Nieznajomy ich uratował
Maria i Henryk Klapuchowie nie mają za co żyć. W ubiegłą sobotę kobieta prosiła o wsparcie klientów marketu Kaufland w Wodzisławiu. Spotkała Jacka z Mszany. Zrobił zakupy i przywiózł do domu. Jak się później okazało uratował także życie panu Henrykowi. Jego poparzone nogi zaczęły już gnić. Mężczyzna siedem dni siedział w domu i nie dzwonił po pomoc.
WODZISŁAW Niedziela, około godz. 12.00 dzwoni telefon. Numer mi nie znany. W słuchawce odzywa się młody głos: „Jestem w mieszkaniu starszych ludzi. Mężczyzna ma strasznie poparzone nogi. Proszę przyjechać, ul. Bolesława Prusa w Wodzisławiu. Tym ludziom trzeba pomóc”. Wsiadam w samochód i jadę.
W mieszkaniu stoi dwóch młodych mężczyzn. Jeden z nich to człowiek kontaktujący się ze mną przed kwadransem. Na starym, zniszczonym fotelu w kuchni siedzi starszy pan. Widać, że cierpi. Nogi ma przykryte kocem. Nad nim jego żona. – Nazywam się Maria Klapuch a to mój mąż Henryk – mówi gospodyni.
Pozostali bez grosza
Dzień wcześniej, w sobotę, 58-letnia kobieta żebrała pod marketem Kaufland w Wodzisławiu. Nie ma za co żyć. 28 lat pracowała w handlu. Potem była renta, której kilka lat temu ją pozbawiono. Do emerytury pozostały dwa lata. Wielokrotnie szukała pracy. Nie udało się. Jej o cztery lata starszy mąż jest dekarzem. Najpierw pracował w odlewni, potem w spółdzielni mieszkaniowej, a ostanie 12 lat w prywatnej firmie kuzyna. Nie miał pojęcia, że ten nie opłaca za niego składki ZUS. Do emerytury pozostały trzy lata.
Do grudnia ubiegłego roku małżeństwo żyło z emerytury matki pana Henryka, dlatego nie kwalifikowało się do wsparcia udzielanego przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Kobieta zmarła i państwo Klapuchowie pozostali bez grosza. Przed miesiącem MOPS przekazał im 100 zł. Formalnym wsparciem małżeństwo będzie objęte po złożeniu stosownego wniosku.
W grudniu wodzisławianie opuścili dwupokojowe mieszkanie przy ul. 26 Marca. Groziła im eksmisja. Dług wobec spółdzielni wynosił ok. 8 tys. zł. Zamieszkali na ul. Bolesława Prusa w jednopokojowym lokum. – Zamieniliśmy się z innym małżeństwem. Nic nam nie dopłacali. Spłacili po prostu nasze długi – wyjaśnia Maria Klapuch.
Straszny widok
W pamiętną sobotę pod sklepem kobieta prosiła przechodniów o pieniądze na ziemniaki. Podszedł do niej 34-letni mężczyzna. Był z żoną i trójką dzieci. Długo nie chciał nam zdradzić swojego nazwiska. – Rozgłos jest niepotrzebny, wolałbym pozostać anonimowy – mówi, po czym dorzucił: Jacek Wnuk z Mszany.
Zaproponował, że kupi ziemniaki i dostarczy je do domu pani Marii. Jak powiedział tak zrobił. Na drugi dzień zjawił się u państwa Klapuchów z kolegą. Przyniósł nie tylko ziemniaki, ale i znacznie więcej. Pełną torbę różnego rodzaju produktów spożywczych. Na progu młodych mężczyzn przywitała pani Maria. W kuchni dostrzegli jej męża. – Po krótkiej rozmowie pokazał nam nogi. Straszny widok – opowiada Jacek Wnuk.
Rany zaczęły gnić
Tydzień wcześniej żona pana Henryka gotowała rosół na elektrycznej kuchence. Mężczyzna przechodząc zawadził o garnek. Wrząca zupa chlusnęła na jego nogi. Na domiar złego pośliznął się i wylądował w gorącej cieczy. Obie poparzone nogi z dnia na dzień wyglądały coraz gorzej. Po siedmiu dniach rany zaczęły gnić i śmierdzieć. – Nie wzywaliśmy lekarza, ponieważ nie mamy ani grosza. Gdyby tak trzeba było zapłacić za karetkę to kto by zrozumiał, że nas nie stać? – tłumaczy pani Maria.
Nie zgodził się na leczenie
Niewiele myśląc pomoc wezwał pan Jacek. Po przybyciu na miejsce sanitariusze nie mogli uwierzyć własnym oczom. – Takich oparzeń jeszcze nie widziałem. Jednej nogi prawdopodobnie nie da się już uratować, teraz trzeba ratować życie – mówi jeden z nich.
Organizm pana Henryka był odwodniony, tętno niewyczuwalne.
– Natychmiast trzeba przewieźć pacjenta do szpitala – dodał lekarz.
Poszkodowany zaprotestował. – Nigdzie nie jadę. Nic mi nie będzie – stwierdził. Mimo przekonywania ze strony medyków pacjent był nieugięty. Karetka odjechała bez niego.
Po namowach żony i obu obecnych w domu mężczyzn pan Henryk zgodził się na leczenie. Do szpitala trafił na drugi dzień w poniedziałek z samego rana. Zawiózł go tam pan Jacek.
Zrobimy remont
Niewątpliwie młody mieszkaniec Mszany zasługuje na najwyższe słowa uznania. Nie tylko nie skąpił grosza błagającej o wsparcie kobiecie, ale podzielił się z nią ludzką życzliwością, współczuciem, braterską miłością. Jak mówi, nie zamierza rezygnować z dalszego wsparcia. – Trzeba to mieszkanie doprowadzić do porządku – mówi pan Jacek. – Poprzedni lokatorzy nie zostawili nawet kranów w ścianach i lamp na suficie. Zrobimy remont. Nie ma problemu. Dobrze by było znaleźć jakąkolwiek pracę dla pani Marii, by mogła spokojnie przepracować te dwa lata do emerytury. Poza tym natychmiast wezmę się za wymianę tym ludziom dowodów osobistych. Mają stare, a na opłacenie nowych blankietów nie mają pieniędzy. Powoli państwo Klapuchowie staną na nogi. Mam nadzieję, że pan Henryk na obie – mówi Jacek Wnuk z Mszany.
Będzie ciąg dalszy
O dalszych losach małżeństwa z Wodzisławia będziemy Czytelników informować, tym bardziej, że w sprawie pojawiły się wątpliwości. Okazuje się bowiem, że wbrew zapewnieniom głównych bohaterów reportażu w domu pojawiał się alkohol. Było go niemało. Warto więc czuwać, by bezinteresowne wsparcie przekazane od serca nie zostało zmarnowane.
Rafał Jabłoński