Dobry jeździec na zwinnym koniu
Żerdziński Hubertus przed rokiem nie miał szczęścia do pogody. Tym razem aura sprzyjała miłośnikom jazdy konnej.
Gospodarstwo Franiczków leży niemal w środku wsi. Jest dom, stajnie i rozległe ranczo, które w sobotę 7 października zapełniło się konnymi – w siodłach i bryczkach. Przyjechali by wziąć udział w tradycyjnej gonitwie za lisem i pierwszych w okolicy zawodach w powożeniu „czwórkami” (4 konie w zaprzęgu). Rywalizację poprzedziła parada po okolicznych wsiach, nieodłączny element hubertusów. Uczestnicy pojechali z Żerdzin do Cyprzanowa, stamtąd w kierunku Pawłowa (lasek Pulow) i Krowiarek.
Impreza nie powiodłaby się bez licznych gości. W samych Żerdzinach koni jak na lekarstwo. U Franiczków są cztery, a miejsca jest dla sześciu. Senior rodu Bernard i syn Dariusz są znani nie tylko u siebie z wielkiej miłości do koni. – Pamiętam jeszcze czasy jak w każdym gospodarstwie był koń. Teraz zastąpiły je maszyny i jak ktoś hoduje to tylko dla hobby – opowiada pan Bernard.
Każdy Hubertus ma swego mastera, osobę, która czuwa nad przebiegiem gonitwy. W Żerdzinach tę rolę pełnił Piotr Marcinek (wśród znajomych bardziej znany jako Gerard), raciborzanin z Płoni. Dojrzały dziś mężczyzna w młodości urządał gonitwy w Oborze. Często wówczas chwytał lisię kitę. – Jak wygrać gonitwę?
Do tego potrzebny jest dobry jeździec na dobrym koniu – podał szybko receptę.
Organizatorem Hubertusa w Żerdzinach było Stowarzyszenie Miłośników i Hodowców Koni. To we wsi największa impreza obok dożynek. Jest jeszcze majówka konna, ale ta odbywa się na terenie Kornic. Stowarzyszenie jest młode, działa rok. Żerdziński Hubertus jest starszy, członek zarządu stowarzyszenia Daniel Pendziałek wygrywał w nim przed laty. Jego zdaniem o zwycięstwie decyduje zwinny koń i odrobina szczęścia. Wśród mistrzów gonitwy jest też Marcin Pytlowany, któremu w tym roku powierzono rolę „lisa”. Złapał go Adrian Krzemień.
(ma.w)