Korciło mnie, by przeskrobać
Dorota Nowak reżyser Teatru Wodzisławskiej Ulicy, w 1998 r. otrzymała tytuł Reżysera Roku w Teatrze Amatorskim. Staram się swoim życiem za bardzo wstydu nie przynosić bliższej i dalszej rodzinie, sąsiadom czy znajomym. Trzeba coś o sobie dobrego powiedzieć na początku Nowego Roku. Któż to zrobi, jeśli nie ja sama. Od dzieciństwa jednak miewam ciągoty do łgarstw i przekrętów. Co tam ciągoty! Oszukiwałam! I to nieraz!
Staram się swoim życiem za bardzo wstydu nie przynosić bliższej i dalszej rodzinie, sąsiadom czy znajomym. Trzeba coś o sobie dobrego powiedzieć na początku Nowego Roku. Któż to zrobi, jeśli nie ja sama. Od dzieciństwa jednak miewam ciągoty do łgarstw i przekrętów. Co tam ciągoty! Oszukiwałam! I to nieraz! W pierwszej klasie podstawówki, kiedy kupiłam pięć losów na szkolnej loterii, i wszystkie były puste, bez wahania skorzystałam z przysługi koleżanki, która mi na losie wpisała numer „trzydzieści", żebym mogła „wygrać" chociaż… miseczkę na wodę do mieszania farb, do której była przyklejona ta „moja" trzydziestka. To był pierwszy przekręt w moim życiu. Zanosiło się na to, że wyrośnie ze mnie malwersantka i aferzystka. Ale miseczkę oddałam. Musiałam! Mama i tata kazali. Zamiast należnej kary dostałam w szkole pochwałę za odwagę cywilną. Dalej mnie korciło, żeby coś przeskrobać. I korci do dziś! Ciekawe, czy każdego tak coś spycha na manowce?
Kiedyś przedłużyła mi się randka. Dlatego z opóźnieniem zgłosiłam się do prowadzenia konferansjerki, co było ongiś moją zawodową powinnością. Żeby spóźnienie jakoś usprawiedliwić, opowiedziałam zwierzchnikowi oraz współpracownikom zmyśloną na poczekaniu dramatyczną historię o wypadku, pogotowiu i strasznych rzeczach, których byłam rzekomą uczestniczką i nieomalże - ofiarą. Relacjonowałam to wszystko ochrypłym z przerażenia głosem, wzbudzając powszechne współczucie… Jakże więc - w stanie kompletnego rozstroju nerwowego (znakomicie zagrana etiuda aktorska) - miałam jeszcze zapowiadać występy recytatorów? Sama uwierzyłam w swoje kłamstwo, więc i płacz zjawił się jak na zawołanie. Otoczona powszechnym współczuciem, zostałam odesłana na obowiązkowy wypoczynek do domu. A za rogiem czekał mój chłopak…
W jakiś czas potem - ta historia zmyślona wydarzyła się na prawdę. Finałem randki tym razem był wypadek na motorze. Prawdziwy. Nie była to wielka katastrofa. Ale napędziła nam strachu. Mojego chłopaka opatrzyło pogotowie, a ja - po umyciu rąk i kolan, przystąpiłam do objęcia zawodowych zadań konferansjera wojewódzkiego przeglądu śpiewaków ludowych. Nie próbowałam się już - tak jak poprzednio - uchylać od roboty. Dopiero podczas przerwy na posiłek, opowiedziałam współpracownikom o zdarzeniu. Mówiłam po kolei co i jak, chłodno, rzeczowo. Koledzy spoglądali na mnie dziwnie, wymieniając między sobą ironiczne uśmieszki. Nie uwierzyli w wypadek, który rzeczywiście miał miejsce, choć kilka tygodni wcześniej - bez zastrzeżeń - przyjęli do wiadomości ten zmyślony.
W miarę, jak przybywa mi lat i rozumu, boję się tej pułapki, jaka się czai w każdym łgarstwie: że może wywołać wilka z lasu, że trzeba pamiętać, co się komu nałgało, no i że wersje muszą się zgadzać! A nuż kiedyś przez pomyłkę prawdę palnę? Zmyślenia ulatują z pamięci, a rzeczywistość sama w sobie jest prawdą. Więc jeśli czasami - z podszeptu złych mocy - moje hamulce moralne słabiej działają, podpowiadając wykręt i kłamstwo - odmawiam. Dla własnej wygody! Wtedy z braku wolnej pamięci skazana jestem na prawdę. A razem ze mną ci, co mnie słuchają albo czytają …