MAŁE JEST PIĘKNE: Nasza siła tkwi w tym, że z czegoś małego potrafimy zrobić więcej
Gdy Krzysztof Bartoń na maturze w technikum mechanicznym chciał zdawać historię, okazało się, że chętnych jest zbyt mało i do egzaminu nie dojdzie. Jego zapał do odkrywania przeszłości nigdy jednak nie osłabł. Dbał o prowadzenie kronik OSP, rozmawiał z mieszkańcami, zbierał stare zdjęcia, dokumenty a także nadszarpnięte zębem czasu pamiątki. Dzięki jego determinacji możemy dziś poznać kim byli i czym kiedyś żyli mieszkańcy Siedlisk.
Gorączka sobotniej nocy
Siedliska od wielu lat związane są Turzem nie tylko poprzez wspólną parafię. Na początku XIX wieku były jego kolonią a od 1824 roku, przez ponad 70 lat, dzieci z Siedlisk uczyły się w tamtejszej szkole. Nic więc dziwnego, że prosto z Turza pojechaliśmy do Siedlisk, które 21 sierpnia przywitały nas strugami deszczu. W oczekiwaniu na słońce postanowiliśmy schronić się w budynku OSP, gdzie spotkaliśmy Aleksandrę i Krzysztofa Bartoniów. Pani Ola prowadzi tu świetlicę, a jej mąż jest komendantem gminnym OSP i od lat zajmuje się gromadzeniem informacji oraz zdjęć na temat historii Siedlisk. Razem wspaniale się uzupełniają, bo oboje są czynnymi członkami straży, działają społecznie i starają się ocalić dla przyszłych pokoleń jak najwięcej pamiątek po mieszkańcach wsi. Są też dziadkami i podczas naszego spotkania towarzyszyły im wnuki Adaś i Ala, którzy obdarowali nas na koniec wykonanymi przez siebie rysunkami.
Pani Ola, mieszkanka Kuźni Raciborskiej, przeprowadziła się do Siedlisk w 2000 roku za namową męża, który obiecał, że na wsi wreszcie będzie mieć upragnionego psa i kota. Wieś znała już w latach 80. za sprawą słynnych w regionie dyskotek „U Dudy”, które odbywały się co sobotę i gromadziły młodzież z okolicznych miejscowości. Nazwa, którą używano przez wiele lat, wzięła się od przedwojennego właściciela Johana Dudy, który w tym miejscu miał gospodę. W kultowym lokalu pani Ola poznała swojego przyszłego męża Krzysztofa, który był współorganizatorem dyskotek. – Na naszej wsi niewiele się działo, ale jak powstał Związek Młodzieży Wiejskiej to od władz gminnych dostaliśmy oficjalne pozwolenie na organizowanie dyskotek. Oczywiście w zamian musieliśmy chodzić w czerwonych krawatach na pochody z okazji 1 Maja. Na początku dysponowaliśmy tylko prywatnym sprzętem, ale pieniądze z biletów pozwoliły nam na zakup magnetofonu i nagłośnienia. Dj-ami byli najpierw chłopaki ze wsi, a potem stać nas już było na profesjonalnych prowadzących. Budynek, który wynajął nam Edward Czogała, miał dużą salę, był niedaleko przystanku autobusowego i od lat stał pusty więc świetnie się do tego nadawał. Dyskoteki „U Dudy” zaczęliśmy robić po stanie wojennym i ciągnęliśmy to aż do 1988 roku. Potem przenieśliśmy się do nowej sali przy remizie, gdzie je kontynuowaliśmy – tłumaczy pan Bartoń, który jako młody chłopak sprzedawał na nich bilety. Wycinano je z kartek zeszytu i przybijano związkową pieczątkę.
