Nigdy nie byłem esbekiem
Nie jestem zwolennikiem atakowania kościoła i zaciekłej walki z duchowieństwem. Jestem człowiekiem wierzącym, do kościoła chodziłem i chodzę, miałem z tego tytułu określone kłopoty ale uważam to za moją osobistą sprawę – mówi w rozmowie z nami Józef Żywina, wieloletni radny, wicestarosta poprzedniej kadencji, wcześniej funkcjonariusz milicji i policji.
Rafał Jabłoński: Aby zostać starostą, wystarczy zdobyć kilkanaście głosów swoich kolegów w Radzie Powiatu. Dlatego też na tym stanowisku zasiadają ludzie, którzy mają często niewielkie poparcie społeczne. Nie warto tego zmienić i wybierać starostę w wyborach bezpośrednich?
Józef Żywina: Oczywiście warto. Myślałem, że te zmiany szybciej wprowadzi obecny rząd, bo takie były przecież zapowiedzi. Aby zmienić zapisy na szczeblu samorządowym, nie trzeba do tego wielkiego zachodu. Mam nadzieję, że w końcu starosta będzie wybierany bezpośrednio przez ludzi.
– Gdyby jednak się cofnąć. Józef Żywina w wyborach bezpośrednich miałby niewielkie szanse. Startując dwukrotnie na prezydenta Wodzisławia dwukrotnie Pana wynik był delikatnie mówiąc, niezadowalający
– Ja bym tak tego nie widział. Jeżeli patrzymy bardzo surowo na wyniki, to ma pan rację. Niepotrzebnie rozproszyłem swoje działania wyborcze. Za błędy się płaci, ale też się na nich uczy. Po wyborach ludzie mnie pytali, dlaczego nie startowałem tylko do powiatu, tym bardziej, że znali moje dokonania na stanowisku wicestarosty. Nie prowadziłem żadnej kampanii do Rady Powiatu, ponieważ skupiłem się na wyborach prezydenckich. Mimo to otrzymałem bardzo dobry wynik. Zagłosowało na mnie 776 osób, śmiem twierdzić, że nie tylko z Wodzisławia. Byłem pozytywnie zaskoczony. Byłem natomiast zaskoczony negatywnie wynikami wyborów prezydenckich (piąte miejsce na sześciu kandydatów, 1 452 głosów, nieco ponad 9%). Ale proszę też pamiętać, że nie jestem tubylcem a werbusem.
– Podczas kampanii wyborczej nie miał Pan łatwego życia. Padały zarzuty jakoby przed 1989 rokiem bił Pan ludzi podczas przesłuchań, zwalczał opozycję i Kościół.
– Pora skończyć z tym mitem. Nigdy nie pracowałem w Służbie Bezpieczeństwa. Nigdy nie pracowałem w służbach polityczno-wychowawczych, bo też takowe były. Cały czas pracowałem normalnie w milicji a później w policji i zajmowałem się zwalczaniem przestępczości sensu stricte. Po ukończeniu szkoły oficerskiej w Szczytnie pracowałem w Komendzie Wojewódzkiej w Opolu, gdzie moim zadaniem było zwalczanie przestępczości gospodarczej. Potem, już jako przełożony różnych szczebli, zawsze byłem odpowiedzialny za służby kryminalne i dochodzeniowe. Faktycznie był taki okres w stanie wojennym, kiedy wszyscy robiliśmy to, co nam kazano, jakie były rozkazy, a rozkazy były takie jak powszechnie wiadomo. W związku z tym faktycznie brałem udział w przesłuchaniach. Nigdy nikogo nie uderzyłem, nigdy też nie operowałem pałką, nie mówiąc już o nodze od krzesła, bo i takie rzeczy mi zarzucano.
– W takim razie dlaczego wobec takich oskarżeń, które padały przecież publicznie nie skierował Pan sprawy do sądu?
– Wielu ludzi podpowiadało mi, żeby to zrobić. Inni przekonywali mnie, że nie ma sensu, że tyle lat minęło i nie ma co tego rozgrzebywać. Ostatecznie dałem temu spokój. Czasem tylko dziwi – dlaczego ktoś oczernia nie znając faktów, dlaczego nie ma odwagi o tym porozmawiać, dlaczego nie przeszkadzają mu inni ludzie o podobnych, a nawet gorszych życiorysach? Ja swojego się nie wstydzę, a licznych dowodów życzliwości doświadczam każdego dnia.
