Dziewczyny, które przynoszą dobre nowiny
Musiały zapomnieć o szpilkach i zamienić kopertówki na bardziej pojemne listonoszki. W ich torbach zamiast kosmetyczek znajdziemy wiele kilogramów wiadomości, które trzeba dostarczyć pod wskazany adres. Mogą to robić z zamkniętymi oczami, bo swój teren znają jak własną kieszeń. Raciborskie listonoszki są ewenementem w skali kraju, bo w żadnym innym mieście kobiety nie zdominowały tak tego zawodu. I nie ma się co dziwić mieszkańcom, że na nie czekają. Najlepiej zacząć dzień od spotkania uśmiechniętej dziewczyny, która przynosi dobre nowiny.
Gabriela Burdach (rejon – centrum Raciborza)
Pani Gabrysia do dziś trzyma listy, które dostawała z wojska od męża. Nieraz je sobie wspólnie czytają, bo to co w nich zawarte stanowi bezcenną pamiątkę. Ale to nie miłosne listy, tylko przypadek sprawił, że teraz ona została posłańcem, który takie dobre wiadomości przynosi innym. – To było 27 lat temu. Pracowałem wtedy trzeci rok w sklepie spożywczym i przechodząc obok poczty zobaczyłam ogłoszenie o pracy. Postanowiłam spróbować, bo zawsze lubiłam kontakt z ludźmi. Pierwszy dzień był stresujący, bo jeszcze nikogo nie znałam, ale teraz czuję się tu jak w rodzinie i nigdy nie zamieniłabym tej pracy na inną. Każdemu życzyłabym takiej atmosfery jak u nas – opowiada listonoszka.
Przez pierwsze trzy lata pracowała w ekspedycji. – Przychodziło wtedy mnóstwo paczek. O 4.30 trzeba było je odebrać z PKP, bo docierały do nas wtedy pociągami, załadować na meleks i dostarczyć na pocztę – tłumaczy pani Gabrysia. Przez następne 15 lat była „skoczkiem”, czyli listonoszką, który obsługiwała według potrzeb różne rewiry. W końcu doczekała się własnego rejonu. – Obsługuję ulice: Głowackiego, Staszica, Eichendorffa, Rostka, Bema, Marty i część Opawskiej. Teraz pracuje mi się dużo lepiej, bo wszyscy zdążyli mnie poznać i nabrali już do mnie zaufania. Często proszą o pomoc, poradę, a osoby starsze i samotne po prostu chcą ze mną porozmawiać – tłumaczy.
Dopiero na zastępstwach najlepiej widać jak bardzo mieszkańcy przywiązują się do swoich listonoszy. – Kiedy obsługuję nowy teren nigdy nie wiadomo na co natrafię. Ludzie nie znają mnie, a ja nie znam ich, więc wzajemnie się testujemy. Muszę wtedy pamiętać o wszystkich grożących mi niebezpieczeństwach, jak chociażby pijani domownicy, czy agresywne psy – wyjaśnia pani Gabrysia i od razu dodaje, że ma dużo szczęścia, bo i z jednymi i z drugimi świetnie sobie radzi, głównie za pomocą uroku osobistego. A jeśli jakieś miejsce wydaje się jej szczególnie niebezpieczne, to wpisuje je w specjalną kartę, do której wgląd mają również inni listonosze. Następnym razem każdy wie, gdzie powinien szczególnie uważać.
Względy bezpieczeństwa decydują też o tym, że listonoszki poruszają się według tzw. planu chodu. – Zdarzyło mi się kiedyś, że na dwie godziny utknęłam w zepsutej windzie. Na szczęście od razu poinformowałam o tym moją przełożoną i dzięki jej interwencji udało mi się stamtąd wydostać – relacjonuje pani Burdach i dodaje, że każda z nich wyposażona jest w odpowiednie środki bezpieczeństwa. – Jeszcze nigdy do tej pory z nich nie skorzystałam, ale sam fakt, że są, wystarcza bym czuła się pewniej – podkreśla pani Gabrysia, o której mówią, że jest szybsza od rowera. – Wybieram się nieraz z mężem na spacer i gdy kolejny raz zostawiam go w tyle, słyszę od niego: pamiętaj, że dziś nie jesteś w pracy – dodaje ze śmiechem.
Maria Iskra (rejon – Sudół)
Zanim wszystkie miłe i te mniej przyjazne czworonogi przyzwyczaiły się do swojej listonoszki, musiało upłynąć sporo czasu. Sudół, który obsługuje od lat pani Marysia, to wiejska dzielnica Raciborza, przede wszystkim z domkami jednorodzinnymi. – Teraz znam już wszystkie psy i ich właścicieli z imienia i nazwiska, bo sama tu mieszkam. Oni na mnie często czekają z ciastem lub kawą, a latem proponują coś zimnego do picia – mówi pani Iskra i choć na pogaduszki z sąsiadami nie ma czasu, z każdym jednak parę słów zamienia.
Zanim zaczęła pracę na poczcie, przez trzynaście lat pracowała Rafamecie w Kuźni Raciborskiej, skąd trafiła na urlop wychowawczy. – Nasza listonoszka przez pięć lat namawiała mnie, bym ją zastępowała, bo dobrze znam dzielnicę. Kiedy jej następczyni wyjechała, postanowiłam spróbować i tak już zostało. Ta praca codziennie przynosi mi coś nowego i to mi się w niej podoba najbardziej – wyjaśnia.
