Mąż mógł swobodnie zabić żonę
O jej życie i zdrowie martwili się także najbliżsi, ale młoda dziewczyna była już w Zakonie Sióstr Misyjnych Służebnic Ducha Świętego w Raciborzu i nie zamierzała zmieniać swoich planów.
- Rodzice oglądali akurat w telewizji jakiś dokument o pogrzebach w tamtym zakątku świata. Pomalowane gliną twarze i zawodzenie ludzi było przerażające. Zapytali więc ,czy przemyślałam swój wybór - wspomina siostra Stefania.
Pierwsze miesiące spędziła na wybrzeżu. Musiała się nauczyć języka, żeby móc pracować z rdzennymi mieszkańcami. Cieszyła ją ich otwartość i życzliwość. Powoli przyzwyczajała się do innej kultury. Życie na wybrzeżu nie było łatwe. Krajobraz co prawda przypominał widokówki z katalogów biur turystycznych, ale codzienność nie była już taka sielska. Zmorą były bardzo wysokie temperatury i duża wilgotność powietrza. Do tego szalała malaria.
- To było najgorsze. Przez tę chorobę wiele młodych sióstr, które czasem ledwo co przyjechało do Papui umierało - wspomina zakonnica.
Siostrę Stefanię przeniesiono jednak do ośrodka misyjnego w górach. Tam już takiego niebezpieczeństwa nie było. Została koordynatorką do spraw rodziny. Praca nie była łatwa. Powszechne wśród tubylców było wielożeństwo, a kobieta była jedynie przeznaczona do rodzenia dzieci i zajmowania się świniami. Mąż mógł nawet zabić swoją wybrankę lub dotkliwie pobić i nie czekała go za to żadna kara. Od niedawna dopiero takie postępowanie karane jest więzieniem.
- Dawniej kobiety były kupowane przez swoich przyszłych mężów za świnie, muszle, sól. Jeżeli mężczyzna był bogaty, mógł sobie kupić kilka kobiet. Liderzy mieli nawet po 10 żon. Teraz płaci się pieniędzmi. W przeliczeniu na złotówki wychodzi jakieś 10 tys. zł - opowiada siostra Stefania.
Wielożeństwo powodowało, że wśród rdzennej ludności zaczął się szerzyć HIV i choroby weneryczne. Duchowni próbowali edukować mieszkańców, ale efekty przynajmniej na razie są niewielkie. Zmieniły się za to niektóre obyczaje. Wśród Papuasów obowiązywała niemal starotestamentowa zasada oko za oko, ząb za ząb.
- Kiedyś zabito dwóch lekarzy. Pod koła ich samochodu wbiegło dziecko. Zginęło na miejscu. Nie było żadnego sądu, a raczej samosąd. Nie zdążyli nawet uciec. Dzięki misjom teraz już umieją się dogadać, przebaczać - mówi siostra.
Zakonnica wróciła do Polski pięć lat temu. W Papui Nowej Gwinei była aż 32 lata. Chciała zostać dłużej, ale kłopoty zdrowotne jej na to nie pozwoliły. Swoimi przeżyciami z egzotycznej wyprawy podzieliła się z członkami koła emerytów i rencistów z wodzisławskiej dzielnicy Kokoszyce, którzy zaprosili ją na swoje opłatkowe spotkanie.
(j.sp)