Duży kaliber: Zabójca z Krzanowic posiedzi 10 lat krócej
Gdyby Franciszek M. sam nie opowiedział o morderstwie, policja prawdopodobnie nie miałaby żadnych dowodów na to, że to on zabił. Między innymi z tego powodu Sąd Apelacyjny w Katowicach złagodził właśnie wyrok w sprawie zbrodni w Krzanowicach.
Chodzi o brutalne morderstwo w Krzanowicach, gdzie 59-letni Franciszek M. zatłukł sąsiada drągiem, bo ten nie chciał z nim pić. Pierwszy wyrok w tej sprawie zapadł w październiku ubiegłego roku. Wówczas mieszkaniec Krzanowic został skazany przez sąd okręgowy na karę 25 lat pozbawienia wolności. Obrońca Franciszka M. odwołał się jednak od wyroku i sprawa trafiła do Sądu Apelacyjnego w Katowicach. 9 marca 2017 roku katowicki sąd wydał już prawomocny wyrok w sprawie mordu w Krzanowicach. – Złagodziliśmy wyrok z 25 lat pozbawienia wolności na karę 15 lat pozbawienia wolności – mówi nam sędzia Robert Kirejew, rzecznik prasowy sądu i członek składu sędziowskiego rozpatrującego sprawę Franciszka M. – Zdaniem sądu apelacyjnego, sąd okręgowy sięgnął po zbyt surową karę. Należy pamiętać, że 25 lat pozbawienia wolności to kara w pewnym sensie o charakterze eliminacyjnym i powinna być stosowana w wyjątkowych okolicznościach – dodaje sędzia.
To schorowany człowiek
Sąd wziął pod uwagę tryb życia i stan zdrowia Franciszka M., który prawdopodobnie nie dożyłby końca pierwszej z zasądzonych kar. Najważniejszym jednak kryterium, które zdecydowało o złagodzeniu wyroku, było jego zachowanie już po morderstwie. – Czyn jest bez wątpienia straszny, jednak pamiętajmy, że Franciszek M. sam się do niego przyznał. Zrobił to co prawda w barze, ale potem dokładnie opisywał co zaszło i współpracował z organami ścigania. Wziął udział w wizji lokalnej, gdzie przed kamerą dokładnie opisał co zrobił. Sąd wziął pod uwagę również skruchę oskarżonego. Jak twierdzi, na trzeźwo nigdy by tego nie zrobił – mówi sędzia Robert Kirejew.
Plamy krwi
Dlaczego przyznanie się Franciszka M. było tak ważne w tej sprawie? Dziś okazuje się, że śledczy dysponowali w śledztwie bardzo ubogim materiałem dowodowym. Nie było żadnego świadka zabójstwa. O tym, że w mieszkaniu z roztrzaskaną głową leży Józef K. , wiedział tylko jego oprawca. Gdyby nie przyznał się, śledczy mieliby bardzo duże problemy z trafieniem na jego związek z zabójstwem. Na miejscu zbrodni nie udało się zabezpieczyć żadnych śladów należących do Franciszka M. Na drągu, którym katował swoją ofiarę nie znaleziono nawet jednego odciska palca. Po zatrzymaniu zabezpieczono ubranie Franciszka M. Technicy kryminalistyki na odzieży szukali śladów krwi skatowanego Józefa K. Zakładano, że zabójca musiał się nią opryskać zadając kolejne uderzenia. – Rzeczywiście udało się znaleźć takie pozostałości. Nie udowodniono jednak, że plamy na ubraniu oskarżonego należą do jego ofiary, bo nie udało się z nich wyodrębnić DNA i porównać je z DNA zamordowanego – mówi sędzia.
Zmiażdżył mu czaszkę
Przypomnijmy, tragedia wydarzyła się 6 marca 2016 roku około godziny 20.00 w jednym z domów przy ulicy Młyńskiej w Krzanowicach. To należące do gminy socjalne budynki. W jednym z nich mieszkał Józef K. 65-latek był tam zameldowany od 2000 roku. Jednym z jego sąsiadów był 58-letni wówczas Franciszek M. Mieszkał tu krócej, bo od 2011 roku. Mężczyźni często razem popijali. Tak było również przed tragedią. W pewnym momencie Józef K. odmówił picia alkoholu i udał się do swojego pokoju. To nie spodobało się Franciszkowi M. który zaczął się dobijać do sąsiada. Kiedy starszy mężczyzna otworzył, M. rzucił się na niego. Franciszek M. zabił Józefa K. poprzez kilkukrotne uderzenie go w głowę drewnianym konarem o długości 72 centymetrów i średnicy 70 mm, który był przygotowany do spalenia. Ciosami spowodował rozległe obrażenia mózgoczaszki, które skutkowały zgonem pokrzywdzonego. Wyrok jest prawomocny.
Adrian Czarnota