Janusz River ma 80 lat i objechał prawie cały świat
Kuźnia Raciborska, Nędza. 22 lipca na teren naszego powiatu wjechał na rowerze Janusz Strzelecki River, 80–letni podróżnik, który w 1999 r. założył, że zmieni swoje życie i objedzie rowerem cały świat. Ma już za sobą wizyty w 150 krajach i przejechał ponad 150 tys. km. Jego dzienny budżet wynosi trzy dolary, śpi zwykle na ziemi w samym śpiworze, zaś jego dieta składa się głównie z naturalnych składników. – Nie wyobrażam sobie śmierci w łóżku albo przed telewizorem. Jak umrzeć, to tylko w drodze – podaje swoje życiowe motto.
Przygoda podróżnika rozpoczęła się we Włoszech, gdzie długo mieszkał i pracował. Tam doczekał końca swojej kariery. – Wcześniej pracowałem w wielu zawodach. Byłem m.in. menadżerem sportowym oraz organizowałem imprezy. Ułożyłem również tekst do słynnej piosenki „Frontiera”. Zarabiałem całkiem dobrze i sporo odłożyłem – wspomina Janusz River. Jego drugie nazwisko jest przybrane, gdyż „Strzelecki” było trudny do wymowy w niektórych krajach. – Kiedy czytałem w gazecie o śmiałku, który zamierzał objechać rowerem świat, pomyślałem, że to wyzwanie idealne dla mnie – opisuje początek przygody. Kupił wtedy używany rower i wyruszył w podróż. Od początku ustalił zasady swojej samotnej wyprawy. Budżet ograniczony do minimum i poleganie na dobroci i gościnie spotkanych ludzi. Ta recepta spotkała się z uznaniem na każdej szerokości geograficznej.
J. Strzelecki przeżył wiele przygód, i był tam gdzie rozsądek podpowiadał, żeby nie jechać. Pięć razy trafił do niewoli (m.in. Meksyk i Birma). Za każdym razem z opałów wyciągają go wycinki z gazet, które trzyma w paszporcie, a w których opisane są jego przygody. Co ciekawe zwykle ci porywacze jeszcze pomogli podróżnikowi w dalszej podróży, nie wspominając o finansowym wsparciu. – Byłem w wielu krajach świata i w każdym z nich czuję się częścią lokalnej społeczności. Uważam siebie za obywatelem świata. W Meksyku oddałem się pod opiekę Matce Boskiej z Gwadelupy, w Indiach – tamtejszej bogini Kali. U muzułmanów modlę się w meczetach i noszę ze sobą Koran – tłumaczy i dodaje, że w krajach chrześcijańskich jest witany ze szczególną gościnnością, gdyż wszyscy kojarzą go z Polską, skąd pochodzi papież Jan Paweł II.
Śląska gościnność
Na rowerze jeździ obecnie około 20 km dziennie. Od zeszłego roku kontynuuje objazd Polski. – Na Śląsku jestem pierwszy raz w życiu! Zaskoczyła mnie tutejsza gościnność, kiedy wjechałem do Rudy Kozielskiej pani sołtys od razu zainteresowała się mną i pomogła znaleźć miejsce na nocleg (świetlica przy remizie). Bardzo mnie cieszy, że jest tu dużo zieleni oraz bliskość natury. Ponadto smakuje mi woda z tutejszego ujęcia – powiedział o pierwszych wrażeniach na Raciborszczyźnie. A jak wygląda organizacja tak długiej podróży? – Pomagają mi instytucje rządowe oraz samorządowe. Wcześniej informuję je o moim przejeździe i proszę o pomoc w organizacji podstawowych spraw. Dzięki temu wszyscy wiedzą, że przyjadę i zwykle są przygotowani – wyjaśnia. W zamian podróżnik spotyka się z miejscowymi i opowiada o swoich przygodach.
