Kacper Baranowski – pracowity jak pszczoła!
Ma 23 lata. Studiuje filologię angielską w PWSZ w Raciborzu. Interesuje się stolarstwem, tokarstwem, wszystkim, co jest związane z obróbką drewna. Jego serce podbiły jednak… pszczoły! Zajmuje się tymi owadami od kilku lat, choć początkowo nie był do nich przekonany. O tym, jak miłość rodzi się znienacka, jak wiele możemy nauczyć się od tych owadów, jak ważne są dla naszego ekosystemu.
– Miłość do pszczół była następstwem miłości do miodu?
– Raczej na odwrót. Wcześniej nie jadłem go tak wiele, jak jem teraz. Szczególnie w upalne dni. Robię sobie taki naturalny izotonik: 1.5l wody, 1 sowita łyżka miodu, pół cytryny i odrobinę soli. Czasem dodam mięty, jeżeli jest w domu.
– Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z pszczołami?
– 4 lata temu do sklepu moich rodziców przyszedł ich znajomy. Zapytał, czy może postawić u nas parę uli ze względu na pożytek (nektar i pyłki; mówi się tak na miejsca, gdzie jest sporo kwiatów danego gatunku, który pszczoły akurat zbierają), jakie przynosiły lipy, które rosły na cmentarzu obok. Przez prawie cały sezon miałem możliwość podpatrywania i pytania pana Franciszka o wszystko, co jest związane z owadami. Sezon się skończył. Pan Franek więc zabrał swoje ule i w ramach wdzięczności odstąpił nam dwa roje – mieliśmy tylko zbudować im domki (ule). Pszczoły dobrze u nas przezimowały i wiosną ruszyły zbierać pyłki oraz nektar. Z początku nie chciałem w tym uczestniczyć… Byłem trochę do tego zmuszany, ale z czasem zainteresowanie pszczołami rosło i nadal rośnie. W kolejnych latach pan Franek dalej przywoził swoje ule, a i moja pasieka się w tym czasie rozrosła.
– Jeśli mowa o pasiece. Jak dużą posiadasz?
– Obecnie liczy 9 uli. Wszystkie z nich są typu wielkopolskiego.
– Ule mają typy?
– Tak, tu chodzi o wymiar ramki i typ ula, gdzie dokładamy kolejne korpusy z ramkami.
– Nie boisz się swoich pszczół?
– Gdybym się bał, to bym tego nie robił. Na początku strach był duży – ubierałem się od stóp do głów, żeby mnie nie pogryzły. Teraz jestem w stanie podejść do pszczół w krótkich spodenkach, a czasem się zdarzy, że otwieram ul, nie mając na sobie kapelusza, gdzie kiedyś nie przeszłoby mi to przez myśl.
– Może ta odwaga bierze się z nadziei, że pszczoły już Cię rozpoznają?
– Tak mi się wydaje. W pewien sposób na pewno, bo tylko ja do nich zaglądam. Podczas sezonu jest duża rotacja pomiędzy pszczołami. Robotnica od momentu wygryzienia się żyje ok 1.5 miesiąca. Pierwsze 3 tygodnie pracuje w ulu, sprząta, karmi młode larwy itd. Po tym czasie kolejne 2-3 tygodnie wylatuje w teren i zbiera pyłek, nektar, propolis itd.
– Pamiętasz jakąś traumatyczną sytuację związaną z pszczołami?
– W zeszłym roku nie dopilnowałem pszczół i doszło do ich wyrojenia tzn. nastąpił podział roju na dwa, ponieważ urodziła się nowa królowa. Kiedy jest ich za dużo w ulu, wpadają w nastrój rojowy. Wiążą tzw. mateczniki z jajeczkami, z których wykluje się nowa królowa. Może być ich nawet 20 w jednym ulu. Prawo natury mówi, że wygrywa najsilniejszy, dlatego kiedy wygryzie się pierwsza królowa, to ona likwiduje pozostałe mateczniki. W ulu może być tylko jedna królowa, dlatego rój się dzieli i zabiera ze sobą połowę zapasów na zimę. Osiada na gałęzi lub gdzieś w okolicy starego ula w formie kokonu. I taką sytuację miałem w zeszłym roku. Wtedy nie wiedziałem, co się dzieje zobaczyłem masę pszczół w powietrzu. Po konsultacji z moim mentorem dowiedziałem się, że to rójka. Po jakimś czasie duża część pszczół osiadła na płocie. Wtedy wkroczyłem do akcji i dzięki instrukcjom pana Franka udało mi się zagonić rój do kartonu, a na następny dzień zasiedlić w nowym ulu. Taka sytuacja miała miejsce trzy razy. Podczas dwóch następnych rójek zawisły one na gałęziach drzew przy których są ule. Wtedy cała rodzina była zaangażowana w ich złapanie. Musiałem się ubrać w fartuch, założyć pas, przyczepić do niego linę, rozłożyć drabinę i wejść na drzewo, żeby złapać rój. To był moment, kiedy nie wiedziałem za bardzo co się dzieje i dlaczego. Po wszystkim uzmysłowiłem sobie, jakie błędy popełniłem i teraz staram się tego unikać, chociaż jest to niesamowite zjawisko. Druga traumatyczna sytuacja zdarzyła się wiosną tego roku, kiedy po raz pierwszy otworzyłem po zimie ule i zobaczyłem, że przeżyły tylko 3 z 8, które miałem. Byłem załamany, ale udało mi się odbudować pasiekę
– To musiały być stresujące przeżycia! A jeśli chodzi o zabawną sytuację związaną z Twymi podopiecznymi? Zdarzyła się jakaś?
