Urzędnik nasz pan
Katarzyna Warchoł mieszka w Połomi od niedawna. Przeprowadziła się tutaj razem z mężem z Katowic. Można powiedzieć, że nic lepszego im się trafić nie mogło, bo dom, który kupili stoi na uboczu wśród zieleni z daleka od wielkomiejskiego zgiełku. Jako właściciele muszą za niego odprowadzać do tutejszego Urzędu Gminy podatek od nieruchomości. Starają się wypełniać ten obowiązek, choć pani Katarzyna przyznaje, że kilka razy spóźniła się z wpłatą należności o kilkanaście dni. Nigdy jednak nie zalegała z płatnościami. Jakież było jej zdziwienie, kiedy w marcu do zakładu pracy męża przyszła informacja, że część jego zarobków zostaje zajęta przez komornika na poczet zaległości związanych z brakiem wpłaty podatku od nieruchomości.
– Nie mogłam w to uwierzyć. Chodziło o płatność z lipca 2006 roku, ale ja miałam wszystkie dowody wpłaty. Poszłam z nimi do Urzędu Skarbowego, żeby wyjaśnić całą sprawę – mówi Katarzyna Warchoł.
Pracownica skarbówki próbowała osobiście wyjaśnić sprawę. Zadzwoniła do gminy i spytała, o jaką należność zatem chodzi. Poinformowano ją, że nie wpłynęła należność za sierpień 2006 roku.
Po nitce do kłębka
W Urzędzie Skarbowym poradzono zdezorientowanej mieszkance Połomi sprawdzenie czy poczta, na której wpłacała pieniądze na pewno przesłała je na konto gminy. Pani Katarzyna wysłała pismo i otrzymała odpowiedź, że poczta wszystkich obowiązków dopełniła.
– Zirytowna poszłam do Urzędu Gminy. Pokazałam wszystkie dowody wpłaty, ale tam usłyszałam od pani skarbnik, że one nic nie znaczą, bo pieniędzy i tak na koncie nie ma. Do tego okazało się, że chodzi jednak o tę nieszczęsną wpłatę z lipca 2006 r., a nie z sierpnia. Puściły mi nerwy. W sumie z wszystkimi dodatkowymi obciążeniami chodziło o 71 złotych – tłumaczy Katarzyna Warchoł.
Aby uniknąć dalszych kłopotów, mieszkanka Połomi zapłaciła jeszcze raz brakującą sumę. Pojechała także do banku, w którym w lipcu wpłacała feralną kwotę.
– Pracownica wklepała do komputera dane z dowodu wpłaty i okazało się, że te pieniądze poszły jednak na konto gminy. Poprosiłam, żeby zadzwoniła do filii w Mszanie, która ma te pieniądze. Wiedziałam, że jak ja tam się zjawię, to znowu im nawymyślam – opowiada pani Katarzyna.
Przepraszam to tylko pomyłka
W Urzędzie Gminy w Mszanie przyznają się do pomyłki, ale inne zarzuty pani Katarzyny odrzucają.
– To wszystko dlatego, że zaksięgowałam tę wpłatę nie na poczet podatku, tylko zaległości mandatowych. Przeprosiłam za to – próbuje się bronić winna całego zamieszania Stefania Rębacz, inspektor ds. podatków i opłat w urzędzie.
Pytanie tylko dlaczego, skoro nie leży to w uprawnieniach urzędniczki, bo takie należności może ściągać jedynie urząd skarbowy.
Sprawa mandatów, które na swoim koncie ma pani Katarzyna jest chyba objęta wyjątkową troską urzędników z Mszany, bo 71 złotych, które musiała dodatkowo wpłacić na konto gminy także proponowali przelać na te zaległości.
Każdy popełnia błędy
Pani Katarzynie zaproponowano gratyfikację pieniężną.
– Nie mogliśmy jej jednak wypłacić takiej kwoty jak za delegację, bo nie jest pracownikiem urzędu. Zaproponowaliśmy, aby sama wyliczyła poniesione koszty, bo urzędniczka, która popełniła błąd chciała z własnej wypłaty pokryć te należności. Niestety nie udało nam się dogadać – mówi Jerzy Grzegoszczyk, wójt Mszany.
– Zaproponowano mi 20 złotych. Ale tu nie chodzi o pieniądze, tylko o to, że najedliśmy się wstydu. Mąż ciągle wysłuchuje docinków, że kupił dom a nie stać go na jego utrzymanie. Poza tym jak zwykły śmiertelnik popełni błąd, to zawsze ponosi za to jakieś konsekwencje. Urzędnicy niczym się od nas nie różnią, pora więc, żeby i oni odpowiadali za swoje zaniedbania – kwituje Katarzyna Warchoł.
Wójt Mszany wciąż rozważa cały problem, bo jak mówi nie zna jeszcze wyjaśnień pracowników. Usłyszał je podczas naszej rozmowy z urzędniczką.
Czy wyciągnie jakieś konsekwencje? Raczej nie, bo to tylko pomyłka, a te jego zdaniem popełnia każdy.
(j.sp)