Kebabizm czyli niedobra zmiana
Złośliwy komentarz tygodnia Bożydara Nosacza
Ze swojskiego „Mikrusa” na Ogrodowej zrobiła się kebabiarnia. Zamiast restauracji w hotelu Polonia należącej do Śląskiego Szlaku Kulinarnego powstała meksykańska „sieciówka”. Wiem, wiem, mamy wolny rynek, wolny wybór, głosujemy na to co chcemy swoimi portfelami i żołądkami. Nie widzę też nic złego w tym, że lubimy nowinki i wiem, że dla większości kontakt z egzotyczną kuchnią jest możliwy jedynie w wersji nieoryginalnej (czyli w Polsce, a nie np. w Meksyku czy Indiach). Jest też dla mnie jasne, że nie każdy musi lubić żurek, pierogi, bigos, tatara czy golonkę. Ale jednak mi żal, że tak łatwo oddajemy pole. I żeby to chociaż przegrywać z lepszym…
Zastanawialiśmy się kiedyś w gronie byłych i aktualnych „gasterbajterów” (oczywiście przy wódeczce i śledziku), jak to jest, że tylu Polaków już mieszka i pracuje za granicą, a polskie bary i restauracje w ślad za nimi nie powstają i nie podbijają podniebień Niemców, Holendrów, Anglików. A u nas na odwrót. Choć Turków w Raciborzu można policzyć na palcach, a Meksykanina w życiu na ulicy nie widziałem, to kebabiarnie rozmnażają się jak króliki. Powstała też wspomniana knajpa z meksykańszczyzną. Tak na marginesie, mój znajomy, który parę razy był w Meksyku i zapewne coś tam jadł, po degustacji jadła Azteków po raciborsku tylko smutno się uśmiechnął. Oczywiście Racibórz nie jest jakimś siedliskiem kosmopolityzmu – gdzie indziej jest podobnie, albo i gorzej.
Z naszej okołośledziowej dyskusji wykluła się teza, że – z zastrzeżeniem okoliczności wymienionych na wstępie – daliśmy sobie wmówić (reklama, PR, nasze polskie kompleksy, wzorce z seriali, itp.), iż nasze jedzenie jest niemodne i niezdrowe. Do tego jedna z koleżanek dorzuciła kobiece spojrzenie na sprawę, że mianowicie jest także pracochłonne w przygotowaniu (w przeciwieństwie np. do kebaba czy zasuszonego meksykańskiego naleśnika z farszem). Czyli w konsekwencji jest niewygodne dla wciąż spieszących się Polaków i z natury rzeczy musi być droższe. Być może dlatego rodzimej wersji „szybkiego jedzenia” się nie dorobiliśmy i masowo wcinamy obce wynalazki. Ale może też zbyt łatwo się poddajemy, zbyt nieudolnie promujemy naszą żywność i kuchnię. No i nawet w jednej dziesiątej nie jesteśmy z niej tak dumni, jak pierwszy lepszy Włoch z makaronu swojej matki czy Hindus z domowego curry.
Jednym słowem może powinniśmy szczyptę patriotyzmu (który bujnie ostatnio rozwija się na sztandarach i w kwiecistych rocznicowych mowach) wrzucić także do garnka?
bozydar.nosacz@outlook.com