Wspomnienia o farorzu – góralu
ks. Jan Szywalski przedstawia
„Kocham góry, ale najbardziej ukochałem moje owieczki z Modzurowa i starałem się dla nich być dobrym bacą” – wyznał pod koniec życia o sobie ks. Józef Krzeptowski, były proboszcz parafii Trójcy Świętej w Modzurowie.
„Krzeptowski” – nazwisko zawiera w sobie „krzepę” – był niewielki wzrostem, chudy, ostatnio nieco pochylony starością, ale ciągle, mimo 86 lat, ruchliwy i zawsze pogodny. Dwanaście lat na emeryturze (dla kapłana emerytura zaczyna się dopiero po 75. roku życia), ale ciągle aktywny, gotowy do pomocy, gdzie tylko był potrzebny: w Pietrowicach, Gamowie, w Rudniku i jeszcze dalej.
Góral czy Ślązak?
Z pochodzenia był góralem i to nie byle jakiej rodziny, bo z Krzeptowskich! Był prawnukiem znanego przewodnika, gawędziarza, pieśniarza Jana Krzeptowskiego „Sabały”. Dumny był ze swego pochodzenia, choć bardziej był Ślązakiem, bo tu przeżył 62 lata.
„Ja jestem wyrwany z korzeni góralskich, jak ci z Chicago. Ale muszę przynajmniej kilka
razy w roku jechać pokłonić się górom, bo ogromnie kocham te Tatry. Choć one się mnie wyrzekły. Jak to ktoś powiedział: kto się wyrzekł Tatr, tego Tatry się tez wyrzekają. Dlatego właśnie jak przyjezdzom w Tatry, to coś się źle czujem. Ciśnienie mi się podnosi i tak mi niedobrze jest. Choć ogromnie Tatry kocham, i to mi jest przykro. Ale musem tam być” – wyznał kiedyś w wywiadzie dla Gościa Niedzielnego. Dlatego nie wracał tam na starość, ani nie chciał być tam pochowany. Ciągle wpadał jednak w góralską gwarę, a wyobraźnia podsuwała dawne skojarzenia.
„Przez 30 roków byłem w Modzurowie bacom. Bacowałem tu na tej piyknej ziemi śląskiej i starołem się być jak nojlepsym bacom bom wiedział, ze jak baca dobry to i owiecki som lepse. A teroz już nie jestem bacom, teroz jestem juhasem, pomocnikiem bacy i siedze w tym sałasie domu katechetycznego w Modzurowie. Mom duzo casu. Siedzem i myślem. Tak jak to pedzioł jeden baca:
Co robicie jak mocie cas?
– Jak mom cas to siedzem i myślem.
– A jak ni mocie casu?
– A to ino siedzem.
Siedzem i myślem, starom se pomagać innym księdzom w dekanacie i poza dekanatem. Zeby se nie zasiedzieć. Zeby sie nie zamyśleć. Staram sie być spokojny, zyć radośnie, zeby kazdy dzień przezyć radośnie, z tóm nadzieją, z ufnością, ze istnieje Bóg, ze Bóg jest miłościom, z tym zaufaniem, ze mnie kocha, ze sie mną opiekuje, ze nic bez woli Bożej się nie dzieje w życiu i dlatego całe zycie Mu powierzyłem. I śmierć. Nie boje się śmierci, bo śmierć to będzie najpiękniejsza chwila. No i nie myśle ani o przeszłości – bo to już ni ma sensu, bo już nic nie da sie naprawić. Nie myśle o przyszłości, bo nic nie wymyślem i nie ułoże tak jak ja myśle, nie przewidze przyszłości. Zyje tym dzisiejszym dniem, aby go dobrze przezyć, na większą chwałę Bożą”.
Spod Tatr w dolinę Odry
Ks. Józef Krzeptowski urodził się 24 grudnia 1930 r. w Dzianiszu (powiat Nowy Targ) w rodzinie rolniczej. Nie zdążył ukończyć szkoły podstawowej przed wojną. Po niej dopiero uzupełnił wykształcenie podstawowe i licealne. Do gimnazjum chodził trzy lata w Zakopanem, a maturę zdał w Szczyrzycu k. Limanowej.
„Chciałem być księdzem, ale w Krakowie w seminarium mnie nie przyjęli. Było za dużo powołań w tym czasie. To były jakieś wyjątkowe czasy. Jedźże do Nysy, dziecko, powiedział mi ksiądz z krakowskiego seminarium. W Nysie mnie przyjął ks. rektor Tomaszewski, tu skończyłem seminarium i poszedłem na pierwszą placówkę do Zawadzkiego, tam byłem wikarym jeden rok, następnie 7 lat byłem wikarym w Nasiedlu, potem 10 lat proboszczem w Jakubowicach koło Branic, no i od 1976 do 2005 proboszczem w Modzurowie, 30 lat bez dokładnie sześciu miesięcy”.
Święcenia kapłańskie otrzymał 22 czerwca 1958 r. z rąk bpa Franciszka Jopa. Na eksportacji zwłok w niedzielę 8.07 wspomniał ks. bp Jan Wieczorek, jego przyjaciel seminaryjny: „Zostało nas wyświęconych 35, ani jeden z nich nie odszedł od kapłaństwa. Pozostało nas tylko kilkoro przy życiu”.
Świadectwo parafianina
Polecono mi do rozmowy o zmarłym proboszczu Leonarda Siwonia z Modzurowa, który był ongiś czynnym, a teraz honorowym członkiem rady parafialnej. Był przez wiele lat bliskim pomocnikiem ks. Krzeptowskiego. Pytam:
– Co po księdzu Radcy Józefie pozostało jako trwały pomnik?
–To przede wszystkim salka parafialna. Nad nią miał swe mieszkanie jako emeryt; nowe ogrodzenie cmentarza; wieża kościelna, która odzyskała swój przedwojenny wygląd; nowe dzwony, które w niej zawisły i zmienione pokrycie dachu kościoła. Dużo było przy tym pracy społecznej. Dawniej się „załatwiało” nie budowało.
– Jak układało się współżycie z parafianami?
– Nie pamiętam żadnej scysji z księdzem. Owszem, było w nim trochę upartości góralskiej, ale starał się żyć w zgodzie z ludźmi; umiał ich wciągnąć do pracy przy kościele.
– Czy był samotnikiem?
– Przez długie lata mieszkała z nim jego matka. Traktował ją prawie jak królową. Zmarła w 1996 r. w wieku ponad 90 lat. Potem dochodziła z pomocą Maria Stanienda. Obiady ostatnio przywoziła stacja Caritas z Raciborza. Nigdy nie stronił od ludzi, przyjmował wszystkich o każdej porze. Wykorzystywali to niektórzy tzw. bezdomni. Sam żył bardzo skromnie.
– Dyskretne pytanie: jak układało się współżycie z nowym proboszczem?
– Super dobrze, często był zapraszany na obiady, obydwaj nawzajem się szanowali.
– Pomagał innym księżom?
– Był dyspozycyjny: tam, gdzie był potrzebny i mógł być.
– Dużo, jak słyszałem, zajmował się sprawą księdza Augustyna Strzybnego, zamordowanego w Modzurowie w 1921 r., nawet myślał o jego procesie beatyfikacyjnym?
– Tak. Ks. Strzybny był u nas proboszczem i zginął w czasie plebiscytu. Ks. Krzeptowski uważał go za męczennika za wiarę i polskość. Ja, jako miejscowy człowiek, patrzę na to oczyma moich przodków, a od nich słyszałem, że główną rolę przy jego śmierci odegrały sprawy finansowe: właściciel majątku, patron naszego kościoła, nie chciał płacić należności. Dodajmy, że ks. Krzeptowski był kapelanem historycznego związku „Sokół”.
Pogrzeb
„W dobrych zawodach wystąpił, bieg ukończył, wiarę ustrzegł. Na ostatek odłożono dla niego wieniec sprawiedliwości, który mu w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia” (2 Tm 4,7)” – parafrazował słowa św. Pawła ks. bp Paweł Stobrawa nad Jego trumną w dniu pogrzebu 10 lipca. Uczestniczyło w nim ok. 60 kapłanów, w tym kilku z jego dawnej ojczyzny, z Podhala; było kilku jego księży – kolegów kursowych – wszyscy już staruszkowie. Przemawiał m. in. Wojciech Nazarko, w im. Stowarzyszenia Sokół, zabrał też głos członek rady parafialnej, który mówił ze wzruszeniem o ojcowskim stosunku do parafian, wśród których przebywał w sumie 42 lata, w tym 12 jako emeryt. No i byli górale, którzy nieśli go do grobu i grali mu na gęślach śpiewając swe zawodzące smutne pieśni.