MAŁE JEST PIĘKNE: O Polaku, którego pokochali Ślązacy
Był najdłużej urzędującym sołtysem w gminie Krzanowice i człowiekiem, który na zaufanie mieszkańców Borucina musiał zapracować. Nie miał tu swoich korzeni, nie znał gwary śląskiej ani morawskiej, ale pokochał tę wieś i dbał o nią jak najlepiej potrafił. Gdy w marcu 2019 roku, po 30 latach sołtysowania, Ryszard Polak rezygnował ze swojej funkcji, radni miejscy żegnali go owacjami na stojąco.
W poszukiwaniu swojego miejsca
Duża rodzina i dom, do którego zawsze można wracać – to było największe marzenie pana Ryszarda, który nigdy nie poznał własnych rodziców, a większość dzieciństwa spędził w sierocińcach. Urodził się w 1948 roku w Warszawie jako Ryszard Kaczorowski i od razu trafił do tutejszego domu małego dziecka, z którego został przeniesiony do Większyc na Opolszczyźnie. Stamtąd pojechał do kolejnego ośrodka w Kietrzu, skąd w wieku 10 lat trafił do rodziny adopcyjnej. Maria i Józef Polakowie byli bezdzietnym starszym małżeństwem. Pochodzili z Kieleckiego, ale po wojnie zamieszkali w Jakubowicach koło Namysłowa, gdzie dostali niewielkie gospodarstwo. Chłopiec, który od początku pomagał rodzicom w polu, tak pokochał rolnictwo, że po skończonej Szkole Podstawowej w Idzikowicach wybrał Technikum Rolnicze w Namysłowie.
Oprócz miłości do agronomii, Ryszard Polak miał też dar społecznikostwa. Działał w Związku Młodzieży Wiejskiej i w wieku 24 lat został sołtysem Jakubowic. Jego marzenie o własnej rodzinie spełniło się w 1970 roku, gdy ożenił się z mieszkanką tej samej wsi – Aleksandrą. W tym samym roku przyszła na świat ich córka Aleksandra, dwa lata później syn Bernard, a w 1977 roku najmłodsza Joanna. – Pochodzę z wielodzietnej rodziny, a mąż był sam i miał rodziców w podeszłym wieku, więc ja przeniosłam się do jego domu. Mieszkał w budynku, który zajmowały jeszcze trzy inne rodziny i objął 5-hektarowe gospodarstwo, do którego po ślubie dokupiliśmy jeszcze kolejnych pięć hektarów. Chcieliśmy się budować, ale nie dostaliśmy pozwolenia, więc zaczęliśmy szukać jakiegoś innego rozwiązania. Mąż miał w Raciborzu kuzynkę, która dała nam znać, że w Borucinie jest do sprzedaży dom, którego właściciel wyjechał do Niemiec. Kupiliśmy go i w 1979 roku przeprowadziliśmy się razem z teściową na Śląsk. W Jakubowicach jeszcze przez kilka lat trzymaliśmy ziemię, a mąż doglądał gospodarstwa dojeżdżając tam. Później wszystko sprzedaliśmy – tłumaczy pani Aleksandra.
Polakowie byli młodzi i pełni optymizmu. W Borucinie wszystko im się podobało, ale wielu rzeczy musieli się nauczyć od nowa. – Nie mieliśmy tu żadnej rodziny ani znajomych, ale mąż zawsze umiał się z wszystkimi dogadać. Kochał rolnictwo, miał w tej dziedzinie dużą wiedzę i chętnie wszystkim doradzał. Szybko zaprzyjaźnił się z Osfaldem Machurą, któremu pomagał w gospodarstwie, gdy nie mieliśmy jeszcze własnego. U nas na wigilię jadło się zupę z leśnych jagód z kluseczkami, a moja teściowa gotowała kaszę jęczmienną z suszonymi śliwkami. W Borucinie nauczyłam się robić moczkę i zaczęliśmy obchodzić urodziny, zamiast imienin. W moim rodzinnym domu było nas dziesięcioro, więc jak zapraszaliśmy moje rodzeństwo to mieliśmy zawsze duże imprezy. Mąż lubił, jak wszyscy siadaliśmy przy wspólnym stole. Miał bardzo dobry kontakt z dziećmi i lubił rozpieszczać swoich jedenaścioro wnucząt, a potem kolejne prawnuki. Był domatorem, który najlepiej odpoczywał w domu z rodziną – mówi pani Ola.
