Portfele mówią „nie”
Marcin Kopczyński, nauczyciel Powiatowego Centrum Kształcenia Ustawicznego w Wodzisławiu: Ulubioną rozrywką statystycznego Polaka jest wydawanie pieniędzy. Skoro są, należy z nich korzystać, gdyż boom gospodarczy nie potrwa wieczni
Ulubioną rozrywką statystycznego Polaka jest wydawanie pieniędzy. Skoro są, należy z nich korzystać, gdyż boom gospodarczy nie potrwa wiecznie. Dekoracje sprzyjają konsumpcji. Lśniące pasaże w wielopoziomowych galeriach wabią luksusem na wyciągnięcie ręki i nic dziwnego, że wychowani na „chronicznych niedoborach” ulegamy pokusie. Ozdobne opakowania otumaniają, a karty stałego klienta zmieniają w wasali. Jesteśmy na kiwnięcie palcem zapominając, że biznes kręci się wyłącznie dzięki naszym portfelom. Żyjąc w otoczeniu przybytków konsumpcji czujemy się częścią bogatego świata. Już niedługo Wodzisław, posiadając na swoim terenie centrum handlowe, upodobni się do europejskich metropolii i nie będzie trzeba jeździć na wycieczki do sąsiednich miast. Tyle, że wielki świat jak na razie ogranicza się do modnej marki i olśniewających wnętrz. Pomimo uśmiechów i serdecznego „w czym mogę pomóc?”, nadal jesteśmy daleko w lesie, o czym przekonuję się każdego dnia.
Choćby wtedy, gdy zamawiam odbitki zdjęć o wymiarze 10 x 15 a dostaję o dwa centymetry mniejsze. Albo gdy pralka dziś kosztuje 1000 złotych, a następnego dnia o ponad 500 złotych więcej, by za dwa dni sklep mógł ją sprzedać w promocji bez VAT-u za 1200 złotych. Te handlowe gierki to dla mnie machlojki niewiele lepsze od chrzczenia paliwa niedozwolonymi substancjami. Oczywiście można zmieszać z błotem sprzedawcę, ale ten niczemu nie jest winien. Firma zrobiła z niego worek treningowy, który w imię wyższych racji zbiera ciosy sfrustrowanych klientów. Z kolei rozmowa z kierownikiem jest niemożliwa, bo akurat musiał wyjechać do Warszawy na ważną konferencję. Wówczas pozostają drzwi wyjściowe i dezorientacja wynikła ze zderzenia kolorowych pozorów z ponurą rzeczywistością. Jeszcze przed chwilą byliśmy oczkiem w głowie, potencjalnym zarobkiem, ustęsknionym klientem, a naraz degraduje się nas do rangi prowincjusza.
Od lat mówi się w kraju o prawach konsumenta i wyczula na nieuczciwość sprzedawców. Ta kampania daje rezultaty o tyle, że możemy skutecznie wykłócić się o swoje. Nieszczęście w tym, że osiągamy cel poprzez kłótnię, której powinno nie być. I to jest ów niuans różniący nasze luksusowe centra handlowe od ich odpowiedników w Londynie czy Chicago. Miła obsługa i dostępność marki to jeszcze nie wszystko, by z tamtym światem się równać. Trudno powiedzieć, czy wina leży w mentalności kierownictwa czy krajowej specyfice, ale skoro cena koszuli kupionej w markowym sklepie w Polsce jest wyższa od tej samej kupionej w Anglii, to i szacunek wobec klienta powinien być analogicznie większy.
Rozwiązanie problemu leży w naszych rękach, a raczej portfelach. Obeznani z cywilizacją, dzięki zarobkowej emigracji, wiemy jak wygląda wzorcowa polityka wobec konsumentów. Posiadając wybór sklepów i marek możemy, bez konsekwencji dla własnego wizerunku, obrażać się na sklepy nieprzyjazne klientom. Nasze mniej lub bardziej wypchane portfele mówią „nie” sklepom, w których na kupującego urządza się zasadzki. Bowiem to my powinniśmy kiwać palcem, a one być na zawołanie.