Oprócz sali „U Dudy” ZMW miał też do dyspozycji świetlicę wiejską usytuowaną z tyłu sklepu Gminnej Spółdzielni. – Kierowała nią Lucyna Pląder, która prowadziła ją również po przeprowadzce do nowej siedziby OSP. Po niej był Norbert Zimon, a potem moja żona – mówi pan Krzysztof. Bartoniowie pobrali się w 1990 roku i przez pewien czas mieszkali w Kuźni Raciborskiej. Pani Ola z przeprowadzki do Siedlisk zadowolona nie była, ale dość szybko zaaklimatyzowała się i rozpoczęła działalność w kole gospodyń wiejskich. – Koło powstało w latach 70. z inicjatywy Marii Gotzman, która została jego pierwszą przewodniczącą. Po niej prowadziły je kolejno: Paulina Czogała, Karmena Groborz, Gertruda Groborz, Gertruda Rompała, Adelajda Czogała i ja. Na początku panie spotykały się w swoich domach, a potem w świetlicy. Z opowiadań wiem, że nie miały żadnego sprzętu AGD, a o zastawę stołową było tak trudno, że kupowały co było dostępne w sklepach i jakoś to kompletowały. Tradycyjnie z okazji dożynek członkinie koła przygotowywały w sali OSP koronę dożynkową. Specjalizowała się w tym Renata Wycisk, która swoją wiedzę i umiejętności przekazywała młodszym koleżankom – mówi Aleksandra Bartoń. Gdy w 2004 roku została przewodniczącą KGW, panie dysponowały już w pełni wyposażoną kuchnią, w której można było przygotowywać dania na organizowane przez cztery lata śniadania wielkanocne dla mieszkańców, festyny, czy imprezy jubileuszowe strażaków.
Zapiski na wagę złota
Pan Krzysztof pokazuje nam w komputerze archiwalne zdjęcia przedwojennych Siedlisk i ręczny spis mieszkańców wsi, który przygotował jej pierwszy po wojnie sołtys i aktywista polonijny okresu międzywojennego – Karol Czogała. Według prowadzonego przez niego rejestru, w 1948 roku w Siedliskach mieszkało 579 osób, w tym 163 mężczyzn, 259 kobiet i 157 dzieci do trzynastego roku życia. Największą bolączką wczesnych lat powojennych był analfabetyzm. Na terenie gminy zarejestrowano 250 mieszkańców nie potrafiących pisać ani czytać, dla których zorganizowano kurs. Ukończyły go 23 osoby, ale najpierw trzeba było odbudować zniszczoną podczas działań wojennych szkołę, w której nauka zaczęła się w 1946 roku.
Z notatek, które pan Krzysztof sporządził na podstawie rozmów z mieszkańcami i informacji dra Jana Kalemby, dowiadujemy się, że po śmierci Karola Czogały sołtysem został Piotr Kalemba, który zajmował się rolnictwem i aprowizacją mąki dla ludności gminy Kuźnia Raciborska z czynnego jeszcze wówczas w Siedliskach młynu. 1 stycznia 1955 roku utworzono w Turzu Gromadzką Radę Narodową, w skład której wchodzili przedstawiciele Siedlisk, Budziska, Rudy i Turza. Jednym z jej przewodniczących był społecznik z Siedlisk – Karol Chroboczek.
W latach 60. Funkcję sołtysa pełnił Józef Kalemba, a po jego śmierci, przez pewien czas zastępowała go żona. W kwietniu 1978 roku obowiązki przejął Antoni Czogała, a po nim Norbert Zimon, który od 1977 do 2002 roku był też radnym. – To właśnie jemu należy się głęboki ukłon, bo z jego inicjatywy w 1985 roku rozpoczęto ukończoną trzy lata później budowę ośrodka kultury i sportu przy budynku straży pożarnej. Całe przedsięwzięcie robione było w większości w czynie społecznym. Powstał Wiejski Ośrodek Kultury, Sportu i Ochrony Przeciwpożarowej w Siedliskach z salą na 120 osób i sceną, świetlicą wiejską, pomieszczeniami KGW, szatniami, zapleczem z natryskami i pokojem sędziowskim dla LZS-u, pomieszczeniem DFK i świetlicą OSP. W tym samym czasie oddano do użytku też nowy budynek szkoły podstawowej w Siedliskach, w którym mieściło się także przedszkole – relacjonuje Krzysztof Bartoń, który w tym budynku obecnie mieszka.
W 2004 roku sołtysem Siedlisk wybrano Jana Krybusa, który dwa lata wcześniej został też radnym. Kierował wsią przez 20 lat i przekazał pałeczkę młodszemu koledze Rafałowi Krauze, który stanął na czele wsi w lipcu 2024 roku.
