Wojnar straszy likwidacją spółdzielni. Ile w tym prawdy?
Do drzwi raciborzan pukają pracownicy „Nowoczesnej”. Proszą o poparcie protestu przeciwko „likwidacji spółdzielni”. Czy jest się czego obawiać?
Członkowie spółdzielni mieszkaniowej „Nowoczesna” oraz właściciele mieszkań znajdujących się w zasobach spółdzielni otrzymali list podpisany przez Tadeusza Wojnara. Przestrzega on w nim przed „kolejną próbą likwidacji spółdzielni mieszkaniowych”, którą tym razem podejmują członkowie ugrupowania Kukiz'15. W ślad za listem ruszyła zbiórka podpisów „przeciwko likwidacji spółdzielni”, którą prowadzą pracownicy „Nowoczesnej”. Zorganizowana przez władze największej raciborskiej spółdzielni akcja jest elementem Ogólnopolskiego Protestu Członków Spółdzielni Mieszkaniowych.
Sprzeciw Wojnara
Na co nie zgadza się Tadeusz Wojnar? Wszystko to jest bardzo konkretnie wyłuszczone w alarmującym liście, które otrzymało tysiące raciborzan. Mowa w nim m.in. o przymusowym tworzeniu wspólnot, przejmowaniu majątku spółdzielni, degradacji zasobów mieszkaniowych, ograniczeniu samorządności oraz paraliżu bieżącej działalności spółdzielni. Brzmi bardzo poważnie, szczególnie dla osób niemających zastrzeżeń do jakości utrzymania i zarządzania zasobami spółdzielczymi. Wszak bloki w „Nowoczesnej” są ocieplone, na niektórych zamontowano solary, klatki schodowe przeszły w ostatnim czasie gruntowny remont.
Skryty gospodarz
Mieszkańcy wielu bloków, których właścicielem jest Miasto Racibórz lub nieudolnie zarządzanych przez niektóre wspólnoty mieszkaniowe, mogą jedynie pomarzyć o poziomie usług świadczonych przez pracowników „Nowoczesnej”. Z drugiej strony członkowie spółdzielni nader często narzekają na wysokie czynsze i niebotyczną pensję prezesa Wojnara. Strona internetowa „Nowoczesnej” to w zasadzie miejsce publikacji danych kontaktowych – próżno szukać tam informacji na temat życia spółdzielni, o takich „luksusach” jak wykaz umów zawieranych z podmiotami zewnętrznymi nie wspominając.
Należące do spółdzielni nieruchomości są sprzedawane, a uzyskanie dostępu do informacji na temat szczegółów transakcji graniczy z cudem. Władze spółdzielni rozporządzają jej majątkiem w sposób arbitralny. W czasach prymatu zasady jawności, stanowiącej fundament zdrowego życia publicznego, taki porządek rzeczy budzi sprzeciw.
Jawność i demokracja
Sformułowane przez Tadeusza Wojnara zarzuty brzmią bardzo poważnie. Tym bardziej, że zmiany prawa spółdzielczego mają jego zdaniem służyć „wąskiej grupie osób, które je forsują, a celem jest przejęcie majątku spółdzielni mieszkaniowych”. Mocne słowa wymagają weryfikacji. W tym celu zajrzeliśmy do projektu zmian proponowanych przez ugrupowanie Pawła Kukiza.
Z całego projektu stawy przebija się jednak przede wszystkim poszanowanie zasady jawności działań podejmowanych przez spółdzielnie i ich władze. Jawne byłyby również zarobki zarządu spółdzielni oraz członków rady nadzorczej. Ponadto członkowie spółdzielni mieliby swobodny dostęp do dokumentów spółdzielni. Gros dokumentów, np. umowy ze zleceniobiorcami, miałaby być publikowana na stronie internetowej, którą każda spółdzielnia powinna założyć i prowadzić na podobnej zasadzie jak samorządy, instytucje publiczne oraz przedsiębiorstwa państwowe prowadzą Biuletyny Informacji Publicznej.
Posłowie ruchu Kukiza chcieliby również ograniczenia do dwóch kadencji członków rad nadzorczych spółdzielni oraz prezesów. Ponadto w skład rady nadzorczej nie mogliby wchodzić członkowie spółdzielni. Do zarządu spółdzielni nie mogłyby wchodzić osoby bliskie członkom rad nadzorczych lub prokurentów spółdzielni.
Sami członkowie spółdzielni mieliby zyskać prawo zrzeszania w grupy, którym przysługiwałaby inicjatywa uchwałodawcza na walnym zgromadzeniu członków spółdzielni.
Kiedy wspólnoty?
W myśl projektowanych przepisów, zarząd spółdzielni musiałby pomóc właścicielom lokali spółdzielczych w powołaniu wspólnoty mieszkaniowej. Do takiej sytuacji dochodziłoby dopiero wtedy, gdy w danej nieruchomości (np. bloku) w odrębną własność przeniesiona zostałaby taka liczba lokali, że ich udziały w nieruchomości wspólnej przekroczyłyby 20% ogólnej liczby udziałów. Spółdzielnia byłaby zobowiązana przekazać nowej wspólnocie niewykorzystane środki zgromadzone w funduszu remontowym danej nieruchomości. Po powstaniu wspólnoty i wyborze przez nią zarządcy nieruchomości, wszelkie dotychczasowe umowy ze spółdzielnią straciłyby ważność.
Posłowie
Ewentualne wejście w życie nowych przepisowych równałoby się trzęsieniu ziemi na rynku nieruchomości – tak w Raciborzu, jak i wielu innych polskich miastach. Trudno odmówić racji tym, którzy obawiają się zaniedbania obiektów pozostających w zarządzie „Nowoczesnej”. Z drugiej strony nie brak przecież w naszym mieście wspólnot mieszkaniowych zarządzanych kompetentnie, fachowo i z wizją. Natomiast poszanowanie zasady jawności z pewnością przełożyłoby się ukrócenie negatywnych zjawisk w spółdzielniach mieszkaniowych.
Projekt PiS
Osobną kwestią jest poparcie nowelizacji prawa spółdzielczego w kształcie proponowanym przez posłów z ruchu Kukiza przez posłów Prawa i Sprawiedliwości. Obecnie wydaje się ono wątpliwe, gdyż jednocześnie trwają prace nad innym projektem nowelizacji prawa spółdzielczego, którego autorami są pracownicy ministerstwa infrastruktury i budownictwa. Ten drugi, rządowy projekt, w ogóle nie dotyka kwestii jawności działania spółdzielni czy nałożenia ograniczeń dla rad nadzorczych i zarządów spółdzielni. Rozchodzi się w nim przede wszystkim o realizację wyroków Trybunału Konstytucyjnego dotyczących okoliczności wykupu mieszkań zakładowych, członkostwa w spółdzielniach oraz rozliczeń pomiędzy spółdzielniami a nowo powstałymi wspólnotami mieszkaniowymi.
Dotychczasowa praktyka sejmowa pokazuje, że pomysły opozycji, zarówno tej „konstruktywnej” jak i „totalnej” nie mają większych szans na realizację.
Wojtek Żołneczko
Święty spokój czy śmierć układom?
Znajomy spytał mnie, czy podpisałbym się pod „protestem Wojnara”. Moja odpowiedź była pokrętna, bo sprawa nie jest jednoznaczna. Powiedziałem, że jeśli byłbym zadowolony z tego jak wygląda mój blok, tzn. ocieplonej elewacji, pomalowanych i czystych klatek schodowych, usuwanych terminowo usterek i regularnych remontów, wówczas nie miałbym wątpliwości przed złożeniem podpisu.
Pod warunkiem, że jednocześnie nie zawracałbym sobie głowy polityką spółdzielni, tym kto zasiada w radzie nadzorczej i czyim jest znajomym, dlaczego wynagrodzenie prezesa jest takie, (a nie inne) oraz kto i za ile kupił ten teren, gdzie do tej pory...
Jeśli to drugie spędzałoby mi sen z powiek i wprawiało we wściekłość, kiedykolwiek bym o tym nie rozmawiał, wówczas mojego podpisu zabrakłoby na liście protestowej.
Wybór nie jest prosty.