Od kiedy została listonoszką nabrała takiej odporności, że żadne choroby jej nie doskwierają. – Bez znaczenia, czy jest śnieg, słońce czy deszcz, pocztę trzeba roznieść, bo ludzie na nią czekają. W Sudole ludzie prenumerują dużo prasy: „Dziennik Zachodni”, „Gazetę Wyborczą”, „Fakt”, a we wtorki „Nowiny Raciborskie”. Jest też sporo czasopism branżowych, takich jak: „Farmer”, „Top Agrar Polska”, „Mój piękny Ogród” czy „Warzywa”. Panie wybierają „Przyjaciółkę”, „Życie na gorąco” i „Kobietę i Życie”. Codziennie jest tego sporo, dlatego objeżdżam wszystkich na skuterze – mówi pan Maria, która w czasie wakacji znajduje jeszcze siłę, by chodzić na pielgrzymki do Częstochowy.
Od 25 lat roznosi listy i kartki, ale sama też lubi je pisać. – To jednak zupełnie coś innego niż esemesy. Kartki, szczególnie te wysyłane z wakacji, bardziej się pamięta, a nieraz nawet przechowuje – tłumaczy listonoszka i dodaje, że najwięcej kartek wysyła się na Boże Narodzenie, a potem Wielkanoc. Ostatnio coraz częściej młodzi wysyłają je sobie z okazji Walentynek. I choć trudno w to uwierzyć, w dobie internetu i telefonów komórkowych ludzie wciąż piszą listy. – Pamiętam, że gdy była jeszcze obowiązkowa służba wojskowa, chłopcy przysyłali listy w kopertach, które sami wykonywali. Były zazwyczaj ozdobione rysunkami, takie naprawdę artystyczne. Gdy zdarzyła się taka koperta, od razu wiedziałam skąd jest. Dziś podobne listy wysyła się z więzienia – opowiada pani Marysia i dodaje, że listy i kartki przychodzą do Sudołu z najodleglejszych zakątków świata, np. Australii i Chin.
Od kiedy została listonoszką, zaczęła zbierać znaczki. Dziś ma cztery albumy niestemplowanych, tematycznych znaczków, bo zamówiła sobie na poczcie abonament filatelistyczny. W swojej kolekcji najbardziej ceni srebrny znaczek z papieżem, który jest jej ulubionym. Mama czwórki dorosłych już dzieci, po 38 latach pracy, jest nadal pełna energii i przyznaje, że po intensywnie spędzonym tygodniu, w weekend brakuje jej ruchu, dlatego chętnie wsiada na rower i zwiedza okolice.
Ramona Burszczyk („skoczek”)
W rodzinnym domu w Zabełkowie mała Ramona nie miała zbyt wiele atrakcji, dlatego w weekendy chętnie zasiadała przed telewizorem i oglądała programy dla dzieci emitowane w Jedynce. – Było w nich mnóstwo konkursów, a ja, mając nadzieję na nagrody, zasypywałam ich co tydzień listami i rysunkami. Każdego dnia wyczekiwałam potem na naszą panią listonosz, żeby jej wręczyć przesyłkę. Pomyślałam sobie wtedy, że to jest taki fajny zawód, bo wszyscy na nią czekają i cieszą się, gdy przychodzi – wspomina najmłodsza Ramona, która pracuje tu od roku. Choć zamiast wyczekiwanych nagród przyszedł jedynie list z podziękowaniami za obfitą i wytrwałą korespondencję, to jednak zachwyt nad profesją listonosza został. Po wielu latach pani Burszczyk sama mogła się przekonać, jak ta praca wygląda od środka.
Jak każda początkująca listonoszka, na razie jest skoczkiem, więc poznaje wiele rejonów obsługiwanych przez Urząd Pocztowy w Raciborzu. – Wcześniej pracowałam tu w ubezpieczeniach, ale to było zbyt monotonne jak dla mnie. Teraz przychodzę do pracy i każdy dzień jest inny, bo nigdy nie wiem jaki dostanę rewir. Zdarza się, że w tygodniu jestem w trzech różnych miejscach – tłumaczy listonoszka, której ostatnio przydzielono Krzanowice. Jak sama podkreśla, opracowywanie nowych tras to dla niej kolejne wyzwanie i ćwiczenie dla mózgu. Te umiejętności pani Ramona wykorzystuje podczas wakacji. – Kiedy jadę w daleką trasę, przydaje mi się orientacja w terenie. Zresztą za kółkiem i w pracy, i poza nią radzę sobie całkiem nieźle. Nie potrzebuję nawet nawigacji – wyjaśnia.
Oprócz listów, pani Ramona rozwozi też przesyłki. Ludzie przesyłają w paczkach zderzaki do samochodów, rowery, ale zdarzają się też żywe zwierzęta: jaszczurki, gołębie, króliki albo świnki morskie. Zdarzyła się też tajemnicza paczka z dziurkami. – Zastanawiałam się, co to może być, a na miejscu okazało się, że to robaki zamówione do terarium. Wnosiłam je na czwarte piętro jeszcze nieświadoma co jest w środku. Właściciel otworzył przy mnie paczkę i sprawdził, czy wszystkie przeżyły, a mnie przeszył dreszcz – opowiada dziś ze śmiechem.
Pani Ramona nadal mieszka z rodzicami, a wolny czas najchętniej spędza z ulubionym psem – mieszańcem labradora z wyżłem weimarskim. – Moja suczka jest kochana, ale pilnie strzeże swojego terenu i na naszą posesję nikogo nie wpuszcza, nawet listonosza – mówi ze śmiechem i zerka na zegarek, bo czas w tym zawodzie jest bardzo ważny. Za chwilę wszystkie trzy wyruszą w teren. Choć na dworze pada, uśmiech z ich twarzy nie znika, bo w tych dziewczynach jest zawsze pogoda ducha.
Katarzyna Gruchot