Kto błądzi gdy rządzi?
Piórem naczelnego
Pewien sołtys roznoszący podatki został niemile potraktowany przez sąsiadów, do których przyniósł urzędowe kwity. Obrzucili go inwektywami. Chociaż zaoszczędził im fatygi biegania po urzędach i niemal pod nos podsunął blankiet wpłat. Chciał dobrze, wyszło źle. Urzędnik z wieloletnim doświadczeniem w wiejskim samorządzie zauważył, że postawa roszczeniowa mieszkańców gminy, którą zarządza, z roku na rok nabiera coraz większej mocy. Ludzie nie chcą angażować się w prace na rzecz otoczenia, ale wobec władzy mają wygórowane oczekiwania. Zmienia się nam społeczeństwo, radykalizuje. Niedługo do funkcji publicznych zabraknie kandydatów. Wspomniany sołtys nie chce już roznosić podatków. Urzędnik też kręci głową nad swoją przyszłością w samorządzie. Kiedy mówię przy jednym z radnych, że stanowi władzę w mieście, ten niemal się obrusza i prosi by tak go nie określać. Ci, których wybraliśmy do celów wyższych niż codzienne sprawunki przestają wierzyć w siebie. Ci, co ich wybierali żądają natychmiastowych efektów najlepiej za darmo. Gdybym był lekarzem zapisałbym obu stronom terapię cierpliwością – potrzebują jej jedni jak i drudzy.