Fotograficzny świat AGNIESZKI GOGOLEWSKIEJ
Perfekcjonizm to jej drugie imię. W każdy ze swoich projektów wkłada serce i wyobraźnię, starając się dopiąć wszystko na ostatni guzik.
W dzieciństwie dzięki swojemu tacie zakochała się w fotografii. Później nieco o niej zapomniała, aby w końcu, miesiąc przed egzaminem dojrzałości, podjąć jedną z najodpowiedzialniejszych decyzji w życiu – odwrócić swoje wcześniejsze plany o 180 stopni i wybrać studia artystyczne zamiast lingwistycznych. Dziś jest dumna z tego, że odważyła się podążać za swoimi marzeniami i zaufała intuicji, która jeszcze nigdy jej nie zawiodła.
Mam sentyment do PWSZ
Na spotkanie przychodzi z torbą pełną albumów, których jest współautorką. To owoc kilku dużych projektów. Śmieje się, że musiała trochę się natrudzić przy pakowaniu, aby zmieścił się jeszcze aparat, z którym nie rozstaje się na krok. Przyjechała prosto z Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Raciborzu, gdzie ostatnio zorganizowano wystawę jej zdjęć. – Odwiedzam te mury, gdy tylko nadarzy się okazja. Mam sentyment – uśmiecha się Agnieszka.
Pierwsze jej wspomnienie związane z fotografią dotyczy czerwonego – jak opowiada – aparatu ojca. – To była stara japońska Yashica. Pamiętam, że ten sprzęt był zarezerwowany tylko dla taty, mnie i bratu na początku nie pozwalał go nawet dotykać, to był jego skarb – śmieje się Agnieszka. – Gdy trochę podrosłam, mogłam się już nim bawić. Pewnego dnia ojciec trafił na studio fotograficzne, które miało zostać zamknięte. Kupił od nich trochę sprzętu: powiększalniki, kuwety, żarówki, i zorganizował w naszej łazience ciemnię. Zamykaliśmy się tam na wiele godzin, ale z naszej perspektywy to był chwila – czas się dla nas zatrzymywał. Magię tego miejsca mam w pamięci do dziś – mówi pogrążona we wspomnieniach.
Wydawało się, że już wtedy połknęła bakcyla. Przez kolejne lata jednak nie zajmowała się fotografią tak aktywnie, jakby chciała. – Bardzo długo nie miałam z nią do czynienia.
Wychowywałam się jeszcze w czasach analogów
Film miał wówczas zaledwie 36 klatek, więc nie mogłam artystycznie się „wyżyć”. Poza tym wywoływanie zdjęć było za drogie na moją nastoletnią kieszeń – nie kryje Gogolewska, zdradzając, że przełom w jej kontakcie z fotografią nastąpił po osiemnastych urodzinach, gdy brat sprezentował jej aparat cyfrowy. Od tej chwili pracowała nim dniami i nocami, nie myśląc jeszcze nawet o podjęciu edukacji właśnie w tym kierunku.
Od najmłodszych lat jej konikiem były języki obce. Już w podstawówce rewelacyjnie radziła sobie z angielskim, w I Liceum Ogólnokształcącym w Raciborzu chodziła do klasy o profilu humanistycznej, gdzie nauczyła się francuskiego. Nic więc dziwnego, że myśli kołaczące w jej głowie przez trzy lata ogólniaka podpowiadały jedno: wybierz studia filologiczne. Jej plany zweryfikował los, a dokładniej: Raciborskie Targi Edukacyjne. To tam dowiedziała się, że w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Raciborzu prócz języków uczą fotografii. Miała przed sobą maturę, a w dalszej perspektywie dylemat: który kierunek wybrać. – Tak naprawdę decyzję podjęłam bardzo szybko. Prosto z targów wróciłam do domu i zakomunikowałam rodzicom, że chcę studiować edukację artystyczną – zdradza nasza bohaterka, która jeszcze wtedy nie wiedziała, że właśnie otwiera się jeden z najpiękniejszych rozdziałów w jej życiu.