Z kołeczkami na cestę
Pan Ryszard znalazł zatrudnienie w stacji uzdatniania wody w Borucinie, której kierownikiem był pan Kandziora. Przepracował tam 15 lat, zajmując się jednocześnie własnym gospodarstwem. Jego żona, która miała już doświadczenie zdobyte w pracy w handlu w Jakubowicach i Namysłowie, znalazła pracę w borucińskim barze. – To był bardzo dobry pomysł, bo oswoiłam się z gwarą i poznałam dużo osób. Szybko zrozumiałam, co moja szefowa chce, jak mnie wysyłała po „tischdecke” i pamiętam takie zdarzenie, jak mały chłopiec poprosił mnie o kołeczki. Nie wiedziałam co to jest, więc podałam mu paluszki. Pokiwał przecząco głową i pomógł mi wtedy jakiś starszy pan, który popijał piwko przy bufecie mówiąc: pierona, synek nie umiesz powiedzieć, że chcesz zapałki? Innym razem wysłałam syna z jego kuzynem na zakupy do sklepu i poszli sobie na skróty przez pole. Wyszła do nich jakaś starsza pani i pyta: synki, wy nie wiecie kaj je cesta? Ale oni szli dalej, bo nie zrozumieli o co jej chodzi. Najgorzej miała moja teściowa, która już była w podeszłym wieku i nie potrafiła się dogadać w sklepie. Tylko mój mąż nie miał z tym najmniejszego problemu, choć posługiwał się wyłącznie językiem polskim – wspomina pani Aleksandra i dodaje, że wynikało to pewnie z tego, że był zawsze towarzyski i miał ogromną łatwość nawiązywania nowych kontaktów. – Jego wszędzie było pełno, rozpierała go energia i jak się w coś zaangażował, to myślał, że przewróci świat do góry nogami. Spędziliśmy razem 52 lata i to jest na tyle dużo, żebym mogła powiedzieć, że trafiłam na bardzo dobrego i wrażliwego człowieka – podkreśla pani Polak.
Służba mieszkańcom
Kiedy sołtys Augustyn Waniczek chciał już odpocząć od zajmowania się sprawami wsi, mieszkańcy wybrali na jego miejsce Ryszarda Polaka, który w czasie dziesięciu lat spędzonych w Borucinie dał się poznać jako osoba wzbudzająca powszechne zaufanie. Swoją pierwszą kadencję rozpoczął w 1989 roku, a sołtysem był do 2019 roku. – To była praca społeczna, trwająca 24 godziny na dobę – mówił „Nowinom Raciborskim” o 30 latach sołtysowania, gdy w marcu 2019 roku rezygnował ze swojej funkcji. Przez te wszystkie lata wielokrotnie pisaliśmy o jego inicjatywach i pomysłach. Współorganizował Dni Borucina i dożynki, zainicjował reaktywację koła gospodyń wiejskich, utworzenie skweru na „Kałuży”, czy placu zabaw dla dzieci i pojawiał się wszędzie tam, gdzie ważyły się sprawy mieszkańców Borucina.
Był pomysłodawcą utworzenia stałego funduszu, z którego wypłacane byłyby pieniądze za sprzątanie błota z ulic i optował za przeznaczaniem części funduszu sołeckiego na dopłaty dla miejscowych rolników, którzy zajmowaliby się koszeniem przydrożnych rowów i poboczy. Dzięki jego staraniom udało się odremontować instalację elektryczną oświetlenia ulic, przeprowadzić kapitalny remont ul. Tylnej oraz części ul. Klonowej, gdzie dodatkowo powstała kanalizacja, utwardzić drogę polną w kierunku granicy i odcinek drogi prowadzącej na Urbanek, wyremontować toalety w domu kultury czy odnowić boisko Naprzodu Borucin. Sołtys pilnował budowy chodnika przy ul. Bończyka i odwadniającego korektora kanalizacyjnego przy ul. Kopernika i Rostka.
Był członkiem Rady Parafialnej, a w Radzie Sołeckiej współpracował m.in. z Jerzym Kocjanem, Romanem Sonnekiem, Henrykiem Szramkiem, Kornelią Lach, Marią Machurą, Arturem Machurą, Romanem Walaszkiem, Stanisławem Kucem, Romanem Kucem, Tadeuszem Piksą, Bronisławem Kozubem, Janem Szwerlakiem, Andrzejem Sosną, Jerzym Mrazkiem, Bernardem Polakiem, Bernardem Zacharzowskim, Marią Rzeźnicką, Jerzym Musiołem, Marią Mikołajczyk, Wacławem Fojcikiem i Henrykiem Kasznym.
Gdy w czerwcu 2019 roku burmistrz Andrzej Strzedulla i przewodniczący rady Jan Długosz uhonorowali Ryszarda Polaka i Józefa Strachotę z Pietraszyna statuetkami za wieloletnią działalność samorządową, radni zgotowali byłym sołtysom owację na stojąco. Pan Ryszard ze wzruszeniem dziękował wtedy gminie za wiele lat współpracy, życząc tego samego swojemu następcy. Zasłużonym odpoczynkiem nie cieszył się jednak długo. Zmarł trzy lata później, 10 września 2022 roku. Został pochowany w Borucinie, do którego trafił przypadkowo i który stał się jego wymarzonym domem.
Katarzyna Gruchot