Sławomir Osiowski, Kresowiak na Ziemiach Odzyskanych
Mieszkańcy Szonowic pamiętają młodego lekarza, który jako pierwszy rozpoczął pracę w tutejszym ośrodku zdrowia. Dowcipny i pogodny rentgenolog zaskarbił sobie sympatię kolegów z raciborskiego, a potem głubczyckiego szpitala, zostając szefem pracowni radiologicznej. Urodzony i wychowany w Wilnie, związał się z Raciborzem i Głubczycami, ale na zawsze pozostał kresowiakiem.
Dumny wilnianin
Gdy pytano go czy jest z Wileńszczyzny odpowiadał zdecydowanie – nie, ja jestem z Wilna. Z miasta, w którym się urodził i spędził dzieciństwo, był zawsze bardzo dumny. Podobnie jak z rodzinnego domu, oddychającego atmosferą przedwojennych Kresów, gdzie pułkownik Wojska Polskiego Jan Osiowski i jego żona Helena prowadzili bogate życie towarzyskie. W pochodzącej z Nowego Sącza rodzinie Osiowskich wszyscy bracia byli gruntownie wykształceni. Tadeusz kierował szkołą, Marian był nauczycielem, Mieczysław pełnił funkcję kierownika stacji kolejowej, a najstarszy Jan oficerem, który na żonę wybrał sobie absolwentkę Gimnazjum Adama Mickiewicza w Wilnie. – Teściowa bardzo miło wspominała okres wileński, w którym życie w gronie przyjaciół upływało im na licznych balach i imprezach organizowanych w mieście – podkreśla żona doktora Amanda i dodaje, że rodzinnych stron pani Helena już nigdy więcej nie zobaczyła. – Mój mąż był w Wilnie dwa razy. Pozwolenie na pierwszy wyjazd dostała też teściowa, ale nie czuła się już na siłach by przebyć taką długą trasę, zwłaszcza, że otrzymali zakaz wjazdu do Związku Radzieckiego samochodem. Sławek pojechał pociągiem sam. Zobaczył kamienicę, w której mieszkał z rodzicami, poszedł pod Ostrą Bramę i spotkał nawet kolegów z dzieciństwa. Ten wyjazd był dla niego bardzo ważny – podsumowuje pani Osiowska.
Beztroskich wspomnień z dzieciństwa spędzonego na Wileńszczyźnie panu Sławkowi nie zostało zbyt wiele. Przyszedł na świat 21 czerwca 1932 roku jako jedyne dziecko Jana i Heleny. Kontynuując rodzinne tradycje wstąpił do harcerstwa, ale szkołę podstawową musiał kończyć na tajnych kompletach. Od 1941 roku ukrywał się z matką w Sużanach, skąd po zakończeniu wojny trafił do rodziny swego ojca w Nowym Sączu, a potem na Ziemie Odzyskane. Osiowscy osiedli w końcu w Raciborzu, gdzie w ramach rekompensaty za mienie zabużańskie dostali dom przy ul. Michejdy. – Po wojnie sytuacja rodziny zmieniła się. Teścia uznano za oficera sanacyjnego i osadzono w więzieniu w Lublinie. Po powrocie do Raciborza zaczął pracować w Fabryce Urządzeń Technicznych, a niepracująca do tej pory teściowa zatrudniła się w administracji raciborskiego muzeum – mówi pani Amanda.
Sławomir poszedł do szkoły średniej przy ul. Kasprowicza, gdzie trafił do klasy Anny Wróbel. Pomyślnie zdana matura otworzyła mu w 1950 roku drogę na wymarzone studia i choć początkowo myślał o leśnictwie, w końcu wybrał Akademię Medyczną we Wrocławiu. – Do egzaminu wstępnego nie przywiązywał zbyt dużego znaczenia. Gdy jego kolega pojechał do Wrocławia, by sprawdzić czy dostał się na politechnikę to mąż poprosił go, by przy okazji sprawdził czy on też jest na liście przyjętych. Okazało się, że ma siódmą lokatę. Teściowie byli z niego bardzo dumni – wspomina pani Osiowska.
