Racibórz utracony, Racibórz odzyskany
Pierwszą perkusję zrobił z garnków, pokrywek i wanienki. Z krzyża nad domowym kominkiem spogląda Chrystus, którego sam namalował. Na werandzie można wygodnie rozeprzeć się na kanapie, którą zrobił z europalet. Widać stamtąd ogródek i wbitą w ziemię tabliczkę „Achtung minen”. Wieczorami ślęczy nad starymi mapami Raciborza. A zupełnie niedawno dał się poznać szerszej publiczności jako twórca wystawy „Plomby pamięci”, w której połączył Racibórz miniony z Raciborzem współczesnymi. Z Bartłomiejem Mielnikiem, niepospolitym twórcą z Raciborza o historii, muzyce i malarstwie rozmawia Wojtek Żołneczko.
– Jesteś kojarzony ze sceną muzyczną i malarstwem. Skąd to nagłe zainteresowanie historią?
– Historią – szeroko pojętą oraz Raciborza – interesuję się „od łebka”. Tylko, że tego nie widać. Jak się gra w zespole muzycznym, to ludzie przychodzą na koncert i widzą to. A jak siedzisz w domu i czytasz książki, przeglądasz mapy, poszukujesz informacji, to oprócz mojej żony i dzieci nikt tego nie widzi.
– Wystawa „Plomby pamięci” to głównie Twoje dzieło, ale przecież tej wystawy miało w ogóle nie być. Myślałeś o wykonaniu aplikacji...
– To miała być aplikacja komputerowa – przesuwasz w lewo i masz zdjęcie współczesne, przesuwasz w prawo i masz stare zdjęcie. Pracowałem nad tym dwa miesiące na bazie dawnych fotografii, które można znaleźć w internecie, ale czegoś mi w tym brakowało. Potem zrobiłem kilka prac tą techniką i zobaczyłem, że to jest bomba.
– Spotkanie przeszłości z teraźniejszością w jednym kolażu...
– Połączenie dwóch światów. Ta wystawa wbrew pozorom nie jest kierowana do historyków, bo oni te wszystkie stare zdjęcia znają. Zależało mi na tym, żeby dotrzeć do tych ludzi, którzy nie znają przedwojennego Raciborza, dla których jest to swego rodzaju „bajkowy świat”. Bo te kamienice przy ulicy Drzymały ze starych pocztówek to jest właśnie taki bajkowy świat. Patrząc na blok z PRL-u jest to trudne do wyobrażenia, że kiedyś stały tam tak piękne budynki.
– Przydały się przy tym Twoje umiejętności grafika. Wiem, że to nie pierwszy raz, gdy zaprezentowałeś je szerszemu gronu odbiorców...
– Razem z Adamem Szramowskim z zespołu 3,2%UHT malowaliśmy wnętrza Przystanku Kulturalnego Koniec Świata. Wygrałem też konkurs na zaprojektowanie okładki płyty zespołu Cree (zespół stworzony przez Jacka Balcara, obecnego wokalistę grupy Dżem – red.).
– Twoje zainteresowania, również estetyczne, to spory rozrzut. Mówimy tu o historii, ale też o malarstwie, fantastycznym i popkulturowym...
– To wszystko jest mój świat. Świat muzyki, świat historii, świat plastyczny. Choć grafiką zajmuję się zawodowo – w ten sposób zarabiam na życie. Ale to też jest moja pasja. Kiedyś po prostu zdałem sobie sprawę, że nie wyżyję z malowania obrazów, chciałem to jakoś połączyć z zarobkami, dlatego zostałem grafikiem. Należę do tych szczęściarzy, który pasję połączyli z pracą. To jest bomba w torcie.
– Malujesz jeszcze?
– Malowanie jest trudniejsze, odkąd pojawiły się dzieci. Wystarczy wyciągnąć farby i zaraz wszystko jest kolorowe. Mniej też mam czasu na grafikę warsztatową – linoryty i miedzioryty, które uwielbiam. To nie są prace, które można robić z dziećmi.
– Czy gdy grałeś w zespołach, myśleliście o tym, żeby zacząć żyć z muzyki?
– Był taki moment, kiedy grałem w zespole 3,2%UHT. Wysłaliśmy piosenkę „Międzywiersz” na Vena Music Festiwal. Zajęliśmy tam drugie miejsce. Niedługo potem wydaliśmy płytę. To był taki moment, kiedy graliśmy dużo koncertów i mogliśmy wskoczyć na ogólnopolską scenę. Wszystko wskazywało na to, że tak będzie, ale wtedy odszedł jeden z członków zespołu i wszystko zostało zawieszone.
– Nie żałujesz?
– Wręcz przeciwnie. Traktuję to jako jeden z wielu ciekawych elementów mojego życia. Mam piękne dzieci, żonę, kładę się spać z ciekawością następnego dnia.
– Nie usłyszymy już Bartka Mielnika grającego na garach?
– Zawiesiliśmy działalność 3,2%UHT, to samo jest z The Band of Endless Noise, ale nic nie jest powiedziane. Za jakiś czas może przyjść impuls, wena, spotkamy się, będziemy znowu grać i będzie dobrze. Jak się jest pasjonatem, to gra się kiedy chce. Pewnie inaczej by było, gdybyśmy grali zawodowo.
– Złośliwi mówią, że na perkusji gra ten, który nie potrafi ani śpiewać, ani grać na gitarze. Tak było również z Tobą?
– Moi braci grali na gitarach, ale nie uczyli mnie tego. Dziś potrafię coś zagrać, ale ta moja gra na gitarze jest taka... „oryginalna”. Prawda jest taka, że zawsze musiałem być inny, a że wtedy nie miałem pieniędzy nawet na pałeczki, to pierwszą perkusję zrobiłem z garnków, pokrywek i wanienki. A pałeczki wystrugałem z listewek.
– Widać to wystarczyło, żeby pierwszy raz zagrać na prawdziwej perkusji od razu przed publicznością...
– To były punkowe czasy. Miałem kumpli z kapeli WZW, Wirusowe Zapalenie Wątroby. Przyszedłem na ich koncert do Klubu Pod Zegarem w Baborowie. Ich perkusista zaniemógł i podszedł do mnie Biedrona, wokalista. Mówi: Bartek, ty jesteś perkusistą, zagrasz z nami, punk rock, do przodu! Na szczęście wszystkie piosenki były prawie takie same i jakoś to wyszło, punk rock. Ale zakwasy czułem jeszcze przez miesiąc...
– Nie chciałbyś zarabiać na życie malując obrazy, nie chciałbyś robić tego grając koncerty. Czy w takim razie wyobrażasz sobie siebie robiącego coś innego?
– To nie jest tak, że od zawsze zajmuję się sztuką i grafiką. Pracowałem na taśmie w fabryce, pracowałem na budowie, więc wiem jak to wszystko wygląda. Wiem, że gdybym znalazł się w takiej sytuacji, to sobie poradzę, ale mam nadzieję, że życie mi tego oszczędzi i nie będę musiał do tego wracać.
– A czy wrócisz jeszcze do „Plomb pamięci”?
- Już przy pracy nad tą wystawą zdałem sobie sprawę, jak wiele jest jeszcze do zrobienia. Powiedziałem sobie wtedy, że to nie może być koniec. Kolekcja pocztówek pana Henryka Sowika, z której korzystałem liczy 2000 sztuk... To jest dopiero początek tego, co będę robił.