Kabaret Młodych Panów o smogu, Uchu Prezesa i Grubsonie
Kabaret Młodych Panów podczas swojej trasy z programem „Bogowie” odwiedził Racibórz i Raciborskie Centrum Kultury. Publiczności zaprezentował się aż czterokrotnie, a my skorzystaliśmy z chwili, aby porozmawiać z członkami zespołu. Z Robertem Korólczykiem, Łukaszem Kaczmarczykiem i Mateuszem Banaszkiewiczem rozmawiali dziennikarze Nowin Maciej Kozina i Paweł Okulowski.
Robert, na waszej stronie jest napisane, że nie mieszkasz już na Górnym Śląsku, tylko na Dolnym, bo masz lęk wysokości. Jak jest naprawdę? Może wyprowadziłeś się przez smog?
Robert: (śmiech). Wyjechałem z żoną na Dolny Śląsk, bo to miejsce, z którego ona pochodziła. Tam mieliśmy perspektywę do rozpoczęcia nowego życia. A więc wyprowadzka miała przyczynę osobistą, ale potrzebowałem złapać trochę dystansu. Później, po półtorarocznej przerwie, zacząłem dzwonić do kolegów i namawiać ich do tego, żeby stworzyć Kabaret Młodych Panów. Strzeliłem sobie takiego „gola”, że teraz jeżdżę z Dolnego na Górny Śląsk i z powrotem.
Trzymając się jeszcze tematu smogu. Można z niego żartować? Stworzyć jakiś skecz?
Robert: Sprawę trzeba traktować serio, ale można poprzez żart zwrócić uwagę na ten problem, bo niewątpliwie jest to problem. W całej Polsce, nie tylko w Rybniku czy Raciborzu.
Przenieśmy się do internetu. Oglądaliście „Ucho Prezesa”. Jeśli tak, to co o nim sądzicie?
Łukasz: Oglądałem. Bardzo fajnie mi się to ogląda. Nie jest to taki głupi rechot, jak ze stereotypowych filmików o śmiesznych kotach. To taki paradokument o sprawach, które się już wydarzyły.
Robert: Zrobiła się z tego publicystyka. Choć z przymrużeniem oka.
„Ucho Prezesa” emitowane jest teraz przez Show Max. Czy tam może być większy problem z niezależnością?
Łukasz, Robert: Myślę, że jak będzie problem z niezależnością, to się skończy emitowanie odcinków na tym kanale. Na tyle, na ile znamy chłopaków, to nie pozwolą sobie zmieniać czegokolwiek i wrócą do internetu. Każdy artysta chce być niezależny i między innymi dlatego z jednej telewizji się odchodzi, a pracuje się w drugiej.
Kim dla Was była ikona kabaretu Bohdan Smoleń? Mieliście okazję się z nim spotkać.
Robert: Mieliśmy zaszczyt go poznać. Chyba dla większości Polaków, a na pewno dla mnie, był autorytetem w dziedzinie kabaretu. Słuchałem Bohdana Smolenia i Zenka Laskowika na kasetach nagrywanych „kolega od kolegi”. Od czasów szóstej, siódmej klasy podstawówki słuchałem, a w liceum robiliśmy ich skecze. Graliśmy skecze „Z tyłu sklepu”, czy „Kolonistę” z moimi kolegami i koleżankami w szkole. Słuchanie ich na kasetach spowodowało, że dzisiaj robię to, co robię.
Mieliście w swoim repertuarze skecz „Na pokładzie rządowego samolotu”. Czy planujecie kontynuację w związku z ostatnimi wypadkami rządowych limuzyn np. skecz. pt. „Na pokładzie rządowego samochodu”?
Robert: (Śmiech). Wywołałeś trochę taki temat, nad którym myślimy – co z tym zrobić? Wspomniany skecz był naszym zwróceniem uwagi na pewien problem, jakim było to, że polscy politycy bez względu na to kim są, nie mają czym latać, przez co trochę się ośmieszamy jako kraj. Skecz „Na pokładzie rządowego samolotu” powstał dwa lata przed katastrofą. Wtedy wszyscy się śmiali, to był tylko zwykły pusty śmiech. Nagle ten skecz stał się rzeczywistością, tragedią, prawdą. Skecz nabrał zupełnie innego wymiaru i znaczenia. Kabaret często stara się zwrócić uwagę na ważne problemy. Często przez głupią sytuację, głupi śmiech, ale tam głębiej zawsze coś jest zakopane i tu jest dowód na to, że można mieć w takich sytuacjach rację. W przypadku rządowych samochodów wydaje się, że są niedomówienia pt. „A dobra, Mietek, jedź!”.
Jak rodzina znosi Wasze trasy?
Mateusz: Musiałbyś rodzinę zapytać (śmiech). Raczej znoszą to dobrze. To nie jest też tak, że nie ma nas w domu non stop. Pół roku jesteśmy w trasie, a drugie pół jesteśmy cały czas do dyspozycji.
Robert: Dużo dzieje się na Śląsku, więc też jest łatwiej, bliżej do domu. Robimy sobie okresy wolnego, które możemy wykorzystać na to, aby spędzić czas z rodzinami.
Jak macie czas, to chodzicie z żonami do sklepów? Po galeriach handlowych? Mam tu na myśli jeden ze skeczów.
Robert: Ja jestem typem człowieka, który lubi sklepy. Lubię oglądać i sprawdzać co się dzieje w modzie. Swego czasu miałem sklep z ciuchami, więc moje obserwacje wynikają z zainteresowania ubraniami. Aczkolwiek czasem mnie to irytuje, bo nie mam w zakupach tej częstotliwości, co moja żona.
Mateusz: Ja również lubię chodzić po galeriach, zwłaszcza, gdy jest tam np. Empik, albo inna księgarnia.
Robert: Generalnie lubimy wpaść na kawkę, posiedzieć, poczytać.
Łukasz: A żony niech biegają po sklepach.
Robert: Czasem wejdę z nią, stanę w przymierzalni i poczekam, żona mi pokaże co sobie wybrała, bo też przecież jesteśmy doradcami. Tak jak one nam doradzają, tak i my im.
Jak tworzycie skecze, to zdarza wam się kłócić między sobą?
Robert: Kłócić – nie. Dyskutować – owszem. Mamy różne argumenty i poglądy. Bardzo się różnimy, ale przez to mamy cztery punkty widzenia i łatwiej jest nam zachować ostrożność przy wrażliwych tematach, jak polityka czy religia.
Czy rynek kabaretowy jest już nasycony?
Łukasz: Nie ma szans (śmiech)
Robert: Myślę, że oczekuje na nowe kabarety.
Łukasz: Każdy rynek jest otwarty na coś nowego. Jak robi się coś dobrego i z pasją, to nie ma takiej siły, która zabroniłaby wejść na rynek.
Co decyduje o tym, żeby wybić się na szersze wody?
Robert: Trzeba mieć swój własny pomysł i charakter.
Mateusz: Tak jak w każdej branży potrzebne jest też szczęście.
Robert: My już od dwudziestu lat jeździmy po festiwalach kabaretowych. Jako KMP istniejemy od dwunastu. Wcześniej graliśmy w kabarecie DuDu i kabarecie Nic. One odnosiły sukcesy, były wyróżnienia, ale jakbyś kogoś teraz zapytał, czy zna kabaret DuDu to powie, że nie. Nie było nas w szerszej świadomości widza. Z KMP się udało, ale dlaczego? To trudno odpowiedzieć.
Łukasz: To jest zawsze jakaś wypadkowa pracy, szczęścia, miejsca, czasu i okoliczności.
Z kabaretu da się wyżyć?
Robert: Jak widać. Żyjemy (śmiech). Po dwóch, trzech latach działalności jako KMP podjęliśmy decyzję, żeby robić to najlepiej, jak się da. Zdecydowaliśmy, że zostawiamy nasze życie zawodowe i teraz jest już tylko kabaret i z tego żyjemy.
W Raciborzu macie aż cztery występy, dwa każdego dnia (w Wodzisławiu też). Występy są identyczne, czy jest zawsze jakaś poprawka, jeśli nie wyjdzie w pierwszym?
Mateusz: Skecze wyglądają podobnie. Owszem, czasem może zdarzyć się jakaś improwizacja wynikająca z sytuacji, jaka pojawi się nagle na scenie. Ale staramy się robić wszystko zgodnie z programem, który napisaliśmy i już go sprawdziliśmy.
Robert: Improwizacja jest dozwolona w obrębie tego, co jest ustalone. Czasem są rzeczy, których nie przewidzimy i są one spontaniczne. Coś ostatnio nam nie poszło i sami mieliśmy na scenie niezły ubaw?
Mateusz: Łukasz spadł z krzesła (śmiech)!
Łukasz: Aaa tak, faktycznie. Zacząłem się zsuwać z krzesła jako umierający dziadek. Byłem już nieżywy, więc nie mogłem się nagle poprawić.
Robert: To było naprawdę komiczne i rozbawiło publiczność i kolegów. To są sytuacje, które nie są zaplanowane. Z drugiej strony, jeśli chciałoby się powtórzyć scenę, która nie wyszła zgodnie z planem, to potem już nie wyjdzie.
Rybnik powinien być dumny bardziej z Kabaretu Młodych Panów czy Grubsona?
Robert: Rybnik powinien być dumny z wszystkiego, co jest w nim fajne. Sportowcy czy artyści, mieszkańcy, piszący, śpiewający. Wszystko co może przynieść danemu miastu dobrą promocję jest wskazane i oby było jak najmniej złych komentarzy czy informacji. Lepiej, żeby Rybnik słynął z Kabaretu Młodych Panów i Grubsona niż ze smogu.
Jest takie pytanie na które chcielibyście odpowiedzieć, a nie zostało zadane?
Mateusz: Może jest, ale nikt nam jeszcze go nie zadał (śmiech).