Kozioł ofiarny czy kłusownik
Przed wodzisławskim sądem ruszył proces Władysław S. Prokurator zarzuca mu nielegalne posiadanie broni, stosowanie gróźb karalnych oraz zabicie zwierzęcia ze szczególnym okrucieństwem. – Nie jestem kłusownikiem, dlatego nie boję się pokazać twarzy. Chcą ze mnie zrobić kozła ofiarnego, ponieważ za dużo wiem – mówi oskarżony (na zdjęciu).
Władysławowi S. (67 lat) prokuratura postawiła zarzut nielegalnego posiadania broni palnej (broń długa typu Mauser), stosowania gróźb karalnych oraz zabicia zwierzęcia ze szczególnym okrucieństwem. W ubiegły czwartek przed Sądem Rejonowym w Wodzisławiu odbyła się pierwsza rozprawa.
Obława skuteczna
W ręce policji mężczyzna wpadł 28 lutego 2006 r. Schwytanie go było możliwe dzięki współpracy z myśliwymi Koła Łowieckiego „Lis” w Pszowie. Zorganizowano obławę. Mieszkańca Syryni zatrzymano, gdy wychodził z lasu. Wlókł za sobą martwą, uduszoną sarnę, zawiniętą w worek. Jak wynika z relacji myśliwych, kłusownik podczas zatrzymania wymachiwał siekierą. Potem użył gazu łzawiącego. W mieszkaniu zatrzymanego znaleziono 12 sarnich kopytek, 2 skóry, wnyki, lornetkę, stalowe linki oraz broń długą.
Wieszaki z sarnich nóżek
Oskarżony nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że to myśliwi brutalnie go zatrzymali, bez powodu używając gazu łzawiącego. Przed sądem zeznał, że chodzi do lasu nie po to by zakładać wnyki, ale aby je likwidować. – Zabieram to żelastwo, aby już więcej zwierzęta nie cierpiały. Skoro te zwierzęta i tak już nie żyją, to je biorę. Mięsem karmię psy. Z sarnich nóżek robię natomiast wieszaki na ubrania – mówił mężczyzna. Oskarżony dodaje, że bardzo chętnie opiekuje się zwierzyną, że wychował sarnę, która była miejscową atrakcją wśród dzieci.
Skąd miał broń?
Mężczyzna utrzymuje, że o broni znalezionej przez policjantów na jego posesji (w wychodku) dawno zapomniał. Próbował przekonać sąd, że strzelby otrzymał od znajomego, który wkrótce potem zmarł. Stwierdził także, że nie wie kto zakłada w lesie wnyki. Zaraz potem dorzucił, że widział mężczyzn trudniących się tym procederem. Utrzymuje, że ich nie zna choć wie, że jeden z nich jest prawdopodobnie mieszkańcem Pszowskich Dołów. Władysław S. twierdzi, że stał się kozłem ofiarnym, że myśliwi doskonale wiedzieli, gdzie zastawiane są wnyki. – Za dużo wiem, chodzę do lasu na spacery i wiele widziałem, dlatego próbuje się ze mnie zrobić winnego – mówił tajemniczo oskarżony.
Zeznaniom mieszkańca Syryni przysłuchiwali się myśliwi z Koła Łowieckiego „Lis” w Pszowie (ich argumentów sąd wysłucha 29 lutego). Nierzadko kręcili głowami z niedowierzaniem. Nie mają wątpliwości, że to właśnie Władysław S. jest kłusownikiem, że to on brutalnie uśmiercał zwierzynę, którą wcześniej obserwował przez lornetkę. Na pytanie jednego z nich oskarżony odpowiedział, że nigdy wcześniej nie był karany. O dziwo zaraz po opuszczeniu sali sądowej powiedział nam, że ponad 20 lat temu ukarano go za rozbój, a kilka lat temu odpokutował za kradzież drzewa z lasu.
Kara może być sroga
Za kłusownictwo mieszkańcowi Syryni grozi do 5 lat pozbawienia wolności, za groźby karalne – do 2 lat, natomiast za nielegalne posiadanie broni – od 6 miesięcy do lat 8. Kolejne 5 lat oskarżony może spędzić za kratkami za przetrzymywanie dzikiej zwierzyny żywej.
Rafał Jabłoński