W naszych okolicach Janusz River został przyjęty w Rudzie Kozielskiej, w Nędzy (ośrodek Aquabrax), później w gminach Lyski, Gaszowice, Kornowac itd. we wschodnią stronę, gdyż w tym roku chce dojechać do województwa podkarpackiego.
Spadek dla dzieci
Celem Janusza strzelczyka jest 2024 r. i wspomniana olimpiada. Wcześniej podróżnik zakładał, że zakończy jazdę na olimpiadzie w Pekinie. Potem w Buenos Aires, ale za każdym razem miał jeszcze siły aby pedałować dalej. – Coś czuję, że do tego Rzymu nie dojadę, bo po prostu nie dożyję. Wcześniej planuję objechać Amerykę Południową, która jest bardzo niebezpieczna. Biorę pod uwagę, że mogę stamtąd nie wrócić – mówi ze spokojem. A dopóki zdrowie dopisuje rowerzysta nie zamierza zwalniać. – Co roku przechodzę badania lekarskie. Badali mnie nawet specjaliści z Centrum Kosmicznego pod Moskwą. Stwierdzili, że mam już zwyrodnienie stawów, ale przecież u 80–latka to normalne, że tyle jeżdżąc czasem zaboli cię kolano – uspokaja.
J. River zaplanował nawet swój pogrzeb. – Nie można przewidzieć gdzie mnie spotka koniec. W tej sytuacji wszystko jest jednak ustalone z moim adwokatem, który ma instrukcje co robić. Zdradzę tylko, że spadek po mnie otrzymają biedne dzieci, ale o szczegółach dowiecie się po wszystkim – kończy tajemniczo.
Marcin Wojnarowski
Pomiędzy kontynentami podróżnik przemieszcza się samolotami. Jako, że oficjalnie źle ocenia politykę USA otrzymał duże wsparcie z Rosji, która funduje mu loty do każdego zakątka świata. Dzięki swoim politycznym deklaracjom był bliski wjazdu do Korei Północnej, gdzie zapowiedział, że to ma być wyprawa z okazji 100. urodzin Kim Ir Sena.
4 pytania do Janusza Rivery
Czy mógłby Pan dać jakąś wskazówkę dla kogoś, kto chciałby w podobny sposób podróżować?
Nie, bo uważam, że to co robię to wariactwo. Kto się odważy z kilkoma groszami w kieszeni jechać w nieznane i spać na ziemi pod gołym niebem? Mój sposób podróżowania trudno polecić komukolwiek. Tym bardziej, że sam nie lubię dużych miast i omijam kurorty turystyczne.
Na co wydaje pan te trzy dolary?
Głównie na gazety. Znam kilka języków obcych i szukam informacji ze świata i sportu. W Polsce kupuję codziennie Przegląd Sportowy i Gazetę Wyborczą, ale tą ostatnią dlatego, że jest tam sporo informacji ze świata. Czasem, gdy wpadnie mi jakaś dodatkowa gotówka, co się zdarza gdy przyjmują mnie bardziej bogaci gospodarze, kupuję jakiegoś lizaka dla dzieci spotkanych w sklepie.
Co według pana jest najważniejsze w rowerze podróżnika?
Rama w moim rowerze jest od początku ta sama. Pochodzi od taniego roweru, który kupiłem za sto dolarów. Co roku zmieniam w nim cały osprzęt, który fundują mi ich producenci. Najważniejsze jest jednak siodełko i opony. Zresztą uważam, że to też jakiś rekord, bo jeszcze ani razu w życiu nie złapałem gumy!
Gdzie najlepiej szukać noclegu?
Zwykle śpię pod gołym niebem, choć w Polsce mało kto mi na to pozwala i tak jak tu, udostępniają jakieś pomieszczenie. Od 16 lat nie spałem jednak w łóżku, nawet w gościnie rozkładam śpiwór na ziemi, bo w łóżku się nie wyśpię. W podróży wybieram zwykle miejsca w lesie albo na cmentarzu, bo tam jest najbezpieczniej i nikt się nie szwenda. Kiedy pada przykrywam się folią.