Jak mała kapliczka stała się centrum życia duchowego
Wsiadamy z panem Bartoniem do samochodu i zaczynamy objazd najciekawszych miejsc we wsi. Główna droga przez Siedliska została utwardzona tłuczniem w 1911 roku, a nazwy ulic pierwszy raz pojawiły się tu w 1937 roku. Zaraz po wojnie, zaledwie sześć z nich miało swoje nazwy. Były to: Gliwicka, Dąbrowskiego, Arki Bożka, Powstańców Śląskich, Mała i Domańskiego. Zaczynamy od tej pierwszej, przy której przez dziesięciolecia stał należący do rodziny Smiatków, a potem Wolek, młyn. – Spalił się w 2006 roku. Brałem udział w jego gaszeniu, ale temperatura była tak wysoka, że stojąca przy ulicy latarnia stopiła się. W ciągu dwóch tygodni młyn rozebrano, a Rada Sołecka chciała ten teren w całości zagospodarować. Niestety, okazało się, że nie jest jeszcze uregulowany prawnie pod względem własnościowym, więc powstało tu tylko miejsce rekreacyjne nazwane Skwerem Młyńskim, na którym można jeszcze zobaczyć zachowane koła młyńskie – pokazuje pan Krzysztof.
Opodal skweru stoi budynek, w którym kiedyś odbywały się dyskoteki, a naprzeciw niego dom, gdzie przed wojną była piekarnia, a potem przez wiele lat funkcjonował sklep GS-u i świetlica wiejska. Zatrzymujemy się przy starym budynku szkoły, który jest teraz w prywatnych rękach i po gruntownym remoncie w niczym nie przypomina już tego z archiwalnych zdjęć. Za nim stoi odnowiona kaplica pw. Niepokalanego Serca Najświętszej Marii Panny. Zbudowano ją w 1872 roku jako wotum dziękczynne od mieszkańców Siedlisk za zakończenie i powrót ludzi z wojny trzydziestoletniej. Przez wiele lat była pod wezwaniem św. Nepomucena, ale w 1982 roku ojcowie misjonarze, podczas odprawionej przy kaplicy mszy, nadali jej nowy patronat. Drewniana figurka świętego trafiła do Muzeum Ziemi Rybnickiej, a zastąpiła ją figurka Matki Boskiej. Od tego czasu każdego roku, w sobotę 1,5 tygodnia po Bożym Ciele, odprawiana jest pod kapliczką msza. Kiedyś odprawiali ją ojcowie misjonarze, których ks. Antoni Strzedulla zapraszał na odpust. Tradycję tę przejął późniejszy proboszcz Józef Ledwig, który odprawiał ją osobiście, a dziś robi to ks. proboszcz Marcin Szaboń. Za ks. proboszcza Ledwiga był też zwyczaj święcenia pod kapliczką pokarmów w wielką Sobotę. Przez 50 lat opiekowała się nią Marta Kurzeja, którą wszyscy znają jako Gizelę, a która ten zwyczaj przejęła po mamie Gertrudzie. Dziś kapliczką zajmuje się Aleksandra Bartoń. – Na początku był przy kaplicy ręczny dzwon, którym dzwoniło się gdy ktoś umarł codziennie o 12.30 aż do dnia pogrzebu oraz na powitanie Nowego Roku. Kiedy przejęłam opiekę nad nią musiałam się nauczyć jak to robić. Ja tę linkę, za którą się pociągało, w dniu śmierci papieża urwałam. Teraz mamy automatyczny dzwon, który włącza się sam na Anioł Pański – tłumaczy pani Ola.
Przy ul. Gliwickiej 15 wciąż stoi rodzinny dom ks. Ignacego Czogały, przed którym zrobiono pamiątkowe zdjęcie z jego prymicji w 1937 roku. Ignacy urodził się w Siedliskach 1 lutego 1908 roku. Wstąpił do salezjanów, śluby zakonne złożył 28 lipca 1937 w Czerwińsku, a święcenia kapłańskie otrzymał 24 czerwca 1937 w Krakowie. Był absolwentem krakowskiego Instytutu Teologicznego przy domu zakonnym NMPNP. Pracował jako prefekt w Aleksandrowie Kujawskim, gdzie po ataku Niemców na Polskę został przez nich aresztowany i rozstrzelany 18 listopada 1939 rok. Miał 31 lat.
