Za dwadzieścia lat wrócimy z rodzinami
Kiedy po 180-latach potomkowie Karla Kuha przekroczyli progi założonej przez niego szkoły dla głuchoniemych, nie mogli uwierzyć że wciąż funkcjonuje. Mile zaskoczeni byli też w Wojnowicach. – W naszej rodzinie nikt nie spodziewał się, że gdzieś istnieje jeszcze nagrobek prapradziadka, dlatego pomnik, który mu postawiono był dla nas ogromnym zaskoczeniem – mówili wzruszeni bracia Keimowie. Powrót do Raciborza okazał się nie tylko powrotem do korzeni, ale i cenną lekcją rodzinnej historii.
Bracia odkrywają korzenie
Wszystko zaczęło się od szafy z Wojnowic, którą przez przypadek dostał w spadku najstarszy z braci – Manfred. Wraz z nią pojawiła się opowieść, której głównym bohaterem był dr Karl Kuh, związany z Wrocławiem i Raciborzem, posiadacz majątków w Wojnowicach, Lekartowie, Bojanowie, Ocicach Górnych, Żytnej, Krzanowicach i Samborowicach. Były też olejne portrety przodków, które wisiały na ścianach hamburskiego domu Wolfganga. To właśnie on, jako pierwszy, zainteresował się rodzinną historią, która w końcu przywiodła jego braci w nasze strony.
Dzięki jubileuszowi szkoły głuchych, Manfred i Hans Keimowie odwiedzili raciborską placówkę, której założycielem był ich prapradziadek. – Karl Kuh miał dwie żony. Pierwsza – Antonia dała mu trzech synów, którzy zmarli jako dzieci. Z drugą – Agnes
Jachmann (szwagierką nadburmistrza Wrocławia Pindersa) miał cztery córki. Najmłodsza z nich – Adelheid, po mężu Keiser, była w tamtych czasach bardzo dobrą partią. Z kolei jej najmłodsza córka, a nasza babcia Barbara, już takiego majątku nie posiadała, podobnie jak dziadek Keim, za którego wyszła – wyjaśniał podczas naszego spotkania w RCK-u pan Hans.
Bracia Keimowie: Manfred, Wolfgang, Fritz, który już zmarł, i Hans urodzili się i dorastali w Hamburgu, gdzie ich ojciec był prawnikiem. Wolfgang poszedł w jego ślady i nadal żyje w rodzinnym mieście. Manfred i Hans wyprowadzili się do Darmstadt, dzięki czemu poznali nasz kraj, zanim zdołali do niego dotrzeć. – W naszym mieście od wielu lat działa Niemiecki Instytut Kultury Polskiej, który prowadzi badania na temat polskiego społeczeństwa, historii i kultury. Ma wspaniale wyposażoną bibliotekę, organizuje spotkania autorskie, wystawy i wykłady a raz w roku wydaje „Jahre Pollen”, w którym podsumowuje najważniejsze wydarzenia, mające miejsce w ciągu minionego roku w Polsce. Pamiętam dzień kina polskiego, którego bohaterem był Andrzej Wajda i spotkanie poświęcone Stanisławowi Lemowi – wyjaśnia pan Manfred, który interesuje się polityką i bacznie przygląda się temu, co się teraz u nas dzieje. Nasz kraj odwiedził do tej pory dwa razy: podczas wycieczki do Krakowa i zawodowo gdy jako inżynier budowy maszyn przyjechał do partnerskiego miasta Płocka.
Jego młodszy brat Hans, doktor nauk medycznych, pierwszy raz gościł w Polsce z wykładami w Bydgoszczy i Krakowie, gdzie w 1994 roku uczestniczył w sympozjum nefrologów. Miał wtedy odczyty na temat nowoczesnych metod dializy i nawet nie przypuszczał, że po ponad dwudziestu latach wróci tu znowu by odszukać miejsca związane z historią swojej rodziny.
Doktor Karl jak polski Judym
Pierwszy raz o Karlu Christianie Kuhu usłyszałam w 2002 roku, przygotowując do wydania słownik biograficzny „Raciborzanie Tysiąclecia”. Biogram o nim przygotowywał wtedy raciborski historyk Piotr Sput. Ze zdjęcia umieszczonego obok patrzył na nas stateczny mąż i ojciec, którego życie tak wiele razy doświadczyło, że cenił je ponad wszystko i wszystko był w stanie poświęcić dla ratowania chorych pacjentów.
Urodził się we Wrocławiu i tam skończył studia medyczne, które kontynuował w Paryżu, specjalizując się w zakresie okulistyki i laryngologii. Jako 22-latek był już doktorem nauk medycznych i mimo dużych zdolności w dziedzinie administrowania majątkami i rolnictwa, to właśnie karierze lekarskiej i naukowej postanowił poświęcić swoje życie.