Niewiele osób wie, że wielu ludziom w tamtych czasach pomogłem. Na przykład – po strajku w kopalni Anna podarowałem jednemu z mężczyzn wysokie kolegium. Miał on wówczas liczną rodzinę. Za taki czyn w ówczesnych warunkach nie tylko wyleciałbym z milicji, ale miałbym też sprawę karną. Oczywiście długo się bałem, ale się udało. Nigdy potem tego pana nie spotkałem.
Chcę również powiedzieć, że pozytywnie przeszedłem okres weryfikacji. Jako jeden z nielicznych w województwie śląskim spośród komendantów i zastępców zostałem pozytywnie zweryfikowany i zaproponowano mi dalszą pracę w policji – w dalszym ciągu na stanowisku zastępcy komendanta, co wtedy było wyjątkiem.
– Wygląda na to, że niezbyt chętnie mówi Pan o przynależności do SLD. Podczas ostatnich wyborów samorządowych stworzył Pan nowy komitet wyborczy Demokracja i Samorząd. Startując wówczas z listy SLD na starcie byłby pan przegrany. Chodzi o to, by nie być kojarzonym z tym ugrupowaniem?
– Chciałem zbudować lewicę a nie tylko SLD. Interesuje mnie lewica społeczna, a nie polityczna. Stąd zaproponowałem Komitet Wyborczy „Demokracja i Samorządność”, w którym można było znaleźć ludzi spoza SLD. Poza tym nie popieram tego, co się dzisiaj dzieje w SLD. Nie jestem zwolennikiem atakowania Kościoła i zaciekłej walki z duchowieństwem. Jestem człowiekiem wierzącym, do kościoła chodziłem i chodzę, miałem z tego tytułu określone kłopoty, ale uważam to za moją osobistą sprawę.
– Nie brakuje ludzi, którzy mówią o Panu zupełnie co innego. Nie przeganiał Pan górników, którzy w minionym systemie kierowali swoje kroki na mszę świętą?
– Nie. Jeśli ktoś tak mówi, to kłamie. Oboje dzieci wysyłałem do komunii w miejscowości w powiecie prudnickim, gdzie mieszka moja siostra. Do kościoła z kolei jeździłem do Gliwic pod pretekstem odwiedzin mojego syna, który tam studiował. Potem się dowiedziałem, że śledzi mnie agent SB o pseudonimie Albin. Informacje przekazywał on funkcjonariuszom w Wodzisławiu.
– Aby ostać się na stanowisku musiał Pan z Kościoła zrezygnować?
– Nie. Do końca tak nie było. Pamiętajmy, że już wtedy szło ocieplenie. Tego typu zachowania były traktowane już mniej surowo. To były skomplikowane czasy. Pamiętam jak do mojego gabinetu wszedł ksiądz udzielający mi sakramentu małżeństwa. Pomylił drzwi, ponieważ w tym samym miejscu, tylko piętro wyżej, pracowali funkcjonariusze SB. Okazało się, że był on tajnym współpracownikiem. Ludzie przeżywali prawdziwe dramaty…
– Ze stanowiska wicestarosty odszedł pan pod koniec 2006 r. Zaraz potem otrzymał Pan propozycję pracy w zespole realizującym program europejski Equal zajmujący się krótko mówiąc kształceniem ludzi po pięćdziesiątce. Nie stał się Pan jednocześnie zakładnikiem nowej ekipy rządzącej, która podarowała prezent i mogła oczekiwać zaniechania krytyki z Pana strony.
– Nie ukrywam, że tak się czułem, ale nikt mi tego wprost nie powiedział. Po odejściu ze stanowiska wicestarosty nie miałem żadnego pomysłu ani żadnej propozycji pracy. Pierwotnie menedżerem zadania trzeciego (upowszechnienie i wdrożenie rezultatów projektu „Pomysł na Sukces” programu Equal) miał zostać ktoś inny, nie było jednak dla tej osoby akceptacji starostwa. Ostatecznie Donata Malińska, naczelnik Wydziału Strategii i Promocji Powiatu zaproponowała to stanowisko mnie. Zgodził się na to starosta Rosół i to ja pokierowałem zespołem. To było dla mnie ciekawe zadanie. Pracowałem wśród ludzi, byłem zatrudniony na pół etatu i otrzymywałem miesięcznie niecałe 1700 zł na rękę. Koordynowałem prace jedenastu powiatów. Myślę, że z powierzonych mi obowiązków się wywiązałem, chociaż nie do mnie należy ocena.
