicielka salonu – Gabriela Kowalczyk i nie kryje wzruszenia. Po 28 latach „Gabriela” przenosi się na Ostróg, a pani Gabrysia zabiera ze sobą ogromny bagaż wspomnień, w którego rozpakowaniu trochę jej pomagamy.
Najlepsze pomysły rodzą się w Bieszczadach
Niełatwo być córką ikony raciborskiego krawiectwa – Marii Kowalczyk. Już samo nazwisko zobowiązuje do wytężonej pracy i jakości, którą raciborzanie szczególnie sobie cenią. – Gdy po studiach zaczynałam swoją pierwszą pracę w wydziale komunikacji urzędu miasta, usłyszałam od mamy, która była wtedy również radną: Pracuj tak, żebym się za ciebie wstydzić nie musiała – mówi pani Gabrysia, absolwentka Politechniki Krakowskiej. Słowa mamy wzięła sobie do serca i przez kilka lat była sumienną urzędniczką ekipy prezydenta Osuchowskiego. Była też nieodrodną córką swojej mamy, więc gdy tylko pojawiło się nowe wyzwanie, potrafiła rzucić ciepłą posadę, by udowodnić sobie i nnnym, że mu sprosta.
Wszystko zaczęło się od wakacyjnego wyjazdu w Bieszczady. – Pojechałam do znajomych, którzy żyli w trochę innej epoce. Woda była tylko w studni, toaleta znajdowała się na zewnątrz, ale za to byliśmy pełni marzeń i optymizmu. Potrafiliśmy godzinami siedzieć przy kuchennym stole i snuć plany na przyszłość. Telewizja emitowała właśnie serial o prostej dziewczynie ze wsi, która przyjeżdża do miasta i robi karierę w handlu, zostając w końcu szefową wielkiego domu handlowego i ci moi znajomi zaczęli mnie namawiać, by jej wzorem spróbować podbić Racibórz – wspomina pani Gabrysia, której dwa razy zachęcać nie trzeba było. Do domu wróciła naładowana pomysłami, którymi podzieliła się od razu z mamą. – Zachwycona nie była. Uważała, że skoro skończyłam studia, powinnam pracować w swoim zawodzie. Wiedziała co oznacza praca na własny rachunek i chciała mi tego oszczędzić – tłumaczy pani Kowalczyk, która w 1988 roku założyła własną działalność gospodarczą.
Najwięcej czasu trzeba było poświęcić na poszukiwanie odpowiedniego lokalu, a tych było wtedy w Raciborzu jak na lekarstwo. W końcu znalazło się lokum przy ul. Żółkiewskiego, ale lokalizacja bardziej nadawała się na usługi, niż handel. Pani Maria, która w końcu pogodziła się z decyzją córki, postanowiła oddać jej siedzibę swojej firmy przy ul. Wieczorka (dziś plac Konstytucji 3 Maja), a sama przeniosła się na Żólkiewskiego. Wraz z błogosławieństwem, do pierwszego salonu sukni ślubnych córki, mama oddelegowała swoje dwie pracownice. – Żeby otworzyć zakład i zatrudnić uczennice musiałam najpierw zdać egzamin czeladniczy, a potem mistrzowski. Uczyłam się u mamy, a na egzaminy jeździłam do Izby Rzemieślniczej w Katowicach. Sklep odnowiłam sama, przy pomocy znajomych i kolegów. Teraz można by to nazwać wielką prowizorką, ale wtedy się sprawdziło – mówi ze śmiechem pani Gabriela.
Towarzystwo wzajemnego wspierania się
Sklep na Wieczorka szybko okazał się zbyt mały na rosnące potrzeby jego właścicielki. Za to lokal w samym centrum miasta, na dodatek przy ulicy prowadzącej z rynku do dworca, był wprost idealny. – Wcześniej znajdował się w tym miejscu sklep obuwniczy PSS Społem. Po jednej stronie moim sąsiadem był pan Polak, który potem wyjechał na stałe do Australii. Prowadził dość ekstrawagancką w wyglądzie wypożyczalnię kaset video „Contra”, która zastąpiła istniejacy tu wcześniej sklep filatelistyczny. Po drugiej stronie firmowy salon Adidasa mieli Glinkowie, a na samym rogu była kwiaciarnia pani Marysi – opowiada właścicielka salonu. Pani Gabrysi, po raz kolejny spieszyło się z otwarciem, więc na gruntowny remont sklep musiał poczekać do 1992 roku. – Elżbieta Ceglarek poleciła mi wtedy architekta Bernarda Łopacza, z którym współpracowała podczas remontu Banku Spółdzielczego. Andrzej Majer malował, Piotr Stochmiałek zajął się pracami wodno-kanalizacyjnymi, Henryk Kudla – elektryką, Józef Pieniuta kładł kafelki, znajomy mechanik – pan Zimny malował słupy jakimiś lakierami samochodowymi, a Wiesiek Jacheć, który wcześniej otworzył „Carmex” przy ul. Nowej zrobił mi, jedne z pierwszych w Raciborzu, sufity podwieszane – wylicza pani Gabrysia i wspomina zabawną sytuację z samego placu budowy. – To była końcówka listopada, a więc zaczął się już sezon grzewczy, a wykuwająca ścianę ekipa trafiła na idące przez jej środek dwie rury centralnego ogrzewania. Na miejscu od razu zjawił się zastępca dyrektora MZB, któremu podlegał budynek, Krzysiek Kowalewski i mnie pocieszył: teraz sobie powiesisz na tych rurkach bombki, a wiosną zamienisz je na jajka. Na szczęście gorący problem udało się rozwiązać z chłodną rozwagą i zaledwie po trzech tygodniach remontu, na oficjalnym otwarciu nowego salonu zjawiło się wielu znakomitych gości, z prezydentem Jackiem Wojciechowiczem na czele. Wkrótce młodzi raciborscy samorządowcy i biznesmani wrócili tu jako klienci. – Zaczęłam sprowadzać smokingi i garnitury oraz żorżetowe kostiumy damskie firmy Antonio Perletti. Były bardzo drogie, więc wiele ryzykowałam, ale kupujący docenili ich jakość, dzięki czemu wszystko udało się sprzedać – mówi pani Kowalczyk.