W 1831 roku otworzył w Wojnowicach niewielką klinikę chirurgiczną, w której zajmował się przede wszystkim okulistyką. W pierwszym tego typu ośrodku w okolicy przeprowadzał udane operacje katarakty, jaskry oraz usuwania bielma i niczym bohater powieści Żeromskiego doktor Judym, swoich ubogich pacjentów leczył bezpłatnie. Z ogromnym oddaniem i narażeniem własnego życia włączył się też w walkę z epidemią cholery, a później tyfusu. Dużo zawdzięcza mu również Racibórz, gdzie założył działający do dziś zakład dla głuchoniemych i przeforsował budowę linii kolejowej Wilhelma. W 1840 roku obronił pracę habilitacyjną i otworzył prywatną klinikę chirurgiczną we Wrocławiu, ale sukcesy zawodowe, które przysporzyły mu sporo wrogów, stały się w końcu przyczyną jej zamknięcia.
Ani problemy zawodowe, ani późniejsze rodzinne (śmierć pierwszej żony, a potem trzech synów i matki) nie załamały Kuha na tyle, by zrezygnował ze swej działalności społecznej i medycznej. Angażował się w prace związane z rozszerzaniem działalności zakładu dla głuchoniemych budując w Rydułtowach szkołę filialną, a w Raciborzu alumnat dla nauczycieli. Sfinansował również komfortowo wyposażony lazaret, w którym opiekował się rannymi żołnierzami, za co został odznaczony Orderem Koronnym.
Zmarł w grudniu 1872 roku, podczas krótkiej wizyty we Wrocławiu. Zostawił żonę, cztery córki i rzesze pacjentów, którzy nigdy nie zapomnieli o doktorze filantropie. Zgodnie z życzeniem, został pochowany w Wojnowicach, gdzie na placu kościelnym stoi dziś jego pomnik.
Spacerkiem po Raciborzu
Hans Keim zobaczył Racibórz po raz pierwszy w ubiegłym roku, kiedy odwiedził nasze miasto z żoną Ingeborgą. – To było w maju i akurat na nasz przyjazd wypadło święto Bożego Ciała. Na szczęście recepcjonistka hotelu „Polonia”, gdzie się zatrzymaliśmy, wyjaśniła nam, że szkoła dla głuchych, którą założył mój prapradziadek istnieje do dziś. Poprosiliśmy ją o pomoc w skontaktowaniu naszej rodziny z dyrekcją szkoły i w ten sposób mogliśmy uczestniczyć w 180-leciu tej placówki – wyjaśnia i dodaje, że podczas pierwszej wizyty w rodzinnych włościach swoich przodków pojechali również do Wojnowic. Keimowie spotkali się tam z serdecznym przyjęciem obecnych właścicieli pałacu, Joanny i Zbigniewa Woźniaków, którzy oprowadzili ich po wnętrzach niegdysiejszej kliniki doktora Karla Kuha. Sporo ciekawych informacji przekazał im również Henryk Siegmunt, lokalny historyk i kronikarz. – W naszej rodzinie nikt nie spodziewał się, że gdzieś istnieje jeszcze nagrobek prapradziadka, dlatego pomnik, który postawiono mu na placu kościelnym w Wojnowicach był dla nas ogromnym zaskoczeniem. Cieszymy się, że o nim wciąż pamiętają – dodaje.
W piątek 21 października bracia Hans i Manfred pierwszy raz gościli w szkole, której współzałożycielem był ich przodek. Tym razem przyjechali na tydzień i przy okazji podróży do Raciborza zobaczyli Jelenią Górę, Wrocław, Brzeg i Opole. Granicę przekraczali w Zgorzelcu, a jadąc autostradą A4 zauważyli, że w naszym kraju jest tak samo dużo piratów za kierownicą, co w Niemczech. Panowie zatrzymali się w kolejnym historycznym budynku, którym jest „Zajazd Biskupi” i oprócz zabytków i zieleni docenili też polską kuchnię, zwłaszcza pierogi, które szczególnie do gustu przypadły panu Manfredowi. Najważniejszy był jednak w ich podróży ośrodek założony przez Karla Kuha, który przez 180 lat działalności nigdy nie zapomniał o swoim założycielu.
– Szkoła głuchych zrobiła na nas ogromne wrażenie. Jak na te lata, które ma, jest bardzo zadbana. Niezbyt liczne klasy pomagają pedagogom podchodzić do każdego dziecka w sposób indywidualny. Jesteśmy zachwyceni dekoracjami i pracami które podopieczni wykonują z pomocą nauczycieli. Widać, że przywiązuje się tu dużą wagę do tego, by uczniowie mogli na co dzień obcować z kulturą i sztuką. Mam przyjaciela rzeźbiarza, którego taka forma zajęć z dziećmi na pewno zainteresuje – mówi pan Hans, który marzy o zrealizowaniu w szkole jakiegoś wspólnego projektu.
Do Raciborza chciałby powrócić z trójką dorosłych już dzieci, które z uwagi na pracę tym razem nie mogły mu towarzyszyć. – Będę miał im co opowiadać. To będzie taka rodzinna lekcja historii i mam nadzieję, że kiedy szkoła będzie świętowała 200-lecie, zjawimy się na jubileuszu wszyscy – podsumowuje Hans Keim.
Katarzyna Gruchot