Po pięciu latach studiów wrócił do Raciborza, gdzie zaczął pracę w szpitalu miejskim, a na zabawie karnawałowej w Ekonomiku poznał swoją przyszłą żonę. Pani Amanda pracowała tam jako nauczycielka języka rosyjskiego i mieszkała w internacie technikum ekonomicznego. Na balu wystąpiła przebrana za uczennicę. Filigranowa blondynka bez problemu wcisnęła się w fartuszek jednej z uczennic, związała długie włosy w ogon i zrobiła na młodym lekarzu ogromne wrażenie. – Był bardzo bystrym i inteligentnym mężczyzną. Imponowała mi jego wiedza i to, że potrafił się wypowiedzieć na każdy temat, zwłaszcza że robił to bardzo pięknym językiem. Jako fan futbolu kibicował raciborskiej Unii, a na mecze jeździł radzieckim motorem isz, z którego przesiadł się później do skody – wspomina początki ich znajomości pani Osiowska i opowiada, jak kremowo-czerwonym moskwiczem, raz w tygodniu pokonywali trasę między Głubczycami, do których się po ślubie przeprowadzili, a Raciborzem. – Mąż był ukochanym synkiem mamusi, więc gdy przyjeżdżaliśmy do Raciborza na weekendy pierwsze pytanie mojej teściowej brzmiało: co sobie Sławku życzysz na obiad? A on uwielbiał kołduny litewskie z winem i sliżyki, czyli kruche ciasteczka, polewane miodem z makiem i bakaliami, czyli kresowe smaki – podsumowuje.
Szonowice i okolice
Gdy młody doktor Osiowski trafił do raciborskiego szpitala, chciał zostać ginekologiem. Tych było w tutejszej placówce wielu, brakowało za to radiologów, więc dyrektor Antoni Ciemborowicz (również ginekolog) podsunął mu pomysł specjalizacji. Pierwszy stopień uzyskał w 1960 roku, a drugi siedem lat później. – Pamiętam, że pojechał z tego powodu na trzy miesiące do Warszawy i wrócił bardzo wychudzony, bo żeby być na bieżąco z wszystkimi nowinkami, całe noce czytał. Nawet po pomyślnie zdanych egzaminach ciągle wyjeżdżał na szkolenia – relacjonuje pani Amanda. To głównie z tych szkoleń pamięta młodego Osiowskiego doktor Helena Burek. – Pracowaliśmy przez kilka lat w szpitalnym rentgenie, ale poznaliśmy się bliżej podczas wspólnych wyjazdów do Opola. Jeździliśmy razem jego samochodem i wspominam ten okres z ogromną sympatią, bo Sławek był duszą towarzystwa i człowiekiem niezwykle dowcipnym. Te nasze podróże były zawsze pełne śmiechu – opowiada pani Helena.
Poza etatem w szpitalu, była też praca w lecznictwie otwartym. Doktor Osiowski dojeżdżał przez wiele lat do ośrodka zdrowia w Szonowicach, organizując jako jeden z pierwszych służbę zdrowia w gminie Rudnik. W piśmie do starosty i lekarza powiatowego w Raciborzu z 27 lipca 1945 roku wójt Andrzej Deńca donosił, że „na terenie tutejszej gminy szpitali, aptek, leków, instrumentów lekarskich oraz lekarzy, lekarzy dentystów, techników dentystycznych i kwalifikowanych sił pielęgniarskich niema. Odnośnie do pozostałych gabinetów lekarskich to na terenie wsi Szonowice takowy się znajduje po zbiegłym lekarzu niemcu, jednak prócz lokalu, który został odpowiednio zabezpieczony, żadnych urządzeń związanych z prowadzeniem przychodni leczniczej nie ma, a jeśli nawet pozostały, to częściowo zostały zniszczone, ewentualnie wywiezione przez wojska Armii Czerwonej”. Pierwsze informacje na temat otwartego w 1955 roku ośrodka zdrowia znajdują się w protokołach z sesji Gromadzkiej Rady Narodowej z lat 50. Mówią one o tym, że „w samym roku 1957 z opieki lekarskiej korzystało około 4000 osób, z opieki lekarza dentysty 800 osób”.
W 1960 roku Sławomir Osiowski dostał propozycję objęcia funkcji kierownika pracowni rentgenowskiej w głubczyckim szpitalu, który zaoferował mu również mieszkanie. – Ślub cywilny wzięliśmy w 1963 roku w Głubczycach, a kościelny odbył się w mojej rodzinnej Rudzie Śląskiej.
Udzielił go ks. Józef Skornia, który został potem proboszczem w Marklowicach – opowiada pani Amanda. Młodzi zamieszkali w 70-metrowym mieszkaniu w bloku przy ul. Kościuszki w Głubczycach, nazywanym przez miejscowych „akwarium”. Mieszkali w nim lekarze, sędziowie, prokuratorzy i adwokaci, słowem kwiat inteligencji głubczyckiej, a najbliższym sąsiadem Osiowskich był doktor Madej, również pracownik szpitala. Pani Amanda dostała pracę w Zespole Szkół Rolniczych, a pan Sławomir pracował również w przychodni i dojeżdżał do szpitala w Branicach. Każdy weekend spędzali jednak w domu teściów, który miał również piękny ogród. – Nasz najstarszy syn Mirek urodził się w 1964 roku właśnie w Raciborzu. Byliśmy jak zwykle u teściów, a ja w niedzielę dostałam bóli i trafiłam do raciborskiego szpitala. Dyżur miał wtedy doktor Masełko, a męża wszyscy dobrze znali, więc starałam się przy porodzie nie krzyczeć, by nie narobić mu wstydu. Cztery lata później w Głubczycach przyszedł na świat nasz nieżyjący już syn Andrzej, który zmarł na zawał serca mając 43 lata. Dzień jego narodzin pamiętam doskonale, bo to był 1968 rok i pod oknami szpitala przejeżdżały kolumny wojska kierujące się na Czechosłowację – opowiada pani Amanda.
