Karteczki „niebezpieczne”dla ustroju
Wydarzenia marcowe to określenie jednego z zasadniczych protestów środowisk intelektualnych i studenckich w obronie praw człowieka, jakie miały miejsce w komunistycznej Polsce. Początku tych wydarzeń można doszukiwać się w wydanym przez władze komunistyczne zakazie wystawienia w Teatrze Narodowym „Dziadów” Adama Mickiewicza w inscenizacji Kazimierza Dejmka. Odpowiedzią na ten zakaz były manifestacje studenckie, których apogeum przypadło na 8 marca 1968 roku. Brutalne pobicie studentów przez milicję i SB zobligowało do wystąpienia w ich obronie intelektualistów i Kościół Katolicki. Władze z kolei rozpoczęły represje wobec tych środowisk oraz nagonkę antysemicką, która stała się zaczątkiem kolejnej fali emigracji.
Ponura i szara rzeczywistość, dominująca przez lata w komunistycznej Polsce, z jeszcze większą wyrazistością ukazała się w marcu 1968 roku. Odznaczająca się wyjątkowym marazmem końcówka rządów Władysława Gomułki, nieudolność władzy, wewnętrzne walki elit komunistycznych i niepokoje studenckie rzutowały również na wodzisławską codzienność tamtych dni...
Fanatycy religijni na Brackiej
I oto, na niewielkim wodzisławskim osiedlu robotniczym, zwanym w ówczesnej nomenklaturze „Osiedlem Awaryjnym przy ulicy Brackiej”, zaczyna się nasza historia. W zbudowanych na początku lat sześćdziesiątych XX wieku, jednopiętrowych blokach, mieszkały osoby pochodzące z różnych stron Polski. Jak czytamy w notatkach ówczesnej Służby Bezpieczeństwa, o mieszkańcach tego osiedla pisano jako o „elemencie”, który „jest raczej wrogo nastawiony do obecnej rzeczywistości, przepojony duchem fanatyzmu religijnego”. Wśród tych bloków, w nieznacznej odległości od przystanku autobusowego – Wilchwy Cyganek, zbudowano również pawilon handlowy a w nim były dwa sklepy: jeden – ogólnospożywczy, a drugi – rzeźniczy. 20 marca 1968 roku, z szyby wystawowej tego drugiego krzyczała odręcznie napisana ulotka. Na kartce wyrwanej z zeszytu w kratkę i pomalowanej na kolor czerwony, czarnym tuszem napisano kilka haseł: „Precz z partią. Popieramy słuszną walkę Izraela. Potępiamy zbrodnicze morderstwa na studentach” i inne. Dwie ulotki o podobnej treści pojawiły się również w jednym z bloków. Około godziny 7 rano jedna z kobiet udająca się do pracy w pobliskim sanatorium zauważyła rzeczoną kartkę. Informacje o ulotce przekazała portierce szpitala, a ta z kolei zawiadomiła telefonicznie Komendę Powiatową Milicji Obywatelskiej. Na miejsce pojawienia się ulotki przybył jeden z funkcjonariuszy milicji w randze porucznika. Sporządził on z tego wydarzenia odnośną notatkę służbową.
Jakie były losy dwóch pozostałych ulotek? Otóż, jedna z nich została spalona, nie wiadomo czy ze strachu przed restrykcjami, czy też z uwielbienia dla ówczesnej władzy, przez lokatorkę bloku, w którym została wywieszona, natomiast druga została przekazana następnego dnia ówczesnemu II sekretarzowi partii komunistycznej (PZPR) na kopalni „1 Maja” przez mieszkańca tegoż budynku.
Co ciekawsze, już dwa dni wcześniej, to jest 18 marca 1968 roku, wrogie wobec władz ulotki w ilości 8 egzemplarzy pojawiły się w okolicach kopalni „1 Maja” na Wilchwach. Zaczynały się od słów: „Górnicy!!! Bracia !!!” i podpisane były „słaby”. Wydaje się, że w pierwszej fazie śledztwa uznano, iż autorem ulotek przykopalnianych i na osiedlu przy ulicy Brackiej jest ta sama osoba. Jak się później okazało myślenie takie było błędem.