Raciborzanie trafiali do nowego sklepu przy ul. Mickiewicza nie tylko za sprawą wyszukanych kolekcji. Gdy Grażyna Kaczmarek zaproponowała tu niecodzienny bożonarodzeniowy wystrój, mieszkańcy przychodzili by zobaczyć choinkę, na której zamiast bombek wisiały kwiatuszki. Zresztą ruch był tak duży, że w pewnym momencie pani Gabrysia zatrudniała cztery ekspedientki i sama miała przez cały dzień co robić. – Współpracowałam z wieloma raciborskimi przedsiębiorcami. Przyjaźniłam się też z Teresą Gołębiowską, która miała sklepy przy ul. Odrzańskiej i nie wiem z czego to wynikało, ale myśmy się wszyscy wzajemnie wspierali i nigdy nie było między nami niezdrowej konkurencji. Takie były te szalone dla polskiej przedsiębiorczości lata 90. – podsumowuje właścicielka salonu.
Dobry adres to połowa sukcesu
Pani Gabrysia zawsze powtarzała swoim pracownicom, że klienci wracają do sklepu właśnie dla nich, dlatego o dobre relacje z nimi trzeba zawsze dbać. – Miałam wiele wspaniałych ekspedientek. Świetnym pracownikiem była Teresa Krufczyk, która wcześniej pracowała w kawiarni „Tęczowej” i „Rzemieślniku”. To była kobieta z klasą. U niej każdy wieszak musiał być skierowany w odpowiednia stronę, a gdy przyjeżdżali dostawcy z towarem, każdą rzecz sprawdzała z prawej i lewej strony. To była stara szkoła mojej mamy, która dobrego producenta poznawała zawsze po tym co jest na odwrocie. Marysia Sobieraj pracowała u nas ponad 20 lat. Były też Anastazja Majerczak, Beata Bedrunka i Irena Burko, a po latach wróciła do nas krawcowa Bogusia Małkiewicz – tłumaczy pani Kowalczyk i przyznaje, że dzięki pracy na własny rachunek mogła podróżować po świecie, co zawsze było jej największym marzeniem. – Udało mi się zobaczyć wiele pięknych miejsc, ale potem miałam coraz więcej obowiązków i coraz mniej czasu dla siebie. Doszło do tego, że nie byłam się w stanie wyrwać nawet na parę dni. Mam nadzieję, że prowadzenie salonu w jednym miejscu pozwoli mi trochę odetchnąć – podsumowuje.
Ponieważ pierwsze suknie ślubne z salonu pani Gabrieli wychodziły spod igły jej mamy, do dziś wiele raciborzanek jest przekonanych, że znana z koronkowej wręcz roboty pani Maria, nadal wspiera swoją pracą córkę. – Suknie mamy były przepiękne i dopracowane w każdym calu, ale ona już od lat nie szyje. Teraz współpracuję z warszawskimi firmami Alpina Mróz i Margaret, które są w stanie zrealizować każde zamówienie – wyjaśnia pani Kowalczyk i dodaje, że na wsparcie mamy cały czas może liczyć. Nie mogło jej też zabraknąć w salonie przy Mickiewicza, gdzie trwają już przygotowania do przeprowadzki na Ostróg. Pani Maria zna tu każdy kąt i pomaga jej to w poruszaniu się, bo we wrześniu ubiegłego roku straciła wzrok. – Dopóki widziałam kształty, lubiłam tu przychodzić. Klientki przywyczaiły się do mnie i często przychodziły by porozmawiać, a jak mnie nie zastały to pytały kiedy będę. Decyzja o przeniesieniu salonu do naszej siedziby przy ul. Morcinka dla nas obu była trudna, ale z takimi niełatwymi sprawami musiałyśmy sobie radzić przez całe życie, więc i tym razem sobie poradzimy – mówi pani Maria, której energii nigdy nie brakuje. Podczas gdy my kolejną godzinę spędzamy siedząc przy stoliku, ona krąży po salonie w butach na wysokim obcasie, bo jak sama przyznaje, ani z tych obcasów, ani z ulubionych kapeluszy, nie zamierza rezygnować.
Obu paniom determinacji i odwagi nie brakuje, ale gdy zaczynamy rozmawiać o przeprowadzce, do głosu dochodzą wspomnienia. – Mickiewicza 13 to adres, który okazał się dla nas szczęśliwy i oby takim też był dla kolejnego raciborskiego przedsiębiorcy, który będzie teraz użytkował ten lokal. Jestem ogromnie wdzięczna naszym klientom za to, że towarzyszyli nam tu przez 28 lat i mam nadzieję, że teraz też o nas nie zapomną – podsumowuje wzruszona pani Gabriela.
Katarzyna Gruchot