– Kiedyś pszczoła ugryzła mnie w łuk brwiowy i po paru minutach wyglądałem jak Rocky Balboa! (śmiech)
– Dla innych pewnie wyglądałeś zabawnie, ale ból musiał być przeokropny… Czy praca z pszczołami czegoś Cię nauczyła (oprócz tego, że nie można z nimi zadzierać)?
– Tak. Nauczyłem się cierpliwości, opanowania i szacunku do ciężkiej pracy, jaką trzeba wykonać, żeby zebrać jej owoce w postaci słodkiego miodu.
– Podziel się z nami jakimiś ciekawostkami dotyczącymi tych owadów.
– Interesująca jest ich komunikacja, jeżeli mamy na myśli pożytki. Pszczoły zbierają nektar, pyłki z danego gatunku w danym czasie, ale kiedy skończy się okres nektarowania, przenoszą się na inny gatunek. Kiedy pszczoła znajdzie duże źródło pożytków, napełnia swoje „wole” nektarem z danego kwiatka i leci do ula. Tam wypluwa troszkę, żeby inne pszczoły mogły sprawdzić jakość nektaru. Później zaczyna się taniec, którym informuje ona swoje siostry, gdzie znajduje się ów pożytek. Jeżeli porusza się po plastrze, po okręgu bardzo szybko, to wtedy pożytek jest blisko. Jeżeli wolniej i robi taniec wywijany w formie spłaszczonej ósemki – jest on dalej. Wskazuje ona też kierunek, w którym muszą się udać zbieraczki. Zatacza wtedy ósemki większe lub mniejsze w zależności od kąta, jaki jest pomiędzy linią pionu na plastrze, która odpowiada kierunkowi w stronę słońca, a linią środka ósemki.
– To bardzo interesujące. Wydaje mi się, że mało kto wie o sposobie komunikacji tych cudownych owadów. Na szczęście coraz bardziej doceniamy ich znaczenie, o czym świadczy choćby 8 sierpnia, który stanowi ich dzień. Co myślisz o takiej inicjatywie?
– Cieszy mnie to, że pszczoły mają swoje święto. Mam nadzieję, że rozwinie się ono na tyle, że uświadomi ludziom, jak bardzo ważne są to owady w naszym ekosystemie. Uważam, że jest to świetny pomysł. Mogłoby być takich więcej. Na przykład w każdym mieście powinny być „ule miejskie”, żeby pokazywać ludziom, jak wygląda życie pszczół, a tym samym – uczyć o nich.
– Co możemy zrobić, by zmniejszyć umieralność wśród pszczół?
– Wszelkiego rodzaju opryski na działkach robić wieczorami albo bardzo wcześnie rano w zależności od środka, jakiego używamy. Wiem, jest to trudne, ale dla tych owadów to bardzo ważne. Możemy sadzić kwiaty, które są miododajne szczególnie wczesną wiosną, kiedy jest bardzo mało pożytków. Te kwiaty mogą być dla nich zbawienne. Jeżeli widzimy, że do jakiegoś naszego oczka wodnego, czy też wiadra z wodą przylatuje dużo pszczół, to pomóżmy im poprzez podanie paru kawałków styropianu lub też pumeksu, na który mogą swobodnie wylądować i się napić. Tak, one też piją wodę!
– Jakich rad udzieliłbyś początkującym pszczelarzom?
– Potrzeba dużo cierpliwości, pracy oraz chęci i wiary. Kiedy kupimy dwa ule z pszczelimi rodzinami, to nie możemy się spodziewać od razu mnóstwa miodu. Pszczoły muszą z czegoś żyć i mieć zapasy na zimę. Dopiero w późniejszym czasie możemy im podbierać miodek i to w kontrolowanych ilościach. Kiedy sezon się kończy, to pszczelarze zimą i jesienią robią ramki dla uli lub też przetapiają stare ramki i uzyskują wosk pszczeli. Pszczelarze pracują cały rok prawie jak pszczoły! Przede wszystkim trzeba tego chcieć, bo robienie czegoś na siłę nie ma sensu.
R.B