Dieta na kredyt
Złośliwy komentarz tygodnia Bożydara Nosacza
Opublikowano najnowsze oświadczenia majątkowe raciborskich radnych. Dziennikarze od razu zrobili rankingi, kto ma najdroższy dom, samochód czy kto zarobił najwięcej kasy. Jeśli to wszystko prawda czyli radni majątku nie ukrywają, to trzeba zauważyć, że szału nie ma. Jednym słowem wybraliśmy biedaków i to wcale nie jest dobre.
Trudno uwierzyć, ale aż jedna czwarta radnych przyznaje się na piśmie, że nie ma w gotówce ani grosza. Nic. Zero. Jeśli zsumować oszczędności pozostałych to daje to wprawdzie ponad 1,1 mln zł, ale jest w tym jeden haczyk. Prawie połowa tej sumy należy do jednego radnego – przedsiębiorcy Zbigniewa Sokolika. Pozostałych szesnastu uciułało wspólnie niewiele więcej niż on sam. Z kolei tylko ośmiu (czyli mniej więcej jedna trzecia) nie ma długów. Za to pozostali mają nierzadko po kilka kredytów i pożyczek, na łączną kwotę prawie 2,5 mln zł. Średnio więc na każdego raciborskiego radnego i tak wypada ponad 100 tys. długu. A trzeba zaznaczyć, że o ile w przypadku posiadanej gotówki niektórzy wpisywali nawet 12 zł (!), to obowiązek wykazania kredytu czy pożyczki jest dopiero wtedy, gdy kwota niespłacona na dzień 31 grudnia przekracza 10 tys. zł. W rzeczywistości zatem poziom zadłużenia prawie na pewno jest znacznie wyższy.
Drugi niepokojący fakt jest taki, że ponad połowa radnych utrzymuje się z publicznych pieniędzy czyli są zatrudnieni w tzw. budżetówce (9) lub pobierają emerytury (3). Do tego dochodzi jeszcze dwóch zatrudnionych w spółdzielni mieszkaniowej, która jak dla mnie jest czymś w rodzaju „półbudżetówki” (choć jak pokazują oświadczenia płaci całkiem nieźle). Przedsiębiorców jest w radzie tylko pięciu, wliczając w to jedynego wśród radnych lekarza. Czemu mnie to niepokoi? Ano temu, że według mnie w radzie powinno być więcej ludzi, którzy naprawdę wiedzą „skąd się biorą pieniądze”. Czyli nie żyją z podatków płaconych przez innych, nie mają wypłaty zagwarantowanej w budżecie miasta czy państwa, ale na swoją wypłatę muszą sami zarobić ciężką pracą i pomysłowością. Wtedy dzieląc nasze wspólne pieniądze (czyli miejski budżet) czy debatując o rozwoju gospodarczym miasta, ma się jednak inne spojrzenie. Zazwyczaj bliższe rzeczywistości.
Oczywiście nie ma co się zżymać poniewczasie, bo sami, demokratycznie wybraliśmy taki, a nie inny skład rady. Ale może by tak w przyszłych wyborach wprowadzić oświadczenia majątkowe już na etapie kandydowania na stołki? Żeby wyborca mógł wcześniej wiedzieć jak osoba, która w przyszłości będzie decydować o wydawaniu kilkuset milionów z budżetu miasta, postępuje z własnym, domowym budżetem i skąd go bierze.