Wytypowano podejrzanych
Dlaczego Służba Bezpieczeństwa w Wodzisławiu nie podjęła od razu jakiś intensywnych działań mających na celu wykrycie autora ulotek? Nie wiadomo. Sprawa jednak nie została zapomniana. Rok później, tj. 7 marca 1969 roku, został opracowany pierwszy plan operacyjny, mający na celu znalezienie autora owych ulotek. Przewidywał on zakończenie sprawy do dnia 1 maja 1969, a realizacje projektu powierzono por. Zygmuntowi S. Z opracowanego planu wynika, że funkcjonariusze SB mieli już jakieś rozeznanie, co do poglądów mieszkańców osiedla i niektórzy z nich zostali pozyskani jako tzw. „źródła informacji w postaci pomocy obywatelskiej”. Plan zakładał przede wszystkim pobranie próbek pisma od znacznej liczby osób, tj.: od uczniów znajdującej się na Wilchwach Zasadniczej Szkoły Górniczej, uczniów innych pobliskich szkół oraz mieszkańców osiedla. Dodatkowo przejrzana miała być zawartość teczek personalnych górników i pracowników mieszkających w hotelu robotniczym. Co więcej, według przysłowia, że najciemniej jest pod latarnią, podejrzanych szukano również wśród członków partii – wyrazem czego mogło być przeglądanie przez funkcjonariuszy S.B. w Komitecie Powiatowym PZPR w Wodzisławiu, życiorysów i podań osób starających się o wstąpienie do partii. Realizując założenia planu zaczęto przeprowadzać rozmowy z pracownikami sanatorium i sklepu oraz mieszkańcami osiedla. O nastrojach wśród uczniów dotyczących wydarzeń marcowych informacji chętnie udzielali kierownicy szkół, określani przez SB jako „źródła pomocy obywatelskiej”. Gorliwość w przekazywaniu informacji o uczniach, jednego z dyrektorów, była tak wielka, że o absolwencie jego szkoły funkcjonariusze zbierali informacje także w zakładzie pracy, w którym był zatrudniony. Wytypowano też czterech potencjalnych podejrzanych: wspomnianego absolwenta, studentkę polonistyki, jednego z mieszkańców osiedla i pracownika sanatorium. Okazało się, że były to mylne tropy. Na terenie Wilchw w sierpniu 1969 r, ponownie pojawiły się ulotki o treści antypaństwowej, postanowiono zintensyfikować śledztwo. Zdaje się też, że brak widocznych postępów w sprawie zaważył na tym, iż 26 czerwca 1971 roku prowadzenie jej przekazano inspektorowi operacyjnemu SB kpr. Zbigniewowi M. W następnym roku we wrześniu śledztwo przekazano do prowadzenia inspektorowi operacyjnemu SB plut. Janowi S. Z kolei w maju 1973 roku dochodzenie przejął por. Jerzy M.
Autor ulotek złapany
W opracowanym w grudniu 1971 roku planie operacyjnym postanowiono sporządzić szkic terenu osiedla oraz zbierać informacje o poglądach politycznych jego mieszkańców. Zalecono sporządzić wykaz wszystkich nauczycieli i uczniów szkoły górniczej oraz tych osób, które przechodzą przez osiedle w drodze do pracy i z pracy. Stworzono listę osób zameldowanych w okolicach feralnego osiedla. Prowadzący sprawę sięgali do zasobów archiwalnych SB w różnych częściach kraju a także przeglądali prywatną korespondencję (najczęściej listy osób korespondujących z krewnym mieszkającymi w ówczesnych Niemczech Zachodnich). Jednak zasadniczego przełomu w śledztwie nie było. W roku 1972 powołano specjalną grupę koordynującą działania w podobnych sprawach oraz rozpoczęto inną operację pod kryptonimem „Słuchacze”. Akcję tę prowadził wspomniany już por. Jerzy M. i zaowocowała ona wykryciem autora ulotek.
Gorliwy pedagog
Pierwszą rozmowę z podejrzanym o kolportaż ulotek, SB w Wodzisławiu przeprowadziła w 23 lutego 1973 roku. Osoba ta nie przyznała się do winy.
Na trop autora natrafiono przy prowadzeniu innej akcji. Operacja „Słuchacze” związana była z przechwyconymi przez SB listami do zagranicznych rozgłośni radiowych, co przy ówczesnym stanie prawnym nie było przestępstwem. Prowadzący tą sprawę por. M. na początku stycznia 1973 roku przeprowadził wywiad w wodzisławskim i jastrzębskim Liceum Ogólnokształcącym oraz szkołach zawodowych. W naprowadzeniu na trop autora ulotek podstawową chyba rolę odegrał jeden ze znanych wodzisławskich pedagogów, który jako tajny współpracownik „Wiktor” złożył doniesienie w dniu 21.03.1973 roku na ręce por. A. B. Konfident ten został zarejestrowany w aktach Wydziału II KW MO w Katowicach pod nr 20456. W doniesieniu swym potwierdził, że „…w czasie najbliższych rozmów z wychowawcami i uczniami (…) będę dążył do uzyskania bliższych danych dot. działalności wyżej wymienionego jak również do ustalenia osób mogących udzielić bliższych informacji o ludziach mogących poświadczyć o jego działalności…”. Mając już potencjalnego sprawcę, pobrano od niego próbki pisma, a po analizie dokonanej w Katowicach i Warszawie potwierdzono, że jest on autorem ulotek, które pojawiły się na osiedlu przy ulicy Brackiej w 20 marca 1968 roku.
Sukces połowiczny
Tak wiec po pięciu latach intensywnego śledztwa, po przejrzeniu setek stron dokumentów, znacznej ilości analiz grafologicznych, kontroli prywatnej korespondencji i wielu rozmowach oraz wykorzystaniu tajnych współpracowników wodzisławska SB mogła poszczycić się sukcesem. Wykryto autora wrogich w treści ulotek. Te trzy, czy cztery karteczki odręcznie napisane były tak niebezpieczne dla ustroju państwa, iż trzeba było, aż pięciu lat i ogromnej ilości środków, aby postawić sprawcę przed sądem. Ale, mówiąc żargonem SB... od dokonania tego wrogiego aktu wobec państwa upłynęło ponad pięć lat a sprawca w chwili popełnienia „przestępstwa” był niepełnoletni. Sprawa więc uległa przedawnieniu i prokurator odmówił wniesienia aktu oskarżenia przeciwko sprawcy.
W taki oto sposób, połowicznym sukcesem bezpieki, zakończył się wodzisławski epizod ulotkowy. Spowodował on, że w sprawę zamieszano setki osób niemających z tym wolnościowym aktem nic wspólnego. Podejrzanymi dla władz mogli okazać się bez wyjątku wszyscy, niezależnie od wieku czy zajmowanego stanowiska... nawet osoby z kręgów partyjnych.
Kazimierz Mroczek