– Jednak Józef Żywina nie krytykuje zdecydowanie Zarządu Powiatu. Są to raczej wyważone uwagi.
– Nie chciałbym się jawić jako główny opozycjonista starosty i Zarządu Powiatu, chociaż niektórzy mnie za takiego uważają. Nie chciałbym być takim krytykiem jak radny Piotr Cybułka, choć go bardzo lubię i szanuję. Wydawało mi się czasem, że to była płytka krytyka. Wolę skonsultować zarzuty z innymi, by mieć mocniejsze argumenty.
– Obecny starosta i jego współpracownicy pracują bez zarzutu?
– Nie. Nie wszystko mi się podoba. Zarzucam rządzącym powiatem wiele rzeczy. Po pierwsze to, że nie potrafią skorzystać z dorobku i wiedzy poprzedników. Cokolwiek się powie odbierane jest jako atak. Nie ma poza tym kierunków długofalowego działania, wytyczonych konkretnych celów i konsekwentnej ich realizacji. Są za to wzajemne podejrzenia, spiskowe teorie i nietrafne decyzje i zachowania. Takie jak chociażby ciągłe zmiany koncepcji restrukturyzacji służby zdrowia, żenujący i niepotrzebny konflikt z wójtem Lubomi, zgrzyty we współpracy z prezydentem miasta, brak skutecznych działań w zakresie poprawy bezpieczeństwa i porządku, niezrozumiałe decyzje kadrowe, nieskuteczna i jednostronna współpraca zagraniczna, oburzanie się na jakąkolwiek, nawet życzliwą krytykę. Nie rozumiem również skąd częsta zmiana działań wykonywana bez powodu. Kiedy poprzedni dyrektor szpitala w Wodzisławiu (Eugeniusz Klapuch - red.), dla zmniejszenia kosztów, chciał przekazać salowe i sprzątaczki prywatnej firmie to obecny członek Zarządu Powiatu przyprowadził wówczas na sesję kilkadziesiąt protestujących kobiet. Teraz kiedy jest u władzy, nie ma nic przeciwko temu.
– Ale dyrektora DPS w Gorzycach, który oskarżany jest przed sądem o poważne nadużycia, zatrudnił Józef Żywina, a to chyba jedna z największych wpadek starostwa.
– W sprawie pana Nawrockiego mam czyste sumienie. Podczas postępowania rekrutacyjnego wystąpiliśmy o niezbędne dokumenty, by mieć pewność co do przeszłości kandydata. Inna sprawa, że nam wszystkiego nie udostępniono. Został on dyrektorem pod koniec kadencji i mieliśmy tylko trzy miesiące, by go kontrolować. Obecnie rządzący badają, czy postępowanie rekrutacyjne było zgodne z prawem, zamiast przez półtora roku bacznie się dyrektorowi przyglądać i reagować na niepokojące sygnały. Przecież w komisji rekrutacyjnej, która powoływała pana Nawrockiego na szefa DPS była osoba, która dzisiaj jest w Zarządzie Powiatu i teraz razem z kolegami sprawdza, czy wszystko było w porządku.
W sprawie dyrektora DPS zrobiłem wszystko, by został wybrany najlepszy kandydat, dalsze działania należą do tego zarządu. Ja będę się tej sprawie bacznie przyglądał.
Józef Żywina
Po ukończeniu Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu, ukończył Szkołę Oficerską Policji w Szczytnie. Pracował w Wydziale Przestępstw Gospodarczych Komendy Wojewódzkiej Milicji w Opolu. Kolejne lata pracował jako zastępca komendantów milicji, a potem policji najpierw w Raciborzu, potem w Wodzisławiu i w Rybniku. Długoletni działacz samorządowy szczebla miejskiego i powiatowego. W pierwszej kadencji powiatu wodzisławskiego był wiceprzewodniczącym Rady Powiatu, w drugiej wicestarostą, obecnie w trzeciej kadencji jest radnym powiatowym. Od 39 lat jest żonaty, żona Anna. Mają syna Piotra (lat 37) – pilot LOT i córkę Agnieszkę (lat 29) – pedagog. Józef Żywina jest także licencjonowanym Przewodnikiem Górskim Sudeckim. Kolekcjonuje kufle (ma ich 900) i breloczki do kluczy (kolekcja liczy 1250 sztuk).