Na studiach odnalazłam bratnie dusze
– Edukacja artystyczna była z jednej strony specyficznym kierunkiem, z drugiej dającym możliwość rozwoju na wielu płaszczyznach. Prócz praktycznych umiejętności, wraz z dyplomem nabyłam uprawnienia pedagogiczne. Do pracy w szkole mnie jednak nigdy nie ciągnęło – mówi. Idąc na studia, jak sama wyznaje, była w dziedzinie fotografii kompletnie zielona. Poza ostatnim rokiem przed rekrutacją, gdy aparatem otrzymanym od brata robiła zdjęcia wszystkiemu co się rusza i nie rusza, nie praktykowała zbyt wiele. – Nie miałam obycia ze sprzętem, nie czytałam poradników o robieniu zdjęć, nie bywałam na wystawach – tłumaczy. W PWSZ została wrzucona na głęboką wodę. Miała jednak w sobie wystarczająco dużo upartości i chęci dążenia do celu, że w trudnym środowisku artystów od razu odnalazła bratnie dusze. Jedną z nich była dr Gabriela Habrom-Rokosz. – Szybko złapałyśmy wspólny język. To dzięki niej trafiłam od razu na pierwszym roku do Studenckiego Koła Naukowego Fotografii Artystycznej „Foton”, któremu zawdzięczam to, że mogłam związać swoją przyszłość ze światem fotografii – ocenia Agnieszka i kontynuuje: – Spotkania Fotonu przybierały różną formę: od luźnych dyskusji po planowanie obsługi zdjęciowej imprez, konferencji i innych uczelnianych wydarzeń. Byliśmy zgraną i dobrze rozumiejącą się ekipą, ciągle toczyła się twórcza rozmowa, wymienialiśmy się wiedzą i spostrzeżeniami, nieraz przy kawie, cieście, w przyjemnej atmosferze.
Agnieszka wyznaje, że studia trwale ją zmieniły. Z nieśmiałej i zamkniętej w sobie dziewczyny stała się przebojową oraz pewną siebie panią fotograf. – Nie uwierzyłabym, gdyby ktoś powiedział mi kiedyś, że będę robić zdjęcia uroczystości, na których będzie mnóstwo ludzi albo wykonywać sesję plenerowe, na które trzeba mieć pomysł, a przede wszystkim przekazać go bohaterom zdjęć. Przypomina mi się pierwsze zlecenie, które realizowałam dla raciborskiego portalu informacyjnego. Nie miałam jeszcze legitymacji prasowej, przez co nie chcieli mnie wpuścić na festyn. Byłam niedoświadczona i lekko zbita z tropu przez całą sytuację, ale właśnie wtedy zrozumiałam, że aby poznać bliżej ten świat, trzeba wykazać się nieustępliwością – twierdzi.
Zawsze chciałam być niezależna
Odkąd pamięta, jednym z jej największych pragnień była niezależność. Zarówno finansowa, jak i zawodowa, bo tylko wtedy można poczuć się naprawdę wolnym. – Nigdy nie miałam obmyślonego sposobu, jak ją osiągnąć. Wiedziałam tylko, że w przyszłości chce założyć własną firmę – opowiada. Dwa i pół roku temu zrealizowała swój cel. Od tego czasu jej oczkiem w głowie jest AG Studio, działalność zrodzona z pasji i olbrzymiej ambicji. – Wykonuję sesję okolicznościowe: wesela, chrzty, konferencje, koncerty, reportaże. Działam mobilnie. Mieszkam w okolicach Kędzierzyna-Koźla, ale w większości przypadków dojeżdżam do klientów – informuje Gogolewska. Które zlecenia lubi najbardziej? – Uwielbiam fotografować noworodki. Mimo, że taka sesja jest bardzo wymagająca i zajmuje dużo czasu, można uzyskać nieporównywalny z żadną inną efekt. Najwięcej satysfakcji z kolei daje mi uśmiech zadowolonego klienta.
Co jest najważniejsze w twojej pracy? – Oko, czyli dar widzenia i zauważania tego czego inni nie dostrzegają. Plus oczywiście opanowanie wszelkich technicznych niuansów. Najwięcej nauczyłam się eksperymentując i ucząc się na własnych błędach – kończy Agnieszka Gogolewska.
(r)