Pochodzący z roku 1930 niewielki domek niedaleko kaplicy należy do pani Kurzei, która chętnie dzieli się z nami swoimi wspomnieniami z pierwszych powojennych lat w Siedliskach.
Zapomnijcie o ojczystym języku
Marta Kurzeja urodziła się w 1938 roku w Karow koło Gethin jako Gizela Pötsch. Jej mama Gertuda pochodziła z Siedlisk, gdzie była jednym z ośmiorga dzieci Marii zd. Hoffmann i Karola Kurzei. Wzorcem wielu innych dziewczyn ze wsi, Gertruda wyjechała w głąb Niemiec do pracy. Tam poznała przyszłego męża Waltera Pötscha i tam przyszła na świat piątka ich dzieci: Ursula (1937), która zmarła w wieku 7 lat, Gizela (1938), Günter (1940), Wolfgang (1941), który zmarł w wieku niemowlęcym i Sonja (1947). – Ojciec zginął na wojnie i mama została z trójką dzieci sama. Jej siostry pisały, żeby wróciła do rodzinnego domu. Przyjechaliśmy w listopadzie 1948 roku w „krowiokach” czyli wagonach bydlęcych do Kędzierzyna, a stamtąd zabrali nas do Siedlisk. Dziadek, który pracował w kopalni w Rydułtowach, zmarł w 1943 roku, ale żyła jeszcze babcia Maria i liczne rodzeństwo mamy z dziećmi – wspomina pani Gizela.
Pierwsze lata w nowym kraju nie były dla nikogo łatwe, bo oprócz biedy trzeba się było mierzyć ze strachem. Nie można było mówić po niemiecku, pisać po niemiecku, ani przyznawać się do tego, że ma się niemieckie korzenie. Siedel zastąpiły Siedliska, a Marta Pötsch i jej rodzina musiała wrócić do rodowego nazwiska. – Nikt z nas nie znał słowa po polsku, ale jak tylko poszliśmy do szkoły, to w domu już się nie rozmawiało po niemiecku, bo był zakazany. Babcia z mamą nawet modliły się po polsku, ale każdy mówił do mnie Gizela, chociaż zmienili mi imię na Marta – tłumaczy pani Kurzeja. Kiedy jej mama dostała pracę sprzątaczki w szkole, zamieszkali na jej piętrze. – Na parterze mieszkała nauczycielka Janina Pląder z mężem Zbigniewem. Oni zajmowali trzypokojowe mieszkanie na dole, my mieliśmy pokój z kuchnią na górze. Po lekcjach i w każde wakacje chodziłam z rodzeństwem pomagać w polu gospodarzom, za co dostawaliśmy jedzenie. Zaczęłam pracować jak miałam 10 lat – wspomina pani Gizela, która po 7-letniej podstawówce i kursie wieczorowym w Turzu, rozpoczęła pracę w Azotach w Kędzierzynie-Koźlu.
Z powojennych Siedlisk pani Kurzeja pamięta doskonałego krawca Alojzego Blokesza, który był głuchoniemy, ale potrafił uszyć wszystko od płaszcza po spodnie, Johana Dudę, prowadzącego z żoną karczmę, w której organizowano wesela, największych gospodarzy we wsi, wśród których byli Roman Czogała, Karol Chroboczek i Wiktor Czogała oraz drogę z domu na dworzec w Kuźni Raciborskiej, którą pokonywała przez 33 lata swojej pracy w Azotach.
Dom, w którym mieszka do dziś Gmina wynajęła jej matce po tym, jak jego właściciel, pan Choroba, wyjechał na stałe do Niemiec. – Siostra i brat wyprowadzili się do Kuźni Raciborskiej, a mama zmarła, ale przed śmiercią zdążyła mi jeszcze powiedzieć, że na pomniku chce mieć nazwisko po mężu, więc podaliśmy oba. Ja też zastanawiałam się nad zmianą, ale byłoby z tym sporo kłopotu, więc zostałam Martą, ale i tak wszyscy w Siedliskach wiedzą, że ja jestem Gizela.
Katarzyna Gruchot