Muszę żyć dla córki
Mariana Siegmunda z Wodzisławia znają głównie pasażerowie Międzygminnego Związku Komunikacyjnego. Od 19 lat jest kierowcą autobusu. Zwyciężył we wszystkich ośmiu konkursach na Najlepszego Kierowcę Roku. Od kilku miesięcy nie pojawił się na trasie. - Ludzie do dzisiaj pozdrawiają mnie na ulicy i pytają, dlaczego zniknąłem. Nie mówię im całej prawdy. Długo by opowiadać co i dlaczego. Oni mają dość swoich problemów - mówi pan Marian.
Zaspali to czekałem
Kierowca z uśmiechem na twarzy wspomina zabawne sytuacje i ciekawe postacie towarzyszące mu podczas pracy. - Znałem wszystkich stałych pasażerów. Wiedziałem, przy której furtce kto wysiada. Zatrzymywałem się. Ludzie starsi to doceniali. Nawet dzieci miały numer mojego telefonu. Gdy jeden czy drugi uczeń zaspał do szkoły, dzwonił i prosił, bym poczekał i… czekałem. Nie było problemu. Oni byli zadowoleni, ja również - wspomina pan Marian.
Bardzo ważnym elementem podróży była muzyka. - Gdy jechały osoby starsze, leciały popularne szlagry. Dla młodzieży miałem coś szybszego. Zdarzało się, że ludzie podróżowali ze mną tylko po to, by mi towarzyszyć i słuchać muzyki - dodaje popularny kierowca.
Organizm nie wytrzymał
Wodzisławianin z powodów zdrowotnych musiał zrezygnować z jazdy na trasach MZK. Pracuje na bazie w Jastrzębiu jako kierowca przetokowy. Jego zadaniem jest wjazd autobusem na kanał czy na myjnię.
Nie wytrzymał stresu, który czekał na niego w domu. Osiemnastoletnia córka Beata wymaga stałej opieki. Od urodzenia nie mówi, nie widzi i samodzielnie się nie porusza. Ma bardzo zaawansowane porażenie mózgowe. Poza tym problemy zdrowotne miała druga jego córka, ponad dwuletnia Karolika. Niewiele brakowało, by zmarła w szpitalu. Zdrów jak ryba jest jedynie piętnastoletni syn Tomek.
Ona jest moim serduszkiem
Opieka nad sparaliżowaną córką to nie lada wyzwanie. - Ona jest jak roślinka, jak noworodek, może nawet gorzej. Mimo to kocham ją do szaleństwa. To moje serduszko - mówi pan Marian. - Nie wiem, jak ona mnie rozpoznaje, ale daje sygnały, że jestem jej bliski. Kiedy przyjdę i ją przytulę, obraca oczami, mocno westchnie i momentalnie się uspokaja. Jest wspaniała - dodaje wodzisławianin.
Równie ciepło opowiada on o małej Karolince, która także przeżyła niemało. W marcu ubiegłego roku zachorowała. Lekarze stwierdzili grypę. Poprawa nie następowała. Kolejna diagnoza: zapalenie płuc z zaciekiem. Cztery tygodnie w wodzisławskim szpitalu i brak poprawy. Podróż do kliniki w Zabrzu. Diagnoza na miejscu: zapalenie płuc, pojawił się ropień.
Dziewczynka przez tydzień nie mogła wychodzić z łóżeczka. Wprowadzone do organizmu rurki wysysały ropę. Nastąpiła poprawa. - Ona była naprawdę bardzo dzielna - mówi Barbara Siegmund, żona pana Mariana. - Obawialiśmy się najgorszego. Dzięki Bogu dzisiaj jest wszystko w porządku. Niestety napięcia nie wytrzymał mąż. Siedząc przy szpitalnym łóżeczku córki, osunął się na podłogę. To było serce - dodaje kobieta.
Uciekł do córki
Mariana Siegmunda przewieziono do wodzisławskiego szpitala przy Wałowej. Na dalsze leczenie się nie zgodził. - Musiałem uciekać do domu. Tam czekała Beatka, nie miał się nią kto zająć. To było wówczas, gdy żona pojechała z młodszą córką do Zabrza - tłumaczy pan Marian. Serce w dalszym ciągu dawało się we znaki. W kwietniu już na dłużej trafił na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Sparaliżowaną Beatką przez kilka dni zajęli się znajomi z Godowa.
To sprawka Pana Boga
Dzisiaj życie całej rodziny nieco zwolniło. Pan Marian musi się oszczędzać. Mała Karolinka ma się dobrze, stan niepełnosprawnej Beatki bez zmian. - Moim marzeniem jest tylko, by ona odeszła wcześniej niż ja. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś inny mógł się nią opiekować. Zbyt mocno ją kocham - mówi pan Marian.
Czy starczy sił, by ciągle czuwać przy córce? Skąd je czerpie najpopularniejszy kierowca w powiecie?
- Rano się przeżegnam, przy jedzeniu i wieczorem. To chyba to. To sprawka Pana Boga. Ona daje siły - twierdzi mężczyzna.
Rafał Jabłoński