Pięćdziesiąt kilogramów miłości
Z ciemnych oczu Juniora bije spokój, a dostojne ruchy jego potężnego ciała wzbudzają zaufanie. Na wybiegu jest szefem wszystkich szefów, który bardzo szybko potrafi zaprowadzić porządek, ale dla niepełnosprawnych dzieci pozostaje zawsze cierpliwym psiakiem, który przynosi piłki, liże po rękach i pozwala się przytulać.
Czy te oczy mogą kłamać?
Kiedy podbiega do mnie pierwszy raz, wstrzymuję oddech. Olbrzymi czarny flat coated retriever wzbudza respekt, zwłaszcza gdy chcąc się przywitać staje na dwóch łapach, by zajrzeć mi prosto w oczy. Nie wiem która z nas zakochuje się w nim pierwsza: ja, czy moja suczka Kola, ale to ona wybiera go sobie na towarzysza codziennych zabaw, pozostawiając mi jedynie czułe powitania. Szczeniara owija go sobie wokół ogona i codziennie przyglądam się, jak pokornie oddaje jej wszystkie zabawki i ulega jej kolejnym kaprysom. A potem widzę jak troskliwy potrafi być dla dzieci i zaczynam rozumieć, jakie to szczęście móc spotkać na swojej drodze takiego psa.
Ma na imię Junior (w hodowli brzmi to bardziej arystokratycznie, bo XV. Cin – Cin Diamentowa Zagroda) i przychodzi na świat 24 maja ubiegłego roku we Wrocławiu. – Od razu wiedziałam, że wybieram psa do dogoterapii, dlatego właścicielka hodowli przyniosła mi największego, ale i najspokojniejszego malucha w miocie – mówi Joanna Falkiewicz, właścicielka psa i jednocześnie nauczycielka nauczania indywidualnego w Zespole Szkół Specjalnych w Raciborzu. W drodze powrotnej do domu cała rodzina, a towarzyszy jej córka z zięciem i dwoje wnucząt, zastanawia się nad wyborem odpowiedniego imienia. – Musiało być łatwe do zapamiętania i łatwe do wymówienia, by dzieci mające problemy z mową nie czuły się gorzej. W końcu padło na Juniora, zwanego też przez niektórych „Dziuniorem” – dodaje.
Urodę dziedziczy po mamie, polskiej czempionce, a cechy charakteru po ojcu ratowniku – Duńczyku, mieszkającym w Czechach. Rodziców Juniora dzieli spora odległość, więc na randkach spotykają się w połowie drogi i tak się składa, że wypada na przygraniczny Racibórz. Nic więc dziwnego, że od samego początku Junior czuje się tu jak u siebie. W domu właściwie nie szczeka, a gości wita z dostojną elegancją otwierając łapą szafę, w której mogą powiesić ubrania. – Gdy odwiedzają mnie moje wnuki, nie tylko się z nimi bawi, ale i ich pilnuje. Ostatnio zdarzyło się, że Weronikę, która w nocy często się odkopuje, nakrył kołdrą – mówi Joasia.
Junior potrafi przynieść w pysku kwiaty, czym podbija serca wielu kobiet, i stanąć w obronie swoich koleżanek i kolegów na wybiegu. Jego jedyną i największą słabością jest jedzenie, po które sięga gdy tylko uda mu się otworzyć kuchenne szuflady, lub dotrzeć pyskiem do zlewozmywaka. – Ostatnio zjadł kilogram dorsza, który się tu rozmrażał, a także bochenek chleba i dwie kostki masła razem z opakowaniami. Wciął mi nawet naturalny balsam do ciała, który dostałam od koleżanki. Mnie już nie pomoże, ale mam nadzieję, że przynajmniej jego sierść stanie się po nim bardziej błyszcząca – opowiada ze śmiechem właścicielka psa, której życie nabrało teraz innego tempa. – Mam dużo ruchu i muszę być dobrze zorganizowana, bo w poniedziałki i wtorki chodzimy razem do pracy. Dzięki Juniorowi poznałam wielu nowych ludzi i przy nim nigdy nie narzekam na nudę – podsumowuje.
O psie, który jeździ koleją
Jeszcze jako szczeniak Junior odwiedza szkołę na Ostrogu i mając niespełna sześć miesięcy, razem ze swoją opiekunką, trafia na kurs dogoterapii organizowany przez fundację „Husky Team” w Krakowie. – Inne psy w grupie były od niego starsze, ale Junior okazał się tak dojrzały i chętny do współpracy, że mogliśmy kontynuować szkolenie razem z nimi. Podczas wykładów zostawał sam w pokoju i grzecznie na mnie czekał, nie piszcząc i nie niszcząc przy okazji żadnych przedmiotów. Na zajęciach praktycznych uczył się cierpliwości i posłuszeństwa – wyjaśnia Asia i dodaje, że kocha też podróże pociągami. – Wybierałam zawsze otwarte przedziały dla podróżujących z dużym bagażem. Gdy tylko pociąg ruszał, Junior zasypiał. Budził się tylko na przesiadkę, po czym znowu ucinał sobie drzemkę. Wzbudzał zawsze wiele sympatii, więc w podróży nigdy nie spotkały nas żadne problemy. Zdarzyło się nawet, że konduktor tak polubił mojego psa, że nie musiałam dla niego kupować biletu – dodaje ze śmiechem.
Końcowy egzamin z dogoterapii odbywa się w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących w Krakowie. – Miałam to szczęście, że akurat skończyłam tyflopedagogikę, czyli dział pedagogiki specjalnej zajmujący się niewidomymi i niedowidzącymi, więc dla mnie metody pracy z takimi dziećmi były czymś normalnym. Muszę jednak przyznać, że w dogoterapii dzieci niewidomych pies musi być bardziej czujny, niż w przypadku dzieci niepełnosprawnych intelektualnie – tłumaczy Joanna Falkiewicz.
Kiedy przygląda się swojej
drodze zawodowej, to po latach stwierdza, że najlepszą rzeczą, jaka jej się zdarzyła, było zwolnienie z pracy w Poradni Zdrowia Psychicznego, gdzie była pielęgniarką. – Zaczęłam pracować z Zespole Szkół Specjalnych jako pomoc nauczyciela i już po roku wiedziałam, że to jest właśnie to, co chciałabym robić w życiu. Za zgodą dyrektor Ewy Konopnickiej skończyłam resocjalizację z terapią pedagogiczną w raciborskiej PWSZ, a potem studia magisterskie z pedagogiki i rehabilitacji ruchowej w Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Łodzi. Ostatnim etapem, po którym zostałam zatrudniona na stanowisku nauczyciela było ukończenie studiów podyplomowych z oligofrenopedagogiki – wylicza Joasia, która od tego roku szkolnego prowadzi w Zespole Szkół Specjalnych na Ostrogu dogoterapię.
Zajęcia odbywają się w pięciu grupach, do których trafiają dzieci upośledzone intelektualnie, mające w zaleceniach Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej wyraźne wskazanie do takiego rodzaju terapii. – Spotykamy się od września, więc jest jeszcze za wcześnie, by mówić o efektach tej metody. Na razie dzieci poznają Juniora i oswajają się z nim. Widzę, że i on, i one na te spotkania czekają i wszystkim sprawiają wiele radości – mówi Asia.
Terapeuta do przytulania
Junior lubi być w centrum zainteresowania, dlatego w szkole jest w swoim żywiole. Znają go tu wszyscy, łącznie z nauczycielami, kucharkami i paniami z obsługi, a dzieci lgną do niego na każdej przerwie. – Kiedy przychodzi do mnie do gabinetu, by się przywitać, rozkłada się na środku pokoju i mam wtedy swoją prywatną dogoterapię – śmieje się dyrektor Ewa Konopnicka, która już kilka lat wcześniej próbowała wprowadzać takie zajęcia w swojej szkole. – Wiedziałam, że rodzice są nimi zainteresowani, więc gdy zgłosiła się do mnie pani, która przeszła odpowiednie przeszkolenie i posiadała psa, postanowiłam spróbować. Prowadziła je prawie dwa lata i gdy w końcu zrezygnowała, oceniliśmy, że dogoterapia jest dzieciom bardzo potrzebna i nie możemy z niej zrezygnować. Na szczęście znalazła się Joasia Falkiewicz, która po zakupieniu psa i odbyciu odpowiednich szkoleń mogła się podjąć tego zadania – tłumaczy pani dyrektor i dodaje, że dzieci poznały Juniora już podczas organizowanych w szkole wakacyjnych półkolonii.
Zajęcia prowadzone przez Asię nie są typową dogoterapią rehabilitacyjną, tylko edukacyjną. Oprócz zabawy z psem, dzieci poznają go, odkrywając do czego na przykład służy psi nos, jak ważny jest jest jego węch, dowiadują się jak postępować ze zwierzętami i za dobrze wykonane zadanie nagradzają Juniora brawami, których mógłby mu pozazdrościć niejeden estradowiec.
Już samą swoją obecnością Junior wyzwala u dzieci takie zachowania, których nie da się uzyskać na innych zajęciach. – Naturalne ciepło psa, do którego można się w każdej chwili przytulić, rozluźnia i uspokaja je. Łatwiej jest też eliminować ich lęki np. same nie weszłyby do tunelu, ale robią to chętnie podążając za psem. Podobnie jest z przykurczami u dzieci porażonych. Dziecko łatwiej otwiera dłoń, w której schowany jest smaczek dla psa, gdy ten sięga do niej językiem – tłumaczy Asia, która właśnie przygotowuje się do wyjazdu na drugi „Kuferek terapeuty”. – W Opolu organizowane są dwudniowe spotkania dla dogoterapeutów, podczas których wymieniamy się swoimi doświadczeniami, przywozimy pomoce naukowe, z których korzystamy i dzielimy się pomysłami potrzebnymi w tworzeniu własnego warsztatu pracy – dodaje właścicielka Juniora, która właśnie pisze autorski program zajęć z dogoterapii. Snuje też kolejne plany na przyszłość, myśląc o zakupie następnego psa. Nie wiem, czy nie złamie to serca mojej Koli, ale na pewno podbije serca kolejnych dzieci, bo gdy je pytam czy polubiły Juniora, słyszę głośne, chóralne: TAAK! A potem widzę, jak niechętnie opuszczają salę po skończonych zajęciach i dopytują czy na pewno przyjdzie na następne.
Podczas przerwy mamy kilka minut, by odpocząć, choć najbardziej wyczerpany jest jak zawsze pies. Za chwilę do sali wchodzi kolejna grupa, a Junior ze zdwojoną energią przynosi rzucane przez dzieci piłki, szuka nagród schowanych w plastikowych pudełeczkach i cierpliwie pozuje gdy w ruch idą kolorowanki z psami. A gdy tego samego dnia wita się ze mną na wybiegu tak, jakbyśmy nie widzieli się od lat, to wtulając się w niego wiem, że pies, to na wszystkie smutki najlepsza terapia.
Katarzyna Gruchot