Uwaga, jadą kibice!
Raciborzanie podróżowali przy asyście policji
To znów my, to my, PO-LA-CY! Po Astanie w Kazachstanie i Bukareszcie w Rumunii Walter Pawlik z Pietraszyna i ja rozpoczęliśmy poszukiwania chętnych do kolejnej, trzeciej już, długiej i szalonej wyprawy. Śladem kadry Adama Nawałki tym razem chcieliśmy udać się na mecz eliminacyjny do mistrzostw świata w Podgoricy – stolicy Czarnogóry.
Konkretna ekipa
Nie jest łatwo o zgraną ekipę na wyjazd, ale już z końcem roku 2016 podjąłem działania w kierunku szukania chętnych do marcowej przygody. Poszukiwania przyniosły oczekiwany efekt aż nadto, bo o ile w Astanie było nas dwóch, w Bukareszcie czterech, to tu mieliśmy najpierw sześciu, a ostatecznie ośmiu w pełni zdecydowanych kibiców. Do mnie, Waltera, Artura Wcisły z Kuźni Raciborskiej i Andrzeja Gawrona z Raciborza dołączyło dwóch wcześniej nam nieznanych kibiców z Kietrza, Wojnowic na Opolszczyźnie i znajomych z Kuźni. Byli to Grzegorz Duda i Adam Brodaj oraz Waldemar Bieniewski i Krzysztof Szlembarski. Po dwóch wspólnych spotkaniach i ustaleniach wyruszyliśmy w trasę. Oczywiście drogą lądową, bo propozycja lotniczej ekspedycji odpadła zaraz przy planowaniu, bowiem po drodze chcieliśmy udać się na drużynowy konkurs lotów narciarskich w słoweńskiej Planicy.
Rekord Polski i eskorta policji
Wyjazd, który rozpoczął się w piątkowe popołudnie, a zakończył w nocy z poniedziałku na wtorek zakładał trzy noclegi: w Faak am See w Austrii, Neum w Bośni i Hercegowinie i Podgoricy, stolicy Czarnogóry. Trasa w pierwszą stronę była ułożona tak, żeby nie tylko mieć dodatkowe doznania sportowe, ale też rzut oka na piękne widoki. Po noclegu w Austrii szybko dotarliśmy na poranny konkurs lotów w Planicy. Tam po pieszym, blisko godzinnym dotarciu na skocznie był jeden wielki słoweńsko-polski piknik. Właśnie tych nacji wśród kibiców było najwięcej. Cudowne widoki i wspaniała atmosfera sprzyjała zawieraniu znajomości. Polscy skoczkowie, a w szczególności Kamil Stoch również postarali się o podkręcenie przyjaznej atmosfery. Mistrz ustanowił fantastyczny rekord Polski 251,5 metra, a drużyna ostatecznie wywalczyła trzecie miejsce. Zaraz po konkursie ruszyliśmy w dalszą trasę z miejscem docelowym na nocleg w Neum. Krótki odcinek z bośniackim dostępem do morza. Przed nami do przejechania całe chorwackie wybrzeże... przy asyście policji! Jak się dowiedzieliśmy wszystko dla naszego bezpieczeństwa.
Kibic – najważniejszy w państwie
Owszem zdawaliśmy sobie sprawę jak bardzo niebezpieczni mogą być czarnogórscy kibice, ale nie przypuszczaliśmy, że już na słoweńsko-chorwackiej granicy naszą ekipę z busa będzie czekać godzinna kontrola bagażu i nas samych. W dodatku zostaliśmy poinformowani, że cała nasza podróż do granicy z Bośnią będzie przebiegała pod okiem eskorty, w innym przypadku moglibyśmy być zawróceni do kraju. Łącznie 10 wozów policyjnych od oznakowanych po tzw. tajniaków towarzyszyło nam w chorwackim tripie. Służby raz z przodu, a raz za nami, jechały używając sygnałów świetlnych. Kontynuacja asysty miała ciąg dalszy, gdy po noclegu w Neum jechaliśmy ponownie przez Chorwację aż do granicy z Czarnogórą.
Czary-mary
Co ciekawe, szczegółowa kontrola jaka miała miejsce między Słowenią, a Chorwacją czy między Chorwacją a Bośnią nie powtórzyła się na granicy chorwacko-czarnogórskiej – a to przecież w Czarnogórze był mecz i właśnie tu spodziewaliśmy się ogromnej kontroli. Humorem jaki nam dopisywał obdzielaliśmy innych. Nasz kibic Krzysiek, „czarował” celników znikającą magiczną chusteczką na granicy czy też Czarnogórców na promie prowadzącym przez Zatoką Kotorską. Na ostatniej prostej, a raczej bardzo krętej drodze, wysoko w górach, zatrzymywały nas światła i ruch wahadłowy. Tego dnia było załamanie pogody i dochodziło do osunięć skarp przez co zamykane były drogi. Dotarliśmy do Podgoricy na pięć godzin przed meczem. Czuliśmy się w pełni bezpiecznie i nie dało się wyczuć, iż był to mecz podwyższonego ryzyka. A jak już wcześniej wspomniałem, mogliśmy przypuszczać po wydarzeniach sprzed pięciu lat, gdy nasz bramkarz w Podgoricy został m.in. obrzucony petardami, że może być groźnie. Na mały stadion w stolicy Czarnogóry dotarło ok. 1000 Polaków, w tym można było mieć wrażenie, że niektórzy z przypadku, bo nie do końca wiedzieli jak się wspiera polskich piłkarzy na meczach wyjazdowych. Co prawda w odróżnieniu do meczu w Bukareszcie jeden z kibiców był odpowiedzialny za główny doping, ale niektórzy stali jak słup soli. W dzisiejszych czasach, te osoby popularnie nazywa się „piknikami”. Mimo wszystko zabawa była przednia. Ciekawostką było to, że spotkaliśmy na trybunie Łukasza z Zabrza, który znał Waltera po artykule z „Nowin Raciborskich”. Kibiców ze Śląska było najwięcej. Po wygranym 2:1 meczu czekało nas świętowanie w stolicy... moment, moment. Jednak nie. Po odszukaniu pubu z retransmisją meczu, tuż po północy do lokalu wkroczyła policja z rozkazem zamknięcia baru. Poszliśmy świętować do hotelu, a tekst napisałem w poniedziałkowy poranek z nadzieją na szybki i bezpieczny powrót.
Z Podgoricy Maciej Kozina