Dotyk łaski Bożej (Z cyklu: Prawdy wiary)
ks. Jan Szywalski przedstawia
„Łaska Boża jest koniecznie potrzebna do zbawienia” – stwierdza katechizm. Dlaczego jedni są wierzącymi, inni nie? Dlaczego jednakowo wychowani i wzrastający w podobnych warunkach, są później tak różni? Dlaczego z jednej rodziny wychodzi święty i nicpoń?
Z łaską Bożą trzeba współpracować
Obok Chrystusa wisieli dwaj łotrzy: jeden i drugi mieli przed sobą ten sam widok cierpiącego Chrystusa, obydwaj oczekiwali śmierci skazani na krzyż za swe czyny, jednemu przykład Jezusa pomógł do pokornego zwrócenia się doń z prośbą: „Wspomnij na mnie, gdy wejdziesz do Twego królestwa”; drugiego sprowokowało do sarkastycznej, pełnej bezsilnej złości, odzywki: „Jeżeli jesteś Mesjaszem, wybaw samego siebie i nas!”.
Znałem kapłana z byłego NRD, który miał brata służącego w osławionej Stasi (czyli po naszemu był Ubekiem). Obydwóch wychowali ci sami katoliccy rodzice.
W książce Władysława Kluza pt. „Czterdzieści siedem lat życia” są zestawione dwa życiorysy: św. Maksymiliana Kolbego i komendanta obozu Auschwitz Rudolfa Hessa. Start życiowy obydwu był podobny: pochodzili z rodzin katolickich, należeli do Kościoła i byli ministrantami. Rajmund Kolbe został zakonnikiem, Rudolf zaś, który wg pragnień rodziców też miał zostać kapłanem, zbuntował się, przywdział mundur wojskowy, a po jakimś czasie czarny mundur SS. Obydwaj spotkali się w Oświęcimiu – choć może nie osobiście. Jeden był więźniem, który poświęcił swe życie za współbrata, drugi był tu komendantem – katem, odpowiedzialnym za sprawne uśmiercanie setek tysięcy ludzi. Obydwaj zginęli w Oświęcimiu: jeden w 1941 r. w bunkrze głodowym, drugi w 1947 r. na szubienicy skazany za zbrodnie przeciw ludzkości. Może jednak obydwaj spotkali się także w niebie: jeden jako męczennik miłości bliźniego, drugi dzięki łasce nawrócenia w ostatnich godzinach życie. Może łaskę spowiedzi i Komunii św. przed śmiercią wyprosił mu św. Maksymilian, podobnie jak św. Szczepan dla św. Pawła, który jako Szaweł pilnował jego szaty przy kamienujących go katach?
Pomocna ręka Boża
Niewidzialne i nieprzewidywalne jest działanie Bożej łaski! Wiemy tylko, że jedni z niej korzystają, inni nie; jedni wyciągniętą rękę Bożą przyjmują, inni ją odpychają. Jedni podejmują wskazaną im drogę światła, inni wolą pójść ciemną, szeroką i wygodną drogą ku przepaści.
Według Katechizmu rozróżniamy łaskę uczynkową, zwaną też aktualną, i uświęcającą – habitualną. Pierwsza jest interwencją Bożą przy nawróceniu, albo pomocą przy dobrym czynie. Ma ona prowadzić do łaski uświęcającej, czyli do stałej i nadprzyrodzonej dyspozycji, uzdolniającą do życia z Bogiem, do wewnętrznego życia Trójcy Świętej. Jako przybrane, adoptowane dzieci Boże, możemy nazywać Boga Ojcem, a Jezusa swoim Bratem. Wszystko to za sprawą Ducha Świętego, który włącza nas we wspólnotę rodziny Bożej. „Jeżeli ktoś pozostaje w Chrystusie jest nowym stworzeniem. To co dawne przeminęło, a oto wszystko jest nowe . Wszystko zaś pochodzi od Boga, który pojednał nas ze sobą przez Chrystusa (2 Kor 5,17-18)”. Owo dziecięctwo Boże, czyli łaskę uświęcającą, otrzymujemy przy chrzcie świętym, najczęściej bez naszej wiedzy, na kredyt wiary rodziców i, albo wzrasta w nas to życie Boże wraz ze wzrostem naszego ciała i duchowego dojrzewania, albo pozwalamy mu uschnąć i ono w nas zamiera. Zatrzaskujemy drzwi Kościoła, domu Ojca za sobą i odchodzimy jak obrażone dzieci, bo uważamy, że Bóg nas krępuje, bo za wiele od nas wymaga. Konieczny jest w dojrzałych latach jakby drugi chrzest: świadome przyjęcie Chrystusa jako swego Pana. Do tego zaś potrzebna jest pomoc Boża, dotknięcie łaski, nowe tchnienie Jego Ducha, które kieruje łódź życia w dobrym kierunku. Bóg może posłużyć się rodzicami, słowem duszpasterza, mądrym przyjacielem, przypadkowym zdarzeniem, które nami wstrząsa. Zawsze jednak mogę powiedzieć „nie chcę!”, „nie powrócę!”, ster odwrócić i popłynąć w noc. Dlatego widzimy obok dobrego łotra i złego, obok Piotra – Judasza. Różne są odpowiedzi na łaskę Bożą – jedno jest pewne, że Bóg każdemu daje łaskę wystarczającą do zbawienia, choć nie zawsze skuteczną. Boże tchnienie nieraz przegrywa z wolną wolą człowieka, którą – o ironio – otrzymał od Boga.
Ojciec i syn
Pozwólcie, że wspomnę o jeszcze o jednym człowieku, który na pewno nie miał dobrego startu w dzieciństwie, ale gdzieś doznał dotknięcia ręki Bożej sprowadzające go na drogę światła.
Chyba każdemu jest znane nazwisko Ribbentrop. Kojarzy się nam z paktem Ribbentrop – Mołotow zawartym w 1939 r. o nieagresji między faszystowskimi Niemcami i Związkiem Radzieckim. Po nim nastąpiła napaść na Polskę i rozpętała się II wojna światowa ze wszystkimi jej straszliwymi skutkami.
W 1991 r. spotkałem się z synem Ribbentropa w Lourdes. Brałem udział w pielgrzymce zorganizowanej przez diecezję Mainz z Niemiec. Oprócz pielgrzymów, którzy przyjechali tam specjalnym pociągiem, przyleciała samolotami duża grupa chorych. Opiekowali się nimi Maltańczycy, czyli członkowie świeckiego zakonu, do którego należały na ogół bogate i utytułowane osoby. Wśród pomocników opiekujących się chorymi był także syn zbrodniarza wojennego Ribbentropa. Nie ukrywał swojego nazwiska; owszem, chciał to nazwisko oczyścić, wymazać niesławę i przywrócić dawną rodową godność. Podczas Mszy św. miałem okazję podać mu Komunię św. Udzielając mu Ciała Pańskiego myślałem: „Twój ojciec był jednym z inicjatorów straszliwej wojny. W niej, obok milionów ludzi, zginął także mój ojciec. Teraz ja jestem kapłanem, a ty opiekunem chorych. Chrystus nas łączy. Jemu obydwaj służymy w różny sposób”. Równocześnie powstało pytanie: Jak on wychowany w rodzinie nazisty, na pewno bez religii, stał się pokornym samarytaninem dla chorych, którymi ojciec pogardzał? Kiedy i jak dotknęła go Boża łaska?
Św. Paweł pod koniec życia, z więzienia rzymskiego, w którym oczekiwał śmierci, patrzył wstecz na swe owocne apostolstwo i pisał: „Lecz za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna” i dodał z pewną dumą: „przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich, nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną. (1 Kor 15,10).