Dyrektor Szpitala Powiatowego w Głubczycach, doktor Antoni Ciechowski, w 1972 roku wystawił swojemu koledze taką opinię: „Ob. lek. med. Sławomir Osiowski, specjalista II stopnia z zakresu radiologii pracuje w tutejszym szpitalu od 1 maja 1960 roku i pełni funkcję kierownika pracowni radiologicznej. Od początku aż do chwili obecnej wywiązuje się ze swoich obowiązków nienagannie. Wykazuje duży zapas wiadomości z zakresu swojej specjalizacji, co wpływa korzystnie na bezpośrednie efekty jego pracy w tut. szpitalu. (…) Sławomir Osiowski, poza wyżej opisaną oceną zawodową jest bardzo koleżeński, zdyscyplinowany i lubiany”.
Mąż idealny
Wiele kobiet uznałoby pana Sławomira za ideał mężczyzny, bo uważał, że wykształcona żona nie po to tyle lat studiowała, by marnować potem czas na zwykłe domowe prace, do których się po prostu nie nadaje. – Mieliśmy w domu nianię, która zajmowała się dziećmi i sprzątaczkę, która zajmowała się domem, a ja pracowałam tylko 18 godzin tygodniowo, więc mogłam się udzielać towarzysko. Sylwestry, bale służby zdrowia, dni nauczyciela i imieniny spędzaliśmy w restauracji „Centralnej”, w kawiarni „Ogrodowej” albo w „Marysieńce”. Przyjaźniliśmy się z rodziną ginekologa Stanisława Kozłowskiego i internisty Czesława Kani, którzy mieszkali w Baborowie, moją dyrektorką Lidką Saganową i jej mężem oraz ginekologiem Antonim Cichowskim i jego żoną Zofią – wspomina pani Amanda i dodaje, że jej mąż kuchnię omijał zawsze szerokim łukiem, a gdy pojechała na kilka dni na wycieczkę szkolną, to cała rodzina stołowała się w tym czasie w „Centralnej”.
Osiowscy co roku jeździli na zagraniczne wczasy do NRD, Czechosłowacji, Rumunii czy Bułgarii. Potem kraje Demoludu zastąpiła Europa Zachodnia i Wschód. – Z wyjazdu do Włoch przywiozłam sobie bardzo wysokie szpilki, w których uwielbiałam paradować po Głubczycach. Jak mąż żartował, że rzuci kiedyś we mnie butem to od razu dodawał, że nie tym włoskim. Zresztą on miał taki zwyczaj, że często zakładał mi obuwie na nogi, a robił to w tak elegancki sposób, że wielu naszych znajomych reagowało na to ogromnym zdziwieniem. Był prawdziwym gentlemanem. Nigdy nie słyszałam, żeby kiedykolwiek przeklął. Dbał o rodzinę, a z dziećmi i rodzicami był mocno związany – opowiada.
Gdy we wrześniu 1994 roku pan Sławomir przeszedł na emeryturę, Osiowscy zostawili swoje głubczyckie mieszkanie młodszemu synowi i jego żonie, a sami przeprowadzili się do domu, który został po rodzicach w Raciborzu. Choć pan Sławek był miłośnikiem przyrody, podobnie jak żona miał awersję do ziemi, dlatego przydomowy ogród służył im wyłącznie do celów rekreacyjnych. – Mieliśmy w końcu czas na zwiedzanie świata i nadrabianie zaległości czytelniczych. Zapisaliśmy się do biblioteki a mąż, którego fascynowała historia II wojny światowej czytał bardzo dużo książek Wołoszańskiego – opowiada pani Amanda. Doktor Osiowski zmarł 20 lipca 2006 roku i został pochowany na cmentarzu przy ul. Głubczyckiej w Raciborzu, gdzie wcześniej spoczęli jego rodzice.
Katarzyna Gruchot
Sławomir Osiowski (1932 – 2006) organizator służby zdrowia w Szonowicach, lekarz raciborskiego, a potem głubczyckiego